Krzywym okiem
W październiku ubiegłego roku w Białobokach w gminie Trzebiatów otworzono Skwer Mnicha. To urokliwe miejsce upamiętnienia dawny klasztor norbertanów i jednocześnie jest niewątpliwie lokalną atrakcją turystyczną. Na skwerze znalazła się m.in. rzeźba mnicha i studnia, do której wzorem wielu innych miejsc w Polsce, Europie i na świecie zwiedzający wrzucali monety – jedni na pamiątkę, inni na szczęście. Ale kilkanaście dni temu pewien „sprytny” złodziej postanowił „obrobić” studnię. Odkręcił śruby, powyciągał drobniaki i z łupem oddalił się w nieznanym kierunku. Mieszkańcy gminy Trzebiatów od razu okrzyknęli to wydarzenie lokalnym „skokiem stulecia”. Zasłużenie. Bo rzeczywiście sprawca wspiął się na wyżyny złodziejskich umiejętności. Wszystkie elementy „skoku stulecia” zostały spełnione. Miejsce zdarzenie były wyjątkowo pilnie strzeżone przez setki kamer, strażników a wnętrze studni przecinały alarmowe strumienie laserów. Łup okazał się gigantyczny, bo przecież od października ubiegłego roku, czyli chwili otwarcia skweru przewinęły się wokół studni setki tysięcy turystów z kraju i ze świata. I na pewno wrzucali do niej nie tylko drobne, ale także banknoty, biżuterię, sztabki złota, krugerandy, kryptowaluty oraz pakiety akcji najważniejszych firm notowanych na światowych giełdach. Docenić także trzeba przebiegłość sprawcy, który okazał się przestępcą wyjątkowo wyrafinowanym – opracował szatański plan skoku, przeprowadził go błyskotliwie wzbudzając podziw i strach mieszkańców gminy Trzebiatów. Skradziono kwota była chyba tak znaczna, że tylko szokiem lokalnych władz można tłumaczyć fakt, że do dziś nie ujawniono wysokości strat. Poza tym nie słychać, aby policja choćby wpadła na trop sprawcy, nie mówiąc nawet o wytypowaniu podejrzanego lub ujęciu złodzieja. Pewnie teraz leży on gdzieś tam na jakiejś karaibskiej plaży, w towarzystwie miejscowych piękności w bikini, popijając „mohito” i paląc kubańskie cygara.
Abstrahując jednak od tego skoku, o którym na pewno będą nauczać w szkole policyjnej w Szczytnie i od jego sprawcy, który prawdopodobnie jest jakimś członkiem lokalnego Gangu Olsena i prędzej czy później wpadnie, kiedy zacznie się przechwalać swym wyczynem podczas jakiejś libacji alkoholowej w gronie podobnych mu istot. Pomysł Białoboków w gminie Trzabiatów zasługuje na przeniesienie np. do Szczecina oraz do innych miast regionu, gdzie powinny natychmiast zostać uruchomione takie studnie albo fontanny. Po pierwsze – może to być dodatkowe źródło dochodów dla danej miejscowości, po drugie – będzie to kolejna atrakcja turystyczna, a po trzecie – miejscowi mogliby sobie dorobić np. otwierając małą gastronomię przy takich obiektach. Tylko trzeba odpowiednio popracować nad stworzeniem historii takich studni i fontann, które skusiłby turystów do odwiedzenia takich miejsc i wrzucenia do ich wnętrz znacznej ilości monet. Najlepsze byłyby jakieś łzawe historie miłosne np. XIX-wieczne uczucie pruskiego junkra zamieszkującego te ziemie do prostej folwarcznej dziewki, która usidlona przez niecnego kochanka gdzieś w zbożu nie mogąc znieść wstydu i hańby jaką okryła siebie i rodzinę rzuciła się do studni. Do tego można dodać elementy horroru – bo owe dziewczę potem straszyło po nocach wrednego kochanka doprowadzając go do obłędu, a następnie do dożywotniego pobytu w zakładzie dla psychicznie chorych. Możliwości jest mnóstwo. Można sięgnąć np. nawet do czasów dynastii Gryfitów. Ale trzeba uważać, aby studnia wyglądem pasowały do epoki, w której dzieje się opowieść. Muszą być odpowiednio „ucharakteryzowane”. Przy nowszych obiektach tego typu można uknuć bardziej współczesne legendy np. z lat PRL-u o romansie dyrektora miejscowego PGR do sekretarki o którym dowiedziała się żona tego osobnika. I wtedy zatruła jedyną w okolicy studnię doprowadzając do zgonu wszystkie hodowane w owym gospodarstwie tuczniki.
Z fontannami jest nieco trudniej. Nie każdego stać, aby do lata stworzyć obiekt na miarę choćby takiej rzymskiej di Trevi. Turyści z całego świata wrzucają do niej monety, co ma im zapewnić powrót do Rzymu. Codziennie do Fontanny di Trevi wrzucanych jest około 3 tys. euro w drobnych! A według wyliczeń włoskich ekspertów co roku do jej wód trafia nawet 1,5 miliona euro. Na razie nie ma jednak co myśleć o takich kwotach. Nasze fontanny najpierw trzeba wypromować. Najłatwiej może być w Szczecinie. W stolicy Pomorza Zachodniego znajduje się ich kilka. Ale najważniejsze są dwie. Jedna u stóp Wałów Chrobrego, a druga na Jasnych Błoniach. Obie spełniają podstawowy atrybut – są atrakcyjne położenie w miejscach uwielbianych przez turystów. Nic tylko zaszczepić zwyczaj wrzucania do nich pieniędzy. Tylko potrzebna jest legenda. W przypadku pierwszej z nich może to być opowieść np. obok niej przechodzili osobnicy, którzy krwawo zapisali się w historii świata i Polski. Bo to był i Hitler, i Chruszczow, i Bierut, i Gomułka. Nazwiska robią swoje. A jak do tego dorzucimy legendę, że za każdym razem, kiedy przechodzili obok fontanny, to np. woda się w niej burzyła, gotowała wręcz, zwiastując jakieś nieszczęście. Aby do tego więcej nie dochodziło i aby odgonić złe moce trzeba wrzucić pieniążek. Albo tylko po to, żeby po prostu wrócić do Szczecina. W przypadku drugiej z fontann tzw. „bartłomiejki” (to na cześć jednego z byłych prezydentów miasta, dziś nie cieszącego się zbytnią popularnością i uznaniem znaczącej części mieszkańców) można przypomnieć, że ona jest położona na jednym końcu Jasnych Błoni a na drugim w 1987 roku odprawiał mszę nie kto inny tylko papież Jan Paweł II. W tym przypadku jednak wrzucanie monet może budzić pewne wątpliwości moralne. Ale tu można się podeprzeć np. urokliwymi platanami oraz zapewnieniem, że pieniążek, który trafi do fontanny zapewni wrzucającemu rychły powrót do Szczecina. Czasu coraz mniej, letni sezon już za pasem. Trzeba więc się brać czym prędzej do roboty. Pamiętajmy tylko o jednym. Zawsze istnieje groźba, że na wysokości zadania nie stanie czynnik ludzki, czyli turysta. I będzie jak w słynnej komedii Stanisława Barei pt. Brunet wieczorową porą”. Przypomnienie – na stacji kolejowej pojawia się wycieczka szkolna. Nauczycielka stojąc z uczniami przed fontanną mówi:
„Jak ktoś wrzuci pieniążek, to tu wróci. Wszyscy mamy pieniążki? To wrzucamy, trzy, cztery!”. Ale jeden z uczniów nie wrzuca i chowa monetę do kieszeni. Podchodzi do niego Jan Himilsbach, grający dworcowego pijaczka i pyta: „A ty czemu nie wrzuciłeś?”. Uczeń: „Bo ja tu nie chcę więcej wrócić”. Koniec sceny.