Mała scena dużej rozrywki
John Lennon zapytany przez dziennikarza na konferencji prasowej o to jak trafił do Ameryki odpowiedział: „wypłynęliśmy z Liverpoolu i potem w prawo za Grenlandią i… skręciłem w lewo.” Tę anegdotę przytoczył Bogdan Bogiel, szczeciński dziennikarz muzyczny, odpowiadając na pytanie o to, jak trafił do Małej Sceny Rozrywki. Przez wiele lat był głównym dj’em Małej Sceny - miejsca, od którego zaczyna się historia „szczecińskiego clubbingu”.
Szczecin, połowa lat 70. ubiegłego wieku. W sklepach puste półki, na ulicach szarzyzna, a nocne życie rozkwita. W budynku Szczecińskiej Agencji Artystycznej (wcześniej Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Imprez Artystycznych) przy pl. Szarych Szeregów powstaje klub muzyczny.
– To był pomysł ówczesnego dyrektora SAA, Ireneusza Stankiewicza – wspomina Bogdan Bogiel. – Jak na tamte lata to był bardzo kreatywny facet. Kiedyś zabrał mnie do samochodu i pojechaliśmy do Bydgoszczy kupić nowiutkie stoły dyskotekowe. Cały czas kombinował jak w Małej Scenie Rozrywki zrobić nocny klub.
Sam lokal działał juz kilka lat. Odbywały się w nim kameralne koncerty, mini recitale, wystawiano monodramy. Przez Scenę przewinęły się takie postacie jak Ludwik Sempoliński czy Mieczysław Fogg. Nie była to jednak działalność rentowna.
– Dyrektor Stankiewicz zaczął przebudowywać lokal. Pozostawił scenę z garderobami, część widowni zmienił na boksy dyskotekowe gdzie ludzie mogli siedzieć i konsumować. Bar powstał w miejsce dawnej szatni, która została przeniesiona gdzie indziej.
Szczecińskie Studio 54
Po pięciu miesiącach remontu przed Małą Scena Rozrywki ustawia się kolejka, a lokal staje się miejscem pożądanym niczym kultowe Studio 54 dla mieszkańców Nowego Jorku.
– To było tak popularne miejsce, że musieliśmy wprowadzić biletowane imprezy – wspomina Barbara Welc, przez wiele lat kierownik administracyjny lokalu i „dobra dusza” miejsca. – Ze względu na ogromne zainteresowanie, jedna osoba mogła kupić maksymalnie dwa bilety na imprezę. Ich wartość tak wzrosła, że pojawiły się w sprzedaży u „koników”.
Od samego początku głównym założeniem lokalu było trzymać odpowiednio wysoki poziom artystyczny. Przez wszystkie lata istnienia, czyli do końca lat 80. Mała Scena Rozrywki nie schodziła poniżej przyjętego poziomu. Była knajpą z klasą. Nawet bramkarze trzymali poziom i dyskretnie pilnowali porządku, choć kiedy trzeba było interweniować zawsze byli na miejscu. Ciekawostką jest to, że przez pewien czas szefem „bramki” był Marek M., który później pod pseudonimem „Oczko” założył znany w Szczecinie w latach 90. gang.
– Żeby dowiedzieć się czy lokal się utrzyma potrzebowaliśmy kilku tygodni – wyjaśnia dziennikarz. – W tamtym czasie w Szczecinie było kilka dyskotek. To były prywatne lokale jak dyskoteka Venus na Pogodnie. Gromadziła spore ilości ludzi, ale szybko przegrała konkurencję z Małą Sceną.
O jakości drugiego z klubów świadczył przede wszystkim bardzo dobry sprzęt nagłośnieniowy, profesjonalne oświetlenie i takie samo zaplecze. Wkrótce lokal otrzymał opinię najlepszej dyskoteki w Polsce.
– Chodziło nam o to by stworzyć miejsce, do którego nie tylko będzie przychodziła młodzież, ale również osoby dorosłe – wyjaśnia Barbara Welc. – W praktyce odwiedzali nas wszyscy. Bawili się tu prawnicy, lekarze, artyści, ludzie ze wszystkich środowisk, niektórzy z nich to dzisiaj osoby publiczne. Klimat miejsca spowodował, że mieliśmy gości z całej Polski. Dobra fama rozchodziła się drogą pantoflową.
Hendrix do tańca, obraz do miksowania
Od strony muzycznej Mała Scena także się atrakcyjnie prezentowała. To tutaj grały, m.in zespoły Mannam czy Kombi. Ze swoimi recitalami wpadali Wojciech Młynarski i Jonasz Kofta, a za didżejską konsoletą stawały takie postacie jak znany reżyser Jacek Bromski, dziennikarze muzyczni Marek Gaszyński, Bogdan Fabiański, Andrzej Marzec czy świetny fotograf artystów – Marek Karewicz. Wszyscy doskonale sprawdzali się w roli muzycznych selekcjonerów.
– Głównie klimat i rodzaj granej muzyki przyciągały ludzi do Małej Sceny Rozrywki – mówi Bogdan Bogiel. – Graliśmy brzmienia inne niż te, które królowały w prywatnych lokalach. Tam grano typową muzykę dyskotekową, my sięgaliśmy po soul, funky, rhytm’n’blues’a. Graliśmy rocka, nie pomijając takich artystów jak Jimi Hendrix czy Prince.
Przed wejściem do Małej Sceny stała gablota, w której było napisane kto gra w dany wieczór. Każdy Dj miał swoją publiczność.
– Jako pierwsi w Polsce graliśmy wideotekę – kontynuuje Bogiel. – Polegało to na graniu muzyki z dwóch odtwarzaczy magnetowidowych, ale nie VHS tylko profesjonalnych U-Matic. Wybierało się teledyski i miksowało się je na żywo. Wyświetlane były na monitorach i grane z głośników tak, że było można przy nich tańczyć.
Dostęp do muzyki z Zachodu wbrew istniejącym, okolicznościom nie był wcale taki skomplikowany.
– To były trudne czasy, a mimo to muzyka, płynęła do nas z Zachodu – dodaje pani Barbara. – Na pewno ten przepływ ułatwiało to, że Szczecin jako port był miastem marynarzy i to oni byli głównymi zaopatrzeniowcami. Druga rzecz to sąsiedztwo Berlina Zachodniego. Jeśli ktoś służbowo mógł tam pojechać, zawsze wracał z „prezentami”. Po za tym, to były takie czasy, ,,ze ludzie potrafili świetnie kombinować i mieli swoje sposoby na zdobycie upragnionej płyty, bardziej lub mniej legalnie.
Są pieniądze, jest zabawa
Paradoksalnie w czasach komuny, czyli w rzeczywistości mocno kontrolowanej przez państwo, rozrywka miała się całkiem nieźle, przynajmniej w Szczecinie, który w tamtym okresie był namiastką Zachodu. Najmodniejsze ciuchy, najładniejsze dziewczyny, najlepsze lokale.
Ludzie mieli pieniądze, ale nie mieli je na co wydawać – tłumaczy Welc. – W sklepach nic nie było, kupno mieszkania czy samochodu graniczyło z cudem i był to luksus tylko dla wybranych osób. Każdy miał pracę, bo istniał odgórny przymus pracowania. Coś więc z tymi pieniędzmi trzeba było robić. No to ludzie się bawili.
– Miasto było bardzo rozrywkowe – przyznaje Bogdan Bogiel. – Szczecin był topowym miastem. Ludzie tu świetnie się ubierali, dziewczyny były piękne, a liczba lokali oszałamiająca. Od razu było widać kto jest z miasta, a kto przyjezdny. Szczecin był namiastką zachodniego świata. Imprezy np. zaczynały się w Venus, później ludzie przenosili się do Małej Sceny, a kończyli w Grocie. Na śniadanie o 6 rano szło się do Gryfu.
Popularność Małej Sceny trwała do końca lat 80-tych. – Klub miał taką renomę, że nikt nie sprawdzał kto akurat gra. Ludzie przez całą noc podjeżdżali taksówkami, zostawiali palta i szli się bawić – kończy Bogdan Bogiel.
Mała Scena Rozrywki swoją działalność zakończyła z końcem pewnej epoki.
– Początek lat 90. to już były inne czasy – stwierdza Barbara Welc. – Dorosło nowe pokolenie, rzeczywistość zaczęła się zmieniać i to co my robiliśmy przestało pasować do nowych czasów, ale też taka była kolejność rzeczy. Co prawda próbowano na przełomie lat reaktywować klub, ale to już nie było to. Nadeszła nowa era zabawy.