Wojciech Brewka:

I tak sobie żyjemy, pomagając sobie wzajemnie

Wojciech Brewka, malarz kolorysta, artysta street art, twórca wielkopowierzchniowych murali, współwłaściciel galerii officyna art & design, pomysłodawca i producent Festiwalu Przenikania, warszawski marszand, który w 2013 r. przebojem wkroczył na salony aukcyjne młodej polskiej sztuki. Porzucił prawo by w pełni poświęcić się sztuce i to z sukcesem. Na barwnych kontrastowych tłach umieszcza m.in. wizerunki zwierząt w zaskakującym, kampowym, ironicznym, często społecznym kontekście. Artysta chętnie wspiera akcje charytatywne i licytacje jak ta dla Schroniska Zwierząt w Szczecinie, na którą przeznaczył jeden ze swoich obrazów. Jego wystawa zawita do Galerii Poziom 4 w szczecińskiej Filharmonii.

Autor

Aneta Dolega

Zacznijmy od Twojej wystawy, która będzie w kwietniu w szczecińskiej Filharmonii. Co zobaczymy, czego należy się spodziewać?

Wystawa będzie nosić tytuł „Journey” i będzie podróżą w czasie, podsumowaniem mojej 10-letniej obecności na rynku sztuki. Pokażę na niej to, co stworzyłem w ciągu ostatnich miesięcy, ale będą też prace sprzed lat, z mojej prywatnej kolekcji. Mam taką zasadę, że z każdej wystawy zostawiam sobie jeden obraz i teraz mam okazję zebrać je w jednym miejscu i pokazać szerszej publiczności. Zapowiada się więc dość osobista ekspozycja, gdyż wiele z tych prac ma dla mnie dużą wartość sentymentalną.

Porzuciłeś karierę prawniczą na rzecz sztuki. Jedni powiedzą – szalony, ryzykant. Drudzy – wspaniały ruch, krok ku wolności, coś o czym wielu z nas marzy, by poddać się całkowicie pasji. A jak było w Twoim przypadku?

To była bardzo świadoma decyzja. Kiedy ją podejmowałem, moje obrazy sprzedawały się już od jakiegoś czasu na aukcjach młodej sztuki i postanowiłem sprawdzić, czy da się z tego mojego malowania na pełen etat utrzymać rodzinę. A ponieważ malowanie od zawsze było moją pasją, to tym bardziej korciło mnie, żeby sprawdzić, czy da się robić w życiu to, co się kocha i nie umrzeć z głodu. (śmiech) Wiedziałem też, że jeśli nie podejmę tej męskiej decyzji w wieku trzydziestu paru lat, to potem będzie już tylko trudniej.

Nie dało się połączyć jednego z drugim?

Nie. Współpracowałem z poważnymi klientami i nie mogłem pozwolić sobie na niedociągnięcia. Nie da się robić dwóch tak różnych rzeczy dobrze. Przez szacunek dla moich klientów postanowiłem, że muszę się z nimi rozstać. (śmiech) Przełomowym momentem była sytuacja, gdy w Rzeczpospolitej, w dwóch różnych sekcjach, pojawił się mój artykuł nt. podatków oraz artykuł, w którym byłem wymieniany jako artysta, na którego warto zwrócić uwagę i w którego warto zainwestować. I wtedy wiedziałem już, że to pora na tę męską decyzję.

To malarstwo to też ciekawa sprawa – jesteś samoukiem, bez tytułu magistra sztuki, bez ASP w życiorysie. Skąd u Ciebie malarstwo? Kiedy pojawił się talent i dlaczego podążyłeś tą drogą?

Trudno powiedzieć, kiedy. Odkąd pamiętam tworzenie było moją pasją. Jak większość dzieci dużo rysowałem, szkicowałem, pokazywałem, jak widzę świat. I nigdy z tego nie wyrosłem. Od zawsze wiedziałem, że to jest to, co chcę w życiu robić, ale nie byłem pewien, czy tak się da żyć, szczególnie że, gdy wchodziłem w dorosłość, zawód artysty kojarzył się dość jednoznacznie – z nieustającymi problemami finansowymi.

Czy wiedza prawnicza przydaje się w byciu artystą? Sprawy menadżerskie ogarnia Ania – Twoja partnerka…

Tak. Nie zajmuję się sprzedażą, z bardzo prostego powodu – nie potrafię. Brakuje mi do tego dystansu. To i jeszcze parę innych kwestii w moim artystycznym życiu ogarnia Ania. A co do wiedzy prawniczej, to w minimalnym stopniu pewnie kiedyś ją wykorzystałem, przy konstruowaniu jakiejś umowy z klientem, czy ocenie umowy z jakąś galerią. Natomiast dzięki pracy w zawodzie rozwinąłem umiejętność sprzedaży siebie, swoich racji i przekonań. Nauczyłem się wtedy rozmawiać z ludźmi. I pozbyłem się tej frustrującej nieśmiałości młodego człowieka z małego miasta w stosunku do osób znanych, wysoko postawionych czy majętnych. Wszystko to pomogło mi później w kontaktach z kolekcjonerami sztuki.

Malarz kolorysta, artysta street art, twórca wielkopowierzchniowych murali… co jest Tobie najbliższe i uwaga – pytanie tendencyjne: dlaczego taki styl?

Moja sztuka jest hybrydą. Tyle samo radości i satysfakcji daje mi malowanie obrazu na płótnie, tworzenie muralu na jakiejś wielkiej ścianie, czy działania street artowe. A co do stylu, to dorastałem w latach 80-tych, w których królował nurt graffiti. Z zapartym tchem czytałem magazyny poświęcone kulturze hip-hopowej i to one mnie chyba w dużej mierze ukształtowały jako artystę. Zawsze było mi bliżej do sztuki ulicy niż do malarstwa klasycznego. I tak mam do dziś (śmiech).

Street art to fantastyczna forma sztuki miejskiej. W Szczecinie są piękne murale, działa świetna galeria Freedom Gallery poświęcona właśnie street artowi. Co tobie podoba się w tej formie ekspresji? Dlaczego malujesz również w taki sposób?

Street artu nie ograniczają żadne konwenanse czy reguły. To czysta wolność wyrazu i ekspresji. Marzenie każdego artysty. A murale maluję chętnie, przeważnie na zaproszenie i ostatnio wyłącznie takie, które wspierają jakieś pomocowe działania, akcje społeczne lub projekty wybranych fundacji.

No właśnie chętnie wspierasz akcje charytatywne, jest Ci bliska ekologia tematy równościowe, kochasz zwierzęta. Nie tylko je malując, ale oddając swoje obrazy na aukcje jak ta, która wsparła szczecińskie schronisko dla zwierząt. Sztuką da się naprawić świat, chociaż trochę?

Nie wiem, czy da się naprawić, ale zawsze warto próbować. A jakaś tam rozpoznawalność i zasięgi w mediach społecznościowych to przywilej, który pozwala mobilizować innych do pomocy tym, którzy chwilowo mają pod górkę. Za tę dotychczasową pomoc wszystkim ludziom wielkiego serca z tego miejsca bardzo, bardzo dziękuję. Wierzę, że karma do nas wraca. Zawsze.

Skoro jesteśmy przy sztuce i akcjach społecznych to co myślisz o takim incydencie, który miał miejsce w zeszłym roku, gdy młodzi ludzie w ramach walki ze zmianami klimatycznymi oblali „Słoneczniki” Van Gogha. Nie lepiej robić coś w tym kierunku konstruktywnego zamiast rzucać się na dzieło niewinnego artysty?

Moim zdaniem lepiej budować, niż niszczyć, nawet w jakimś szczytnym celu. Nie jestem pewien, czy oblewanie farbą prac sławnych artystów przyniesie zamierzony skutek. Hałas jest, owszem, ale trwa chwilę. Zbyt krótką, by dać ludziom do myślenia i sprowokować do działania.

Moja przyjaciółka szukając klienta na swój obraz natrafiła na panią, która go kupiła, bo pasował jej do… dywanu? To ujma dla twórcy czy klient jak każdy? Do kogo trafiają Twoje obrazy?

W sumie to przeważnie nie wiem, do kogo trafiają, ponieważ, jak wspomniałem, szczęśliwie nie muszę zajmować się ich sprzedażą. (śmiech) Pobudki do zakupu są pewnie różne. Obrazy stanowią część naszej codziennej przestrzeni i musimy się z nimi dobrze czuć, bo spędzamy razem dużo czasu. Jeśli ktoś ma potrzebę dopasowania pracy do dywanu, to w sumie czemu nie. Nie krytykuję tego. Już sam fakt, że coraz więcej osób chce i lubi otaczać się sztuką jest dużą i pozytywną zmianą w naszej mentalności. A jak obraz będzie pasował do wystroju, to chyba tylko dodatkowy bonus takiego zakupu (śmiech).

Da się na malowaniu zarobić?

Część artystów powie, że tak, reszta - że to trudny temat. Na pewno trzeba mieć dużo szczęścia. Ja zawsze powtarzam, że mam go więcej niż rozumu. (śmiech) No i trzeba wytrwale dążyć do zamierzonego celu. Marzenia się spełniają. Ale trzeba w ich spełnienie włożyć sporo pracy.

Opowiedz mi trochę o galerii, którą z Anią razem prowadzicie. Ciekawe miejsce.

Galeria powstała, by pomóc młodym artystom w spełnianiu ich marzeń. Trochę ich promujemy, trochę wspieramy dobrym słowem i popartą doświadczeniem radą, trochę pomagamy w sprzedaży. W zamian oni trochę pomagają nam w różnych projektach charytatywnych. I tak sobie żyjemy, pomagając sobie wzajemnie. Bo pomaganie jest fajnie.

Dziękuję za rozmowę.

 

Prestiż  
Marzec 2023