18 dołków Jerzego Safanowa
Jerzy Safanów – znany szczeciński przedsiębiorca z branży budowlanej, ale także jeden z wytrawnych lokalnych graczy w golfa. Uprawiał ten sport już wtedy, kiedy dla większości z nas było to jakieś nieszkodliwe dziwactwo grupy ludzi lubiących przechadzać się z kijami po polu. Sport, który robi teraz w polsce coraz większą karierę, zwłaszcza odkąd w światowych turniejach zaczął wygrywać pierwszy polak.

Od ilu lat grasz w golfa?
Zacząłem w 2000 roku, zaraz po otwarciu pola w Binowie. Czyli gram już 23 lata (śmiech).
Jesteś jednym z najdłużej grających w golfa w Szczecinie?
Myślę, że tak. Jest kilka osób, które zaczynały grać w latach 90. ubiegłego wieku. Ale oni już praktycznie nie uprawiają tego sportu. Jestem wśród czterech, pięciu osób w Szczecinie, zgłoszonych do Polskiego Związku Golfa, grających regularnie, chcących grać w turniejach i mających jeszcze jakieś ambicje, żeby z kimś rywalizować nie tylko towarzysko, ale też sportowo (śmiech). Trochę się niestety wykruszyło towarzystwo.
Można więc powiedzieć, że jesteś z tej starej, szczecińskiej, gwardii golfowej?
Myśmy późno zaczynali. Ja i m.in. Leszek i Ela Górscy. Miałem wtedy 45 lat.
W jakich okolicznościach przedsiębiorca budowlany zaczął grać w golfa? Ktoś Cię namówił, sam chciałeś, uległeś nowej modzie?
Od wielu lat z rodziną mam domek nad jeziorem w Binowie, na terenie dawnego ośrodka wypoczynkowego jednej ze szczecińskich firm. Kiedy ona upadła sprzedała ten teren prywatnym nabywcom. Powstało osiedle domków wypoczynkowych. A ja byłem zapalonym wędkarzem. Potrafiłem praktycznie codziennie spędzać czas nad wodą i na wodzie – w łódce przez kilka godzin łowiąc ryby. Dojeżdżałem do Binowa z rodziną bardzo często. Ze Szczecina to przecież blisko. I widziałem, że na dawnym polu pszenicy coś się zaczyna dziać. Najpierw powstało pole golfowe 9 dołkowe, a następnie w pełni profesjonalne 18 dołkowe oraz budynek klubowy. Jadąc do tego naszego domku nad jeziorem widziałem postępy prac, kolejne etapy budowy i zaczęło mnie to interesować, wciągać. I jak zostało otwarte duże pole, chyba w 2000 roku, to pierwsi golfem zainteresowali się właśnie Leszek i Ela Górscy. A ponieważ razem pracowaliśmy, no to mnie namówili. Nie broniłem się zbyt mocno. A teraz jeżdżę tam prawie codziennie.
Początki były bardzo trudne?
Nasz pierwszy trener Rysiu Kozieras, teraz szkoli zawodników na Śląsku, udzielił nam kilku lekcji. Śmiał się z nas trochę, że nie potrafimy trafić w piłkę tak jak on. No to się po czwartej lekcji obraziliśmy i zawzięliśmy. Stwierdziliśmy, że „wszystko już wiemy i sami się nauczymy reszty” (śmiech). I zaczęliśmy najpierw trenować na małym polu. Potem wykupiliśmy członkostwo w klubie i zaczęła się gra na dużym polu. I tam już nas „ćwiczyli” profesjonaliści m.in. Janusz Jadwisiak – wytrawny gracz.
To było bardzo trudne, żeby z nim i innymi doświadczonymi golfistami wejść na pole, wspólnie zagrać. Oni nas nie chcieli, no bo co będziemy im przeszkadzać (śmiech). Musieliśmy się wkupić. Ale trochę już wtedy potrafiliśmy i nie za bardzo ich spowolnialiśmy. Dzięki nim poznawaliśmy reguły gry w golfa. Np. Janusz kiedyś zobaczył, że podchodzę do nie swojej piłki, a leżały dwie obok siebie. Ale nic nie powiedział i dopiero jak uderzyłem zapytał: „sprawdziłeś czy to na pewno była Twoja?” „No nie, leżała, to uderzyłem” – odpowiadam. A on na to z uśmiechem: „to dopisz sobie dwa punkty karne i lecimy dalej”. (śmiech). Od tej pory zawsze już sprawdzam czy uderzam swoją piłkę. Tak nas ci wyjadacze golfowi uczyli.
Pamiętasz, kiedy pierwszy raz przeszedłeś całe pole, zagrałeś wszystkie 18 dołków?
Już w 2001 roku. Pierwsza moja runda była kiepska, bo jej nie ukończyłem. Nogi się ugięły po pięciu godzinach gry. Golf jest grą bardzo wymagającą kondycji. To tylko w telewizji wszystko wygląda lekko, łatwo i przyjemnie. Po tej pierwszej rundzie później już wszystko było dobrze. Zaczęły się pojawiać pierwsze nagrody i puchary, chyba w 2002 lub 2003 roku. Wtedy też golf zaczął wygrywać z rybami. Coraz częściej jadąc do Binowa zatrzymywałem się na parkingu i coraz częściej wybierałem kije golfowe zamiast wędek. I w ten sposób, po paru latach, ryby przestały mnie interesować.
Twój największy golfowy sukces?
Do dzisiaj pamiętam moją pierwszą taką mocną wygraną, dla mnie bardzo prestiżową. To był 2003 rok. Istniał wtedy jeszcze Bank Śląski, który organizował duże imprezy z akademią golfa i z turniejem golfowym o Puchar Banku, w których uczestniczyło po 200 - 300 osób. Wtedy pierwszy raz wygrałem jedną z takich imprez, osiągnąłem wtedy jeden z moich lepszych wyników. Teraz czasami również „dobijam do niego”, ale różnie to bywa (śmiech). To było moje pierwsze miejsce po raz pierwszy. Inne nagrody już później inaczej smakowały.
Pamiętasz swoje najlepsze uderzenie?
Tyle lat gram, ale „holy in one” (rzadka sytuacja, kiedy jednym uderzeniem z tee boxu – miejsca, od którego rozpoczyna się grę na danym dołku wbijamy do niego piłkę – przyp. red.) nie miałem.
To za takie trafienie jest zawsze szampan?
Ale stawia go ten, który trafił (śmiech). Wszystkim, którzy są w klubie. Taki zwyczaj. Ale mogą być też inne trunki.
Może więc lepiej nie trafiać? (śmiech).
Albo trafiać grając po południu, kiedy już niewiele osób jest na polu (śmiech).
Adrian Meronk – najlepszy polski golfista, robiący prawdziwą furorę, zarabia miliony, jest już na 50 miejscu w rankingu najlepszych graczy na świecie. Gry w golfa uczył się właśnie na polu w Binowie. Pamiętasz Go z tamtych czasów?
Oczywiście. Ostatnio był o nim duży reportaż chyba w Eurosporcie. I tam podano, że zaczynał na polu w Toya Golf Club. A to nieprawda. Bo wtedy tam (o ile dobrze pamiętam) nie było pola (śmiech). Znamy się z Andrzejem i Joanną Meronkami. Przyjeżdżali do Binowa, bo to było najbliższe pole z Pniew, gdzie oni mieszkali i mieli fabrykę. Bardzo dobrze pamiętam Adriana, miał może wtedy z 10 lat. I grał w Binowie chyba aż do ukończenia wieku juniorskiego. Bardzo dobrze wychowany, grzeczny, wszystkim się kłaniał, nawet jak kogoś nie znał, pełen szacunku dla starszych. Teraz już często tego nie ma.
Golf jest bardzo wymagającą dyscypliną?
Powiem tak. Golf spowodował, że moje dotychczasowe hobby jak wędkarstwo zniknęło. Bo kilka godzin z wędką wolałem zamienić na „przejście pola”. Jazda na rowerze zniknęła, gra „w kosza” została odstawiona na bok. Golf zabrał mi inne, zajmujące mnie, zainteresowania.
Żałujesz?
Nie, absolutnie. Choć obiecuję sobie, że w tym sezonie będę częściej sięgał po wędki. Ale jeszcze ciągle przyjeżdżając do Binowa bardzo często skręcam na pole golfowe, a nie nad jezioro (śmiech).