Szybka i piękna
Jeśli ktoś twierdzi, że widok kobiety za kierownicą w każdym przypadku oznacza niebezpieczeństwo, powinien popukać się w głowę. Monika Marin na torze wyścigowym spędziła setki, jeśli nie tysiące godzin. Jeździła momentami 300km/h i zostawiała za sobą wielu znakomitych motocyklistów. Jej karierę przerwał poważny wypadek, przy 160km/h pękła jej opona. Dzisiaj piękna mama pisze cenione powieści młodzieżowe oraz książki dla dzieci.

Co jest twoją większą pasją: motocykle czy pisanie książek?
Odkąd pamiętam to równolegle pisałam i jeździłam motocyklem. Podróżowałam na motocyklu i pisałam o tym artykuły, brałam udział w MMP (Motocyklowe Mistrzostwa Polski – przyp. red.) i w tym samym czasie pisałam o wyścigach, przeprowadzałam wywiady ze sportowcami, oraz prowadziłam program telewizyjny, dzięki czemu poznałam świat rajdów samochodowych, o czym też pisałam. Pisałam artykuły i felietony do „Playboya”, „Voyage” i „Motocykla”. Miło mi bardzo, że wiele osób jeszcze pamięta moje artykuły i felietony. Dziś skupiam się na pisaniu książek i raz na jakiś czas - spektakularnej podróży, więc właściwie wiele się nie zmieniło.
Kiedy odkryłaś w sobie zamiłowanie do tych wszystkich rzeczy i co było pierwsze? Pamiętam już w latach 90. przeczytałem artykuł w nieistniejącym już Nowym Kurierze o pięknej pasjonatce dwóch kółek. Wówczas intensywniej ścigałaś się na torze.
Na wielu autostradach w Europie zachodniej nie było ograniczeń, zatem jechałam ponad 200 km/h zatrzymując się jedynie na kawę i tankowanie motocykla, pokonując bez zatrzymywania taką ilość kilometrów, na ile pozwała mi benzyna w baku. Gdy zjawiłam się na torze wyścigowym wydawało mi się, że już świetnie jeżdżę i wtedy okrutnie zderzyłam się z rzeczywistością. Moja pewność siebie dotycząca umiejętności jazdy na motocyklu legła w gruzach. Okazało się bowiem, że aby naprawdę dobrze jeździć potrzebowałam zmiany sposobu myślenia i ponad roku intensywnych ćwiczeń. Reasumując - aby jeździć na torze nie wystarczyły tysiące przejechanych kilometrów po autostradzie. Potrzebna była dodatkowa wiedza, dużo samodyscypliny i wewnętrznego spokoju, aby nie popełnić błędu gdy na długiej prostej zegar pokazuje prędkość w okolicy 300 km/h, ciasne zakręty wiją się jeden po drugim, a ze mną jedzie jeszcze kilkanaście innych motocyklistów, którzy również przyjechali na tor z zamiarem postawienia nogi na podium. Zdawałam sobie sprawę, że to, co robię jest bardzo niebezpieczne, ale wyścigi pociągały mnie tak bardzo, że postanowiłam, że się nie poddam.
W latach 90. wzbudzałaś niemałą sensację, u niektórych niedowierzanie, że poradzisz sobie na torze. Biłaś jednak na głowę wielu znakomitych motocyklistów czym zamknęłaś usta niedowiarkom. Czułaś, że nie traktują ciebie poważnie?
Szczerze mówiąc na początku prawie nikt nie traktował mnie poważnie. Wszystko się zmieniło wraz z wynikami. Szacunek przyszedł z czasem, po dziesiątkach godzin spędzonych na torze i po przeczytaniu wielu specjalistycznych książek w zaciszu domowym. Po latach spędzonych na Motocyklowych Mistrzostwach Polski z pełną stanowczością podpisuję się pod słowami Nelsona Mandeli, który powiedział, że sport ma moc zmieniania świata i ludzi. W moim życiu właśnie wyścigi motocyklowe najbardziej nauczyły mnie błyskawicznie podejmować decyzje, godzenia się z porażkami, nauczyły siły i pokory jednocześnie, oraz pokonywania własnych słabości. Tam też nauczyłam się, że porażka potrafi być drogą do sukcesu jeśli zamiast traktować ją jak koniec świata wyciągniemy odpowiednie wnioski, aby już nigdy jej nie powtórzyć.
Nie obyło się niestety bez wypadku, w 1998 roku. To był koniec przygody z wyścigami.
Pamiętam, że tylna opona mojego motocykla straciła przyczepność, ponieważ prawdopodobnie podczas wyjeżdżania z boksu wjechałam na jakiś ostry przedmiot. Powietrze schodziło na tyle powoli, że trudno było to zauważyć czy poczuć. Wypadłam na zakręcie, którego nigdy wcześniej się nie obawiałam. Najgorsze jednak było to, że nie wypadłam na trawę, gdzie nieopodal stały miękkie kostki ze słomą, ale wzdłuż toru, koziołkując cały czas po asfalcie przez kilkadziesiąt metrów i to razem z motocyklem, który na szczęście we mnie nie uderzył. A wszystko to przy 160 km/h. Potem karetka, szpital, gips i rehabilitacja. Po wypadku nie wróciłam już na tor, za to wróciłam do podróży, bo niespełna rok później, aby przywrócić równowagę umysłu i nie poddać się melancholii pojechałam na rajd motocyklowy po USA, gdzie przejechałam kilkanaście tysięcy mil po amerykańskich drogach. Konsekwencją wypadku jest do dziś moja wielka troska o ubiór wszystkich motocyklistów, bo gdyby nie profesjonalny kombinezon, ochraniacz na kręgosłup, dobry kask, porządne buty i rękawice, pozbieranie się po takim wypadku nie byłoby już raczej możliwe.
No właśnie... zamiłowanie do motocykli pozwala ci rozwijać kolejną pasję: podróże.
Pamiętam do dziś zapach Ceuty - hiszpańskiego miasta znajdującego się w Afryce pachnącego ziołami, rybami i wiatrem, gdzie z braku jakiegokolwiek noclegu spałam na ławce w parku zerkając tylko jednym okiem w stronę motocykla, aby mieć czym wrócić do domu. Po takiej nocy przeprawa przez Cieśninę Gibraltarską była czystą przyjemnością, zwłaszcza, że w Afryce ludzie widzący kobietę na motocyklu z zachwytu wskakiwali na mój pojazd gdy zatrzymywałam się na światłach. W czasie podróży po Stanach Zjednoczonych zdarzyło mi się po całym dniu jazdy usnąć w skórach i w kasku obok motocykla, ponieważ nie miałam siły rozłożyć namiotu. Kiedyś też wpadłam na pomysł, że nie pojadę samochodem z rodziną do Włoch, ale będę za nimi jechała motocyklem. Tak więc przejechałam 3200 km na dwóch kołach mając poczucie, że wszystko co kocham mam w zasięgu wzroku. Każda moja podróż niesie za sobą poczucie spełnienia, które znajduje odbicie w moich książkach przygodowych - z tym że nie piszę w nich o sobie, a przekazuję smaki, zapachy i doznania jakich doświadczyłam moim bohaterom.
Motocykle, pisanie książek ale i dziennikarstwo. To jest kolejne zajęcie, które ciebie pochłania. Pisałaś nawet do Playboya. Odnajdujesz się i w tym zajęciu?
Muszę trochę sprostować, bo dziennikarstwo nie pochłania mnie już tak jak dawniej. Z braku czasu bardzo często odmawiam napisania artykułu, no chyba, że temat jest świetny, albo bardzo lubię kogoś o kim mam napisać. Za to pisanie książek pochłania mnie bez reszty. Gdy pisałam pierwszą część trylogii młodzieżowej „Kroniki Saltamontes - Ucieczka z mroku” miałam już za sobą kilkanaście lat dziennikarskiej praktyki w bardzo prestiżowych magazynach. To były miejsca, które nauczyły mnie wiele nie tylko jeśli chodzi o warsztat pisania, czy wiedzę skąd czerpać pomysły, ale przede wszystkim tego, że koniec końców w pisaniu najważniejsze są uczucia człowieka, który po mój tekst sięgnie, a nie tylko i wyłącznie moje literackie popisy. Gdy zasiadałam więc do pisania książki często przypominałam sobie tę zasadę i dzięki temu powstała powieść, która porywa akcją i jednocześnie mówi do młodzieży ich językiem. W 2015 roku, w niespełna kilkanaście miesięcy od wydania mojej debiutanckiej powieści, „Kroniki Saltamontes - Ucieczka z mroku” znalazła się na liście TOP 100 lektur szkolnych w konkursie organizowanym przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, a została wybrana podczas głosowania uczniów, rodziców i nauczycieli spośród 3777 książek. To duży sukces i odpowiedzialność, który spowodował, że musiałam podjąć pewne decyzje, które odsunęły dziennikarstwo na dalszy plan.
Piszesz powieści, piszesz świetne książki dla dzieci. Mówisz, że chcesz to robić do końca życia... Jaki masz pomysły na kolejne książki?
Pierwszą książkę napisałam za namową syna. Gdy rozesłałam próbkę do wydawnictw zdarzyło się coś, co mogłabym nazwać cudem. Nie sądziłam, że ktoś się do mnie od razu odezwie, bo przebić się na rynku wydawniczym wcale nie jest łatwo, a jako dziennikarka o tym doskonale wiem. Wysłałam książkę anonimowo i po kilku tygodniach dostałam kilka pozytywnych odpowiedzi. Książka od razu przypadła do gustu tym dzieciom, którzy preferują książki przygodowe, a czasem nawet ich rodzicom. Nie pozostało mi nic innego, jak napisać kolejną część przygód moich bohaterów. W międzyczasie na czytaniu pierwszej części trylogii znany z magicznego głosu aktor Krzysztof Wakuliński spędził w studio ponad 14 godzin, z czego powstał audiobook cieszący się nie mniejszą popularnością niż książka, a zapisy na spotkania autorskie, które prowadzę w szkołach w Polsce i polskich szkołach za granicą sięgają już 2018 roku. Gładko zatem przeszłam od intensywnej pracy dziennikarskiej do życia pisarki książek przygodowych dla młodzieży czerpiąc inspiracje z własnych doświadczeń. Wszystkie miejsca, które opisałam w książkach zwiedziłam osobiście. Inspiracje przychodzą ze świata, który mnie otacza, a który wciąż do nas mówi. Wystarczy zacząć słuchać i okazuje się, że życie wielu ludzi może być prawdziwą skarbnicą pomysłów. Gdy znajduję się w pięknym miejscu najpierw robię głęboki wdech i staram się poczuć magię miejsca, a dopiero potem sięgam po aparat fotograficzny. Ciągłe wzrastająca popularność moich książek jest dowodem na to, że ludzie chcą czytać o ważnych rzeczach i uniwersalne wartości takie jak przyjaźń, miłość, odwaga w kreowaniu własnego życia, szczęście - zawsze będą dla ludzi istotne. Po skończeniu młodzieżowej trylogii „Kroniki Saltamontes”, chciałabym wydać moją dawno napisaną książkę dla dorosłych, którą chowam w szufladzie, czasem do niej tylko zaglądając i dopisując kolejne rozdziały.
Jak to wszystko co robisz łączysz z najpoważniejszą rolą: bycia mamą. Udaje ci się ułożyć plan dnia w taki sposób, by nikt nie był poszkodowany?
Jak wspomniałam, najbardziej poszkodowane jest dziennikarstwo, ponieważ od kilku lat nie piszę już regularnie do magazynów z którymi współpracowałam. Podróże staram się układać tak, aby dzieci nie odczuły mojego braku, czyli np. w wakacje, gdy spędzają czas u dziadków, a pisanie książek pochłania mnie często w nocy, przez co może się zdarzyć, że któregoś dnia spotkasz mnie na ulicy z podkrążonymi oczyma. Wszystko jednak wymaga niemałej logistyki i zapomnienia o czymś takim jak ośmiogodzinny dzień pracy. Jestem przykładem osoby, która wstaje o 6.30 i kładzie się często grubo po północy. Staram się pogodzić wszystko, ale rodzina jest dla mnie zawsze na pierwszym miejscu, więc jeśli kiedykolwiek miałabym z czegoś zrezygnować, to na pewno nie kosztem dzieci.
Jesteś doskonałym przykładem, że kobieta może być doskonałym kierowcą. Jak podchodzisz do stereotypu, że „baba za kierownicą” równa się niebezpieczeństwu?
Te stereotypy na szczęście odchodzą do lamusa. Znam wiele kobiet i mężczyzn, którzy fantastycznie radzą sobie za kierownicą, ale i wielu, którzy sobie kompletnie nie radzą i płeć nie ma tu nic do rzeczy. Mam wrażenie, że coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że jazda na przykład przez ul. Wojska Polskiego z prędkością 200 km/h nie świadczy o jakiś specjalnych umiejętnościach, a raczej o głupocie. Ci nieliczni, którzy uważają inaczej pukają się w głowę, gdy jadę moim motocyklem, który ma 162 konie mechaniczne (Ducati Diavel) zgodnie z przepisami, zamiast na przykład spektakularnej jazdy na kole od jednego skrzyżowania do drugiego. Wiedza i wyobraźnia są jednak najważniejsze, zwłaszcza, że istnieje wiele miejsc, gdzie nikt nie zabrania kierowcom poszaleć
Urodziłaś się i mieszkasz w Szczecinie. Kochasz jednak podróżować. Byłabyś w stanie wyjechać z naszego miasta?
Zmiany w Szczecinie są widoczne gołym okiem. Zmienia się też mentalność ludzi, którzy się częściej uśmiechają i to mnie bardzo cieszy. Jednak gdzieś głęboko w sercu czuję się obywatelką świata, a nie tylko jednego miasta i w wielu innych krajach czuję się dobrze. Istnieją na naszej planecie miejsca absolutnie magiczne, a jako pisarka nie ma znaczenia gdzie piszę, czy gdzie mieszkam. Sądzę jednak, że nawet gdy postanowię zamieszkać gdzie indziej - zawsze z sentymentem będę wracać do Szczecina. Szczecińskie magnolie, tysiące krokusów w Parku Kasprowicza wiosną, jezioro Głębokie, spacer Wałami Chrobrego, to tylko niektóre elementy tego miasta bliskie memu sercu.