Ćwierć wieku muzycznej kolaboracji

Autor

Maciej Pieczyński

W październiku Kolaboranci obchodzą swoje ćwierćwiecze. Z kim kolaboruje ta szczecińska legenda punkrocka, po co, kto na tym korzysta, kto traci, a może to szpiedzy?

Cierwsza nazwa kapeli brzmiała intrygująco: „Kolaboranci, czyli czterech inwigilowanych cyników lubiących gierki Edwarda w Jaruzalem”. — Zawsze lubiłem stosować niedopowiedzenie i pewną dawkę abstrakcji w swoich działaniach wszelkich, także muzycznych — mówi założyciel, wokalista i lider kapeli, Przemysław Thiele. — Wymyślaliśmy najbardziej zawiłą nazwę z możliwych, dorzuciliśmy do nazwy Edwarda Gierka i Wojciecha Jaruzelskiego, żeby zabrzmiało „politycznie”, zwłaszcza w połączeniu z inwigilacją. No i „kolaboranci”, żeby wszystko zagmatwać.

Zainspirowani Dezerterem

Pierwszy człon nazwy, który zachował się do dziś, czyli „Kolaboranci”, ma po części swoją genezę w twórczości Dezertera, punkrockowej legendy, której utwór „Kolaboracja” Thiele wspomina jako jeden ze swoich ulubionych w tamtym czasie.

Oczywiście dziesięciowyrazowa nazwa zespołu propagandowo nie byłaby zbyt nośna. Samo słowo „Kolaboranci” miało natomiast wzbudzać zaniepokojenie, szczególnie komunistycznej władzy, stąd muzycy zdecydowali się ostatecznie na pozostawienie tego członu w nazwie. „Z kim kolaborują ci młodzi ludzie, po co, kto na tym korzysta, kto traci, a może to szpiedzy?” – do takich pytań chciał pobudzić Thiele słuchaczy, zaniepokojonych genezą intrygującej nazwy.

Mimo, że Dezerterzy przyczynili się do kształtu nazwy zespołu, Kolaboranci nie pozostawali długo pod wpływem tej warszawskiej legendy punkrocka. — Po kilku latach się usamodzielniliśmy i zatkało to skutecznie gęby marudom — kwieciście wspomina Thiele, przyznaje jednak: — Kryć nie zamierzam, że u początków Kolaborantów słuchałem ówczesnego Dezertera namiętnie, bo w połowie lat osiemdziesiątych był to najlepszy zespół w Polsce.

Początki kariery Kolaborantów na punkowej scenie nie należały do udanych. Zespół nie spotkał się z życzliwym przyjęciem publiki, bynajmniej. — Nikogo nie interesowało, że pół roku spędziliśmy w piwnicy, tworząc piosenki. Byliśmy podejrzani, bo nie wywodziliśmy się ze środowiska punkowego — wspomina lider kapeli.

Przełomem był występ zespołu na festiwalu w Jarocinie w 1987 roku.

W początkach swojej działalności Kolaboranci grali proste, melodyjne piosenki o punkowej inspiracji. W połowie lat dziewięćdziesiątych kapela przeżyła dźwiękowy romans z brzmieniem punk-metalowym. — Po tamtym okresie staramy się, choć z różnym skutkiem, znów nawiązywać do punku naiwnego — mówi Thiele.

Dziś jednak, jak mówi lider kapeli, Kolaboranci próbują przetrawić wszystko, co wydarzyło się w ich muzycznej przeszłości i „ugryźć to z perspektywy muzykanta dojrzałego, wydobyć z tego coś, co świadczyło o naszej błyskotliwości kiedyś”. W okresie, w którym zespół chwilowo nie istniał, Przemysław Thiele cały czas zajmował się tworzeniem muzyki. — Wykształciłem w sobie dzięki temu coś, co można nazwać wyczuciem smaku i umiejętnością omijania żenady — mówi skromnie.

Thiele: Jestem skazany na muzyków, którzy chcą ze mną grać

Skład Kolaborantów na przestrzeni dwudziestopięciolecia istnienia zespołu zmieniał się pięciokrotnie. Przez kapelę przewinęły się takie sławy polskiej sceny muzycznej, jak Piotr Banach, perkusista a później gitarzysta, który po odejściu z zespołu udzielał się między innymi w Hey czy Indios Bravos. Różne były powody takich personalnych perturbacji. — Raz to była proza życia w komunie, czyli zaszczytna służba w wojsku, albo emigracja z kraju za chlebem — opowiada Thiele. — Innym razem z kolei konflikty na tle osobistym, rzadziej artystycznym.

Raz też, jak sam Thiele przyznaje, przyczyną zmian w kapeli okazał się być egoizm frontmana. — Zdarzyło mi się raz rozwiązać zespół aby złożyć go po roku z muzykami, którzy mi bardziej odpowiadali — mówi, dodaje jednak: — W ostatnich pięciu latach, czyli od momentu reaktywacji po długiej przerwie, już nie ma czasu na moje fanaberie. Jestem raczej skazany na muzyków, którzy chcą ze mną grać. Akurat mam to szczęście, że ci, co chcą ze mną grać, są naprawdę twórczy, pracuje nam się wyśmienicie.

Wspomniane przez Thiele rozwiązanie kapeli było pierwszym, ale nie ostatnim w jej karierze. Po raz drugi frontman zakończył działalność zespołu w 1995 roku. — Czułem, że potencjał grupy wypala się coraz mocniej. Brakowało owego „czegoś”, co iskrzyło w nas w pierwszych latach działalności — tłumaczy Thiele. — Tu już zaczynał się profesjonalizm, a on niebezpiecznie zbliżał nas do rutyny.
Poza tym, jak przyznaje frontman Kolaborantów, połowa lat dziewięćdziesiątych nie była najlepszym momentem na tworzenie punkrocka. — Zacząłem też odczuwać znużenie nie tylko psychiczne, ale też fizyczne — mówi. — Zresztą zespół udało mi się w tamtym czasie pozbierać tylko na nagranie jednej płyty, a utrzymanie tego składu rysowało się w marnych perspektywach, jako że wszyscy koledzy byli zaangażowani wówczas w inne projekty. Powiedziałem wtedy „basta”, a rok później zająłem się własnymi wypocinami.

Na punkową scenę Kolaboranci wrócili w 2006 roku. — To był przypadek — wspomina Thiele. — Zostałem zaproszony do odśpiewania dwóch piosenek na koncercie przez pewną płocką grupę, z którą od lat byłem zakolegowany. Pierwszy raz od jedenastu lat wystąpiłem publicznie. Uświadomiłem sobie, jak bardzo mi tego brakowało. Następnego dnia rano obudziłem się z myślą, by reaktywować zespół.

Przyjemnie było wykrzyczeć te nasze płyty

Trzy miesiące po tym objawieniu Kolaboranci grali już pierwszy po długiej przerwie koncert. — Przez jedenaście lat zapierałem się twierdząc, że Kolaboranci nie istnieją definitywnie, a tu nagle wszystkie obiecanki trafił szlag — mówi Thiele.

Dwudziestopięcioletnią karierę Kolaborantów założyciel grupy wspomina z sentymentem. — Przyjemnie było wykrzyczeć te nasze płyty, zawsze się tym egzaltowałem i przykładałem do tego dużą wagę — mówi. — Zanim doszło do płyt, tworzyliśmy nagrania własnym sumptem, i były to dla mnie wydarzenia równie doniosłe. No i te wszystkie koncerty, za każdym razem ta adrenalina, która od początku krzyczała mi w głowie: „a teraz im pokażesz!”.

8 października, podczas urodzinowego koncertu Kolaborantów w szczecińskim Domu Kultury „Słowianin” będzie miała miejsce premiera najnowszego albumu kapeli. — Ta płyta to po pierwsze dokumentacja naszej obecnej formy, a po drugie prezent dla tych, co oczekują od nas wyboru najważniejszych piosenek z całego dotychczasowego dorobku — mówi Thiele. — Do tego dorzucamy DVD z zestawem intrygujących archiwaliów: klipy, fragmenty koncertów, w tym także sprzed prawie dwudziestu lat, i, w ramach budowania pomników samemu sobie, film o zespole. Zawiera on ruchome zdjęcia z naszego pierwszego koncertu i występu w Jarocinie w 1987 roku. Ale to nic. Aby zadośćuczynić marudom twierdzącym, że nasza obecna działalność sprowadza się do ciągłego odgrywania starych piosenek, przygotowaliśmy nowy materiał.

W lipcu 2011 Kolaboranci nagrali swoją najnowszą płytę studyjną, która pod tytułem „Transparenty” ukaże się w lutym przyszłego roku.

Czego można życzyć Kolaborantom z okazji dwudziestych piątych urodzin? — Cichej, spokojnej śmierci, najlepiej we śnie, gdy nadejdzie czas — mówi Thiele.

Prestiż  
Wrzesień 2011