Morcheeba - brzmienie spowite dymem
Jedna z wielu imprez w Londynie. Dwóch braci Ross i Paul Godfrey szuka wokalistki do świeżo założonego zespołu. W oko i później w ucho wpada im śliczna i bardzo utalentowana Skye Edwards, studentka London Collage Of Fashion, która w trakcie projektowania i szycia wytwornych sukien często podśpiewuje pod nosem. Jest połowa lat 90. W muzyce się kotłuje, to chyba ostatnia epoka, która wyda tylu wspaniałych artystów mających wpływ na następne pokolenia. Morcheeba dołączy do tego grona.

Debiutancki album Morcheeby „Who Can You Trust?” z 1996 roku to mroczny, nieco psychodeliczny trip hop. Płyta niepokojąca, ale melodyjna i wciągająca. Nie odniosła komercyjnego sukcesu, za to pod kątem artystycznym stała się prawdziwym rarytasem. I tak się zaczęła historia zespołu, który pomimo wielu zmian, przerw i powrotów zawsze trzymał wysoki poziom romansując z popem, soulem czy jazzem, zawsze jednak w swoim niepowtarzalnym nieco psychodelicznym klimacie. Nazwa Morcheeba składa się z dwóch członów: „MOR” to skrót od Middle of the Road” oznaczającego radiowy format, zaś „cheeba” to slangowe określenie marihuany. Zresztą o genezie nazwy opowiada w rozmowie z nami Ross Godfrey. Morcheeba miała okres w swojej twórczości bez udziału Skye, która na jakiś czas odeszła z grupy. Wokalistka nagrywała bardzo dobre solowe płyty i rozkręciła własny interes – Skyewards Recordings. Bracia w tym czasie zajęli się swoimi karierami, nagrywaniem i produkowaniem muzyki. Minęło trochę czasu i Skye powróciła do zespołu na dobre. Aktualnie Morcheeba to duet: Ross i Skye. Ich ostatni album „Blaze Away” to powrót do dobrych czasów. – Postaraliśmy się sięgnąć po wiele wpływów znanych z wczesnych nagrań Morcheeby. Słuchaliśmy mnóstwo bluesa z lat 50., rocka psychodelicznego z lat 60., dub reggae lat 70. Nie zabrakło nawiązań do lat 80., czyli stylu electro oraz hip-hopu lat 90. Cokolwiek nas zainspirowało, staraliśmy się podążać tym tropem – mówi Ross Godfrey.
Gdy zaczynali Morcheebę stawiano w jednym rzędzie obok Massive Attack i Portishead, choć ich muzyka nie była tak mroczna jak zespołów z Bristolu, a pokrewnymi duszami zdawali się raczej: Zero 7, Goldfrapp czy Thievery Corporation. Teraz na ich twórczość powołuje się młode pokolenie artystów takich jak Bonobo czy London Grammar. Morcheeba zawita do Szczecina 9 maja, gdzie wystąpi na scenie Filharmonii. Nam się udało porozmawiać z Rossem Godfreyem, pomiędzy jednym a drugim koncertem. Oto, co zdradził przed szczecińskim koncertem.
Jak się wraca po latach na scenę z tytułem legendy trip hopu?
Kiedy pierwszy zastosowano ten tytuł wobec nas znienawidziliśmy go. Teraz się z tego śmiejemy i uważamy to za słodkie określenie (śmiech). Tworzymy muzykę już od 25 lat i wiele przez ten czas przeszliśmy. Mam nadzieję, że przed nami kolejne 25 lat.
Czym właściwie jest trip hop? Stawiano was obok takich artystów jak Massive Attack czy Portishead, ale wasza muzyka zawsze brzmiała nieco inaczej.
Mamy różne wpływy, np. blues i country. Osobiście uwielbiam starego acid rocka, to co robił Jimi Hendrix czy grupa The Cream. Skye za to uwielbia takie wokalistki jak Shirley Bassey czy Patsy Cline. W naszej muzyce słychać wiele różnych rzeczy, ale ponieważ większość z nich jest wciąż dość psychodeliczna i ma stępione bity, ludzie nazywają to trip hopem.
Gracie ponownie pod szyldem Morcheeba? Co się u was działo w międzyczasie?
Zrobiłem kilka ścieżek dźwiękowych do filmów i miałem zespół rockowy z moją żoną Amandą Zamolo. Skye nagrała kilka dobrych płyt solowych. W międzyczasie założyliśmy rodziny. Jednak Morcheeba zawsze będzie naszym konikiem.
Czy nazwa zespołu nawiązuje do jednego z określeń marihuany? Słyszałam coś o tym. Pamiętam, że lata temu podczas odsłuchu waszego pierwszego albumu trochę ziół poszło z dymem...
Tak, to wszystko prawda. Nazwa zespołu nawiązuje do hip hopowego albumu z lat 80. To Schooly D i jego „Saturday Night” – utwór, który wprost się odnosi do palenia jointów. Kiedyś, gdy byliśmy młodsi, paliliśmy tego dużo (śmiech). Teraz wolimy wdychać dym i czasem delektujemy się brownie z haszem. Uważam, że powinno być to legalne, wszędzie. Obawiam się jednak, że gdy w końcu zalegalizują marihuanę, ja będę już za stary by się tym cieszyć (śmiech).
Lata 90. powróciły. Moda, muzyka... Co jest dobrego w tej epoce, którą współtworzyliście, że znów jest popularna?
Kochałem lata 90-te. Naprawdę kochałem muzykę gitarową, zespoły takie jak My Bloody Valentine czy Dinosaur Jr. To był świetny czas, zanim ludzie zaczęli się wpatrywać przez cały dzień w swoje telefony komórkowe.
Jak się poznaliście ze Skye, jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie? Skye studiowała modę i trenowała boks. To prawda?
Spotkaliśmy się na imprezie w południowym Londynie, na której grał mój brat Paul. Skye studiowała modę. Do tej pory tworzy swoje sukienki, w których występuje na scenie. Nie sądzę, żeby była bokserem. Hmm… myślę, że to wymyśliliśmy, bo wydawało nam się to zabawne (śmiech).
Jak się gra przed polską publicznością? Pamiętam wasz świetny koncert sprzed lat. Ktoś na scenie pił wódkę… Świetny klimat, cudowna energia.
Zawsze jest fajnie grać w Polsce, zawsze jesteśmy tu mile widziani i cieszymy się z tego. Tak, jesteśmy znani z picia wódki, ale przerzuciliśmy się na tequilę, ona daje więcej energii (śmiech).
Czego możemy się spodziewać podczas majowego koncertu w Szczecinie?
Przygotowaliśmy świetny zestaw starych klasyków i nowy materiał z najnowszego albumu „Blaze Away”. Postaramy się, aby publiczność potańczyła i zaśpiewała. Myślę, że to będzie jedna wielka impreza.
Do zobaczenia zatem na koncercie i dziękuję za rozmowę.