„Słoń”, reż. Kamil Krawczycki
Kamil Krawczycki w świecie filmu stawia pierwsze kroki. Są one jednak niezwykle pewne, odważne, zostawiają też wyraźny ślad. Jego „Słoń” to kameralny, by nie rzecz oszczędny obraz (co tłumaczy nazwa kategorii jednego z najważniejszych laurów filmu – „najlepszy film mikrobudżetowy” na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni). Ale ta oszczędność widoczna jest tu tylko formalnie, bo w treści to propozycja emocjonalnie gęsta i intensywna. To podręcznikowy przykład gatunku melodramatu: prosta, szczera opowieść o miłości dwóch chłopaków. Żadnego patosu, żadnej histerii, za to wiele empatii, szczerości i sensualnej poetyki. Rzecz dzieje się w małej miejscowości na podkarpaciu, zatem tłem miłosnej przygody są nie górskie pejzaże (tu niski ukłon dla Jakub Sztuka, autora zdjęć, za zachwycające impresje), ale także prowincjonalna, homofobiczna społeczność. Przykre jest, że w środku Europy, w XXI wieku trzeba wciąż robić filmy o miłości dwóch mężczyzn w kategoriach niecodziennego, dziwnego zjawiska. Dziś cywilizowany świat zajmuje się poważnymi, realnymi problemami i zagrożeniami, a nie… Ech! Trzeba więc wierzyć, że ten film pomoże otworzyć choćby pojedyncze zamknięte umysły. A jego twórcy robią to z wyjątkowym wyczuciem. W jednym z wywiadów (w audycji „Kino na podsłuchu” w Antradiu) Krawczycki powiedział, że „ten film przytula, a dziś, w tak trudnych czasach, tego właśnie tak bardzo potrzebujemy”. Trudno się z tym nie zgodzić i nie zauważyć z jaką subtelnością czy troską reżyser pokazuje rodzące się uczucie Bartka i Dawida. Jednak, gdy miłość wybucha, nie szczędzi zmysłowości w scenach erotycznych. Równorzędną do wątku miłosnego problematyką w filmie są także więzy rodzinne bohaterów – skomplikowane, traumatyczne czy patologiczne doświadczenia sportretowanych rodzin.
Niestety nie wszystko się udało – to momentami meandrujący rytm opowieści, na co wpływ mają nierówno rozpisane dialogi. To także pewne narracyjne, nieco naiwne, uproszczenia. To wreszcie błędne finałowe założenie o wartości ucieczki. Te niuanse wynagradzają jednak aktorskie kreacje – przejmująca Ewa Skibińska w roli matki Bartka, ekspresywna Ewa Kolasińska jako sąsiadka Danuta i wreszcie wspaniałe role zakochanego duetu – Jana Hrynkiewicza (Bartek) i Pawła Tomaszewskiego (Dawid). Najpierw zakłopotane, a później pełne nieskończonego szczęścia spojrzenia tego pierwszego definiują siłę uczucia, a pozornie chropowata pewność drugiego wyłącznie ją potwierdza. To postaci pozbawione kokieterii, pełne tego efemerycznego budulca początku miłości. Prestiżowe 5/6.