Gdy patrzę z balkoniku kawalerki na Pomorzanach na bordowego Jeepa (rocznik 2019), którym kieruje szeroko uśmiechnięty dwudziestopięciolatek, zadaję sobie pytanie: „Mój Boże, co poszło nie tak?”  Bóg mój rychliwy, choć czasami niesprawiedliwy, odpowiada mi cierpliwie: „Boś gamoń.” I tu zaczyna się rozmowa…

Jaram na balkonie. Zbyt wątły metraż, by robić to w domu. Patrzę na świat, gdy jaram. I sprawiedliwość lub jej całkowity brak, z tego balkonu widzę. Gdy mam wątpliwości, wyrażam je w głos. I najczęściej zaczynam od westchnienia tak dobrze znanego: „Och, mój Boże…” No, bo weźmy taką budowę niewielkiego baraczku, w którym ma być jakaś muszka, żuczek, czy inny insekt. Gdyby Egipcjanie budowali swoje piramidy z równym zapałem, jak grupka wesołków z „mojej” budowy, to dziś, po kilku tysiącach lat, mieliby co najwyżej jakieś cztery skalne bloki na krzyż. Za to znaliby każdy radiowy program, bo na budowie radio ryczy 24h na okrągło. Ogólnie, to takie paprole są, że strach będzie wejść do tego sklepu. Pytam więc: „mój Boże, za co?”, a On spokojnie
i cierpliwie: „Boś gamoń…” 

Zaczynam w to wierzyć. Bóg i wiara, to nawet chyba dobrze się składa. O wiele lepiej niż Bóg i kościół. Zwłaszcza ostatnio. Blisko dwadzieścia milionów odsłon filmu Sekielskich na YT. w ciągu tygodnia. „Szybkie rączki Rydzyka” ledwie ciupinkę ponad milion, ale w ciągu trzech lat. To najpopularniejsze filmy na jutubie tyczące Boga, wiary i podobnych spraw. 

A ja z moim, siedzimy sobie na balkonie. Ściągnęliśmy buty, bo cieplej się zrobiło. Popijamy maślankę i gadamy. Częściej milczymy, ale jednak od czasu do czasu gadamy. Bo jak to tak bez gadania? Taktownie nie pytam o pryncypia. Ot, tak, zwyczajna rozmowa o tym jak leci, o zwariowanych cenach pietruszki, o tym jak, żyć i po co?  Ja – gamoń i Bóg mój ze zmęczonymi stopami.

Gdy Mu mówię o mknącym czasie, strzykaniu w plecach i coraz częstszym znużeniu codziennością, On przymyka oczy i mruczy coś pod nosem. Gdy zaczynam nieśmiało tradycyjnym dlaczego, z wyraźnym gestem zniecierpliwienia patrzy mi kpiąco prosto w oczy. Nawet nie musi nic mówić. I tak słyszę: „boś gamoń”. 

Staram się więc nie zawracać Mu gitary. I tak fajowo, że znalazł dla mnie odrobinkę czasu. Gapimy się więc w milczeniu na przechodzących ludzi, skubiąc pestki słonecznika. Czas, nie zwracając na nas uwagi, robi swoje.  O, starsza pani przechodzi przez ulice z dala od przejścia dla pieszych. Kroczek w przód i dwa w tył. Sznur samochodów nie sprzyja tej karkołomnej przeprawie. Staruszka, jak to staruszki, uparta jest i wytrwała. On zmarszczył brwi i w tej samej chwili jedno z aut zatrzymało się migając awaryjkami. Pani szczęśliwie osiągnęła swój cel. „I tak cały boży dzień” westchnął. On też ma swoje kłopoty. Dobrze, że od czasu do czasu, pomiędzy ważnymi sprawami, przycupnie u mnie na balkonie. Jest cień, mamy słonecznik, ziemia się kręci, auta jadą nieprzerwanym sznurem… Czasem przylecą gołębie. Wtedy płoszę je klaskaniem, a On robi srogą minę, lecz gdy opowiadam Mu kawał o tym, czym różni się gołąb od zwłaszczy, zanosi się serdecznym śmiechem. A gdy On się śmieje, gdzieś na świecie powstaje kolejna piękna piosenka. Warto więc rozśmieszać Go jak najczęściej.

Wziąłbym Go na ryby, niech by się trochę zrelaksował, ale przecież ktoś tak pełen współczucia wobec wszystkich żyjących istot z pewnością nie dopuści do tego, by brały. Niech więc siedzi spokojnie na balkonie,
z pewnością na mnie poczeka, a ja pojadę z Jackiem. Pogadamy gdy wrócę. Ja – gamoń i Bóg mój ze zmęczonymi stopami.

Prestiż  
Czerwiec 2019