Mniejsze od paznokcia ludzkie postacie zatopione w szkiełku, które można zawiesić na szyi albo nosić jako bransoletkę czy kolczyki. Malutkie kwiatki, a nawet sreberka po czekoladkach z marcepanem jako element niepowtarzalnej, a zarazem eleganckiej biżuterii. Te ekstrawaganckie cacuszka wychodzą spod palców Moniki Radzewicz, mieszkającej od kilku lat w Berlinie artystki, absolwentki szczecińskiego „plastyka” i poznańskiej ASP (którą ukończyła z wyróżnieniem). Monika jest także autorką scenografii teatralnych, współpracowała ze słynnym berlińskim Maxim Gorki Theater; jest także bohaterką kilku wystaw malarskich, m.in. w Club der polnischen Versager. Nam zdradziła skąd wziął się pomysł na stworzenie tak wyjątkowej kolekcji.
Kluczem do sukcesu jest żywica poliestrowa oraz zegarki - mówi z uśmiechem. – Mój chłopak Andy podarował mi któregoś dnia piękny vintage’owy zegarek, który po jakimś czasie się zepsuł. Andy postanowił go naprawić i wyciągnął mechanizm, zostawiając bransoletkę na stole. Oczywiście bardziej interesowało mnie w jaki sposób zamierza to zrobić i jak zaczarowana wpatrywałam sie w „ultraschall”, czyli takie urządzenie wibrująco-czyszczące. Niestety zegarek zepsuł się na dobre i została golusieńka bransoleta. W tym samym momencie spojrzeliśmy na nią i wypowiedzieliśmy tę samą myśl równocześnie, coś w rodzaju: „wygląda jak biżuteria, po co komuś zepsuty zegarek, coś innego można tam włożyć”. Nosiłam tę bransoletkę jeszcze kilka miesięcy, ciągle zastanawiając się, co z tym począć. Pomalowałam szkiełko od spodu, które przez to wyglądało jak kamień szlachetny, obsydian lub coś podobnego. W końcu, nie wiem jak i kiedy, ocknęłam się nad książką o obróbce żywicy sztucznej, zwanej również poliestrową.
Potem poszło z górki. Monika miała mnóstwo pomysłów, które wprowadziła w życie jakieś niecałe dwa lata temu. Po drodze malowała i prowadziła normalne życie. To wtedy powstały pierwsze małe „dzieła sztuki”.
– Byłam zachwycona do granic ludzkiej możliwości – mówi z przejęciem. – Odniosłam coś w rodzaju artystycznego sukcesu, bo moje prace wszystkim się podobały i zaczęłam je powoli sprzedawać. Moi przyjaciele mówili, że być może nie każdy ma ochotę na bransoletkę, więc może byłoby fajnie, gdybym zrobiła coś mniejszego. Któregoś dnia na półce pod lustrem w łazience moich przyjaciół znalazłam opakowania po jednorazowych soczewkach; bardzo ładna forma łezki była adekwatna do samopoczucia, jakie akurat miałam. Postanowiłam te nowe foremki natychmiast wypróbować, no i bingo! Idealna wielkość, by coś zmieściło się w środku, idealny ciężar, by powiesić na uchu... Znowu zachwyt! Zawieszki do kolczyków znalazła dla mnie w Szczecinie mama, która kiedyś pracowała u złotnika.
I tak się zaczęła żmudna praca, w czasie której Monika wykorzystywała właściwie wszystko, co miała pod ręką.
– Żywica poliestrowa jest dwuskładnikowa, można ją barwić, można zostawić szklano-przeźroczystą. Ogromną zaletą jest fakt, że prawie wszystko można w niej zatopić – tłumaczy artystka. – Wilgoć uniemożliwia zastygnięcie żywicy, dlatego takie rzeczy jak insekty lub rośliny trzeba preparować, a więc suszyć i impregnować akrylowym rozpylaczem. Zwierzątek nie robiłam, kwiatki wychodzą bardzo ładnie. Do środka wkładam rośliny, malutkie modele ludzi do makiet dla architektów, podobne do makiet kolejowych, odzyskane części z zepsutych zegarków (sprężynki, minikółka zębate, śrubki, wskazówki, muszelki z Hawajów, piasek znad Bałtyku, suchy pigment w różnych kolorach). Żywica przed zastygnięciem jest ciekła i potrzebuje formy. W tym celu wykorzystuję wszystko, co znajdę. Foremki po czekoladkach, opakowania po tabletkach, jednorazowych soczewkach, itp. Zrobiłam też kilka własnych form z silikonu. Obróbka jest pracochłonna.
Wszystkie nazwy dla tych klejnotów wymyśla Andy, chłopak Moniki. I tak Mikromoniks to zegarki, Dropjemoniks to kolczyki. Natomiast Kosmonia to autorka we własnej osobie i nazwa całej kolekcji biżuterii. Artystka ma swoją stronę internetową (www.kosmonia.de), na której widnieje część ciągle powiększającej się kolekcji biżuterii.
ANETA DOLEGA