Komentator ze szczęściem i wyrachowaniem
Przemysław Babiarz o pływaniu, rekordach i pielgrzymkach papieskich
Już ubiegłoroczne, ale wciąż mamy je w naszej pamięci. Mistrzostwa Europy w pływaniu były sportowym wydarzeniem roku w Szczecinie. Zapamiętamy je na długo, bo były jedną z najważniejszych imprez w historii miasta, okraszoną złotymi medalami Polaków, w tym szczecinianina Mateusza Sawrymowicza. A szczecińscy kibice mogli wreszcie poczuć u siebie w domu, że są świadkami
wielkiej imprezy, bo dzięki kamerom telewizyjnym obejrzała je cała Europa.
Dla TVP komentował je Przemysław Babiarz, który wcześniej był świadkiem największych sukcesów polskich pływaków, ze zdobyciem złotego medalu olimpijskiego przez Otylię Jędrzejczak.
Prestiż: - Jak wypadło porównanie mistrzostw w Szczecinie z innymi imprezami?
Przemysław Babiarz: - Oczywiście, że w Szczecinie zrodziły sie porównania z największymi zawodami na których byłem. Mam na myśli mistrzostwa Europy na krótkim basenie, bo takie można przeprowdzać w Szczecinie. Mistrzostw świata tutaj nie może być, przede wszystkim z braku odpowiedniej liczby miejsc na trybunach. Te porównania do poprzednich ME wypadają bardzo korzystnie dla Szczecina. Pływalnia jest kameralna, nieduża, ale bardzo ładna. Była przyjemna atmosfera na trybunach, chyba dobrze zaprojektowane logo z kolorem zieleni, a to... zawsze jest kolor nadziei. Czułem się, że jestem w Polsce, a jednocześnie nie mam się czego wstydzić.
- Chyba jeszcze bardziej niż dziennikarze, za imprezą tej rangi w Polsce tęsknili nasi pływacy. Podkreślali to na każdym kroku.
- Na pewno. To jest taki sport, że dużą część widowni stanowią koledzy czy też rodziny pływaków. Tutaj był podobnie. Fakt, że mistrzostwa były w Polsce podciąga też poczucie wartości naszych pływaków. Widzą, że dołączamy do krajów, które mają już obiekty na odpowiednim poziomie.
Wcześniej w latach 2003 - 2007, a więc największych sukcesów polskiego pływania, było to kręcenie bicza z piasku. Robiliśmy coś z niczego, zdobywaliśmy medale trochę wbrew logice. Mówiło się wtedy, że liczba pływaków w Polsce równa się liczbie basenów w Niemczech. A ta liczba basenów musiała być przemnożona kilkadziesiąt razy, żeby policzyć jakim potencjałem zawodników dysponowały Niemcy, jak również Francja, Wielka Brytania czy nawet Rosja, nie mówiąc już o USA. My tworzyliśmy reprezentację z puli zawodników kilkadziesiąt razy mniejszej.
Teraz po otwarciu pływalni w Szczecinie czy w Poznaniu - a są kolejne projekty - dołączamy do tych krajów pod względem bazy.
- Pańska kariera komentatora, a może wręcz jej rozkwit wiąże się z nazwiskiem i osiągnięciami Otylii Jędrzejczak. Podobnie trochę jak Włodziemierza Szaranowicza z sukcesami Adamem Małysza. Otylia pomogła panu w karierze?
- Oczywście, bo sukcesy dyscypliny budują komentatora. I dzięki sukcesom Otylii w jakiś sposób urosłem, przede wszystkim dzięki jej złotemu medalowi olimpijskiemu w Atenach. Komentator sportowy musi mieć trochę szczęścia. Kariera Jana Ciszewskiego przypadła na najlepsze czasy polskiej piłki, począwszy od sukcesów Górnika Zabrze na początku lat 70 - tych ubiegłego wieku, a skończywszy na MŚ w Hiszpanii, które były dane mu skomentować tuż przed śmiercią.
Byli też komentatorzy, którzy zabłysnęli dzieki jednemu wielkiemu sukcesowi, jak Wojciech Zieliński, którego też już nie ma wśród nas - podczas zwycięskich dla siatkarzy Igrzysk Olimpijskich w Montrealu.
- Zaczynał pan od komentowania w telewizji lekkoatletyki i łyżwiarstwa figurowego. Skąd się wzięło pływanie?
- Zadecydował o tym przypadek. Na rok przed Olimpiadą w Atenach, szef sportu w telewizji publicznej Janusz Basałaj powiedział mi, że lekkoatletyki nie będę robił, bo zajmą się nią Włodzimierz Szaranowicz i Marek Jóźwik. Dostałem do wyboru kolarstwo i pływanie. Nie miałem nic przeciwko kolarstwu, ale bez wahania wybrałem pływanie. Dlaczego?
Najbardziej brałem pod uwage dramaturgię dyscypliny i pewne podobieństwo do lekkoatletyki. Kto pierwszy do mety ten lepszy.
Poza tym byłem trochę ... wyrachowany. Wiedziałem, że program igrzysk jest taki, że ich pierwszy tydzień to pływanie, a drugi to lekkoatletyka. A wiadomo, że najwięksi herosi pochodzą z tych dyscyplin. Kiedyś był Mark Spitz, a podczas Igrzysk w Atenach Michael Phelps. No i do tego była jeszcze Otylia, wówczas już rekordzistka świata i kandydatka do złotego medalu. Dlatego mój wybór tej dyscypliny był dość oczywisty. Chociaż z pływaniem zetknąłem się już wcześniej. W 1995 roku komentowałem dla publiczności pożegnanie Artura Wojdata. Poznałem i zapamiętałem pływaków jako grupę niezwykle sympatycznych ludzi.
- Podpowiedzmy tym, którzy chcieliby iść w pana ślady. Co jest najtrudniejsze w pracy komentatora telewizyjnego?
- Połączenie bystrej obserwacji z dobrym, interesującym opisem.
Są ludzie którzy pięknie mówią, a nic nie widzą i przyjemnie się ich słucha. Radio, by ich nie weryfikowało, bo tam nie widzimy co się dzieje. Natomiast zwykły kibic znający się na sporcie może wychwycić w telewizji więcej szczegółów niż komentator.
- Nie unika pan relacjonowania wydarzeń nie związanych ze sportem. Prowadził pan studio pod Pałacem Prezydenckim po tragedii Smoleńskiej.
- Tak. Początkowo prowadził je Janek Pospieszalski, ale później Jedynka poprosiła, żebym ja prowdził. Wcześniej miałem przyjemność komentowania pielgrzymki naszego papieża do Polski.
- Była trema?
Nie. Zawsze bardzo dobrze komentuje się coś, co ma bardzo ściśle określony przebieg. Impreza sportowa ma określony przebieg, a msza święta składa się z tych samych części. Ktoś kto jest osobą wierzącą i chodzi do kościoła nie ma problemów z szyfracją i interpretacją tego. Oczywiście zmienia sie język, mówi się ściszonym głosem. Poza tym miałem obok siebie eksperta w osobie księdza Mirosława Nowaka. Było to wielkie przeżycie dla mnie.
- Ale w takiej okazji jak pod pałacem, wyraża się i ujawnia swoje poglądy. Może to zaszkodzić?
- Oczywiście, że wyrażamy swoje poglądy, choć w tym przypadku miałem zadanie reporterskie. Byłem między ludźmi, u których były duże emocje. Wielu chciało się wypowiedzieć i musiałem wytrzymać pewien nacisk, który był ze wszystkich stron. Musiałem wybrać i wiedzieć jak z ludźmi rozmawiać. Nie było to łatwe, ale jednocześnie czułem, że jestem i uczestniczę w czymś niezwykle ważnym dla Polaków. Miałem ten przywilej od losu i ludzi, którzy mnie wyznaczyli, żeby tam być.
- Przed nami rok bogaty w wydarzenia sportowy. Marzy się panu, żeby coś szczególnie w nim skomentować?
- Chciałbym komentować zdobycie medalu pływaków w Londynie. Przeżyłem Ateny i trzy medale Otylii. Później w Pekinie było rozczarowanie, bo nie było żadnego medalu. Byłbym szczęśliwy gdyby Otylia wróciła na olimpijskie podium, a Pawłowi Korzeniowskiemu w trzecim olimpijskim starcie udało się wreszcie zdobyć medal. A przecież są następni - Konrad Czerniak, Radek Kawęcki i Mateusz Sawrymowicz. Gdyby udało mi się skomentować choć jeden medal pływaków, byłoby to dla mnie wielkie przeżycie.