Kobieta neutralna
Katarzyna Szeszycka, znana również jako Roki Pany, wychowana w leśniczówce, gdzieś pomiędzy Szczecinem, a Świnoujściem, to jedno z najważniejszych obecnie nazwisk młodego polskiego malarstwa. Jej obrazy znajdują się m.in. w berlińskiej Collectiva Gallery i u prywatnych kolekcjonerów z całej Europy.
Kilka miesięcy temu jej wystawa pt „Pełnia-Realizacja” w szczecińskim Muzeum Narodowym wywołała ogromne zainteresowanie. Wcześniej Szeszycka dała się poznać jako jedna z Glamrur, dziewczyn, które swoimi ulicznym akcjami dotarły aż do Indonezji. Razem z koleżanką i z pomocą zaprzyjaźnionych artystów, zostawiały, niejawnie, w różnych miejscach Szczecina barwne graffiti, którego treścią było samo miasto, ale a także hermetyczny świat kultury. Często też pojawiały się osobiście na różnego rodzaju imprezach, oczywiście w całkowitym przebraniu (cechy charakterystyczne: różowe , kiczowate stroje i maski) wywołując niejednokrotnie zamieszanie, z ingerencją policji włącznie. Swoją radosną i przemyślaną twórczością zdobyły mury i galerie m.in. Berlina, Bristolu, Wiednia i stolicy Indonezji – Dżakarty. - Bardzo szanuję swoje miejsce człowieka z zewnątrz, nie przypisanego lokalnie do żadnej politycznej artystycznej frakcji. Partyzantka miejska, punkowo - streetartowa będzie mi zawsze najbliższa – wyjaśnia artystka.
Życie po różu
Kiedy ściągnęła różową perukę i bolerko w panterkę (charakterystyczne elementy garderoby Glamrur), całkowicie poświęciła się ukochanemu malowaniu, ale także zajęła się pracą pedagogiczną. Jest asystentką w Pracowni Malarstwa na Akademii Sztuki gdzie prowadzi zajęcia ze studentami
- Prowadząc je przede wszystkim się uczę – opowiada Katarzyna. - Przysłuchuję się korektom profesorskim i konfrontuję je z moimi doświadczeniami. Rysunek i malarstwo to obraz twojej wrażliwości. Praca nauczyciela to ich równoległa stymulacja i dzielenie się własnym doświadczeniem. A ile ludzi tyle sposobów. Piękna jest dla mnie ta różnorodność. Przyglądam się tym początkom i dzielę się swoimi.
Praca ze studentami czy tworzenie kolektywu Glamrury to nie jedyne przykłady wchodzenia artystki we współpracę z innymi. Choć podkreśla swoją niezależność, ma na koncie wspólne projekty, m.in z Mr. Lumpem, z którym obwinęła folią pomnik kolejarza stojący na przeciwko Dworca Głównego w Szczecinie wywołując przy tym publiczną dyskusję, czy z fotografem Konradem Królikowskim, z którym dzieli sukces wspomnianej wystawy w Muzeum Narodowym.
- Zawsze postrzegałam pracę malarza jako pracę samotniczą i uważałam to za największy jej minus. Wcześniej lubiłam wchodzić w kolaboracje z innymi twórcami – tłumaczy malarka. - Zmieniłam ten tryb pracy z dnia na dzień. Koncentrując się na cyklu, który miał pojawić się w MNS, odcięłam wszystkie dodatkowe aktywności pozostając tylko w kontakcie z Konradem Królikowskim. To było coś nowego, bo jeszcze chwilę wcześniej mój samochód był jedną z ciekawszych lokacji klubowych w tym mieście. Wylały się w nim litry różowej farby, służył jako wysięgnik do realizacji ulicznych i potrafił zmieścić jednorazowo aż 13 osób.
Młoda z nazwiskiem
Choć z interakcji z innymi dużo się czerpie to artysta musi zostać sam na jakiś czas. Wtedy maluje… dużo maluje. A efekty tego pracoholizmu trafiają do galerii.
- Unikam sytuacji, w których miałabym sprzedawać swoje obrazy bezpośrednio – wyjaśnia. - Jest to zawsze dla mnie dyskomfortowa sytuacja. Cieszy mnie fakt, że robią to za mnie galerie. Poza tym wytwarzam przedmioty, których targetem nie jest moje środowisko. Choć jak najbardziej jest nimi zainteresowane to jednak ich cena rynkowa bywa zaporą.
Z galerii obrazy Katarzyny trafiają do prywatnych kolekcjonerów, Kim są kupcy?
- Galerie sprzedając obraz nie mają obowiązku informować mnie o danych kolekcjonera – uśmiecha się. - Jeżeli stosunki z galerią są luźniejsze możesz dostać taką informację, że nabywca obrazu to np. kolekcjoner z Wiednia. Z nim zresztą związana jest anegdota. Jest stałym klientem berlińskiej Collectiva Gallery, w której znajdują się moje obrazy i za każdym razem pytając o moje prace mówi : „ i jeszcze ta, ta moja ulubiona młoda artystka, ta której nazwiska nie potrafię wymówić”. Więc za granicą jest Roki Pany.
Boom na Szeszycką
Aktualnie z galeriami, z którymi współpracuje ma bardzo swobodny kontakt. Ale początki nie były takie. Na III roku studiów trafiła do warszawskich galerii komercyjnych (Galeria Katarzyny Napiórkowskiej, Desa Modern).
- To były czasy jeszcze sprzed boomu na młodą polską sztukę i psuciem startującego dopiero rynku aukcjami sztuki młodych z ceną wywoławczą niższą niż koszt wytworzenia obrazu. Kiedy jednak w warszawskich galeriach zaczęła przeważać taka tendencja o wiele bardziej rozwojowe dla mnie stały się kontakty z młodymi galeriami: poznańską the blue door Art Gallery i berlińską Collectiva Gallery tworzonymi przez ludzi w moim wieku. Galerie te od razu wchodzące w międzynarodowe programy wystawiennicze oraz międzynarodowe targi sztuki współczesnej proponowały całkiem inną jakość współpracy. Obecnie do Warszawy wracam poprzez Galerię RAL9010, działającą w podobnym stylu.
Bardzo ważnym momentem dla Katarzyny była wystawa w Muzeum Narodowym. Autorka nie spodziewała się takiego sukcesu.
- Chciałam pokazać coś premierowego przygotowanego pod kątem miejsca w którym była robiona wystawa ale też chciałam pokazać swoje otoczenie, bo ludzie to moja główna inspiracja – mówi. - Zaskoczył mnie tak pozytywny odbiór. Może dlatego, ze wcześniej wystawiałam w nie swoich miastach. Najciekawsze momenty to te, w których miłe słowa pochodzą nie tylko od ludzi związanych ze sztuką. Fajne jest to kiedy zatrzymują mnie ludzie na ulicy, żeby porozmawiać o tym, co swojego znaleźli w mojej historii i w których punktach była dla nich wspólna. O to właśnie chodzi.