Poradnik dla dobrej żony
Muszę kolejny raz przyznać, że życie jest pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Miesiąc temu rozmawiałam z osobą, która opowiadała o tym, jak mężczyzna może sprawić, by kobieta była szczęśliwa. Od razu się z państwem podzieliłam tą wiedzą w ostatnim art. Magazynu Prestiżu. W przyrodzie najwyraźniej musi być zachowana równowaga i pewnie dlatego moje kolejne spotkanie w pociągu dotyczyło sytuacji odwrotnej, czyli tego, jak to kobieta może być dobra dla swojego wybranka. Wskazówki, o których za chwilę, mogą się niektórym wydawać bardzo niewspółczesne, ale to już państwo sami ocenią. To pewnie też kwestia pokoleniowa, ponieważ moja współpasażerka miała ponad 70 lat. Wychowana w innym świecie, niż my obecnie. Była ujmująca i delikatna i właśnie tak opowiadała o życiu, które spędziła ze swoim jedynym i najukochańszym mężem (jak się wyraziła). – To on pracował, ja byłam w domu. Wychowywałam nasze dzieci i dbałam o to, aby wszyscy z radością wracali do naszego gniazda. Miałam szczęście, bo Kazimierz, mój mąż, był czułym i bardzo dobrze wychowanym człowiekiem. Potrafił docenić moje starania, a to dawało mi impuls, by być dla niego godną partnerką i przyjacielem. Każdego dnia wiedziałam, że kocha mnie coraz bardziej i tak przez 50 lat. Wyobraża sobie pani? – Westchnęłam i przytaknęłam. W końcu wyobraźnia może być nieograniczona… – Kazimierz był inżynierem, budował i miał bardzo nerwową pracę. Wciąż goniły terminy, a dodatkowo komplikowała sytuację wszechobecna propaganda sukcesu. Czy miałeś cement czy nie, trzeba było budować, bo plan 5-letni, albo I sekretarz i zjazd partii, a wtedy należało obowiązkowo pochwalić się sukcesami socjalistycznej Polski. Co to były za czasy, droga pani… Codzienny stres. Trzeba było również uważać z kim i jak rozmawiać, ale dziś chyba jest tak samo. Mogę wywnioskować z opowieści o pracy mojego syna. – Za to na pewno o cement jest łatwiej. Dodałam ze śmiechem. – To prawda. Czasy się zmieniają. Dziś też kobiety i mężczyźni żyją inaczej. Boją się zakładać rodziny. Za mojej młodości i potem dojrzałego życia, to było marzenie każdej panny i kawalera. Potwierdzenie dojrzałości i miejsca w dorosłym życiu. Miałam wrażenie, że ludzie chcieli się kochać i nawzajem sobą opiekować, brać odpowiedzialność za drugiego, bo takie myślenie budowało bliskość, wspólnotę i dawało siłę. Świadomość: nie jestem sam na Świecie, mam dla kogo żyć, nadawała sens codziennemu działaniu. Człowiek nabierał szacunku do samego siebie, że nie jest egoistą, że ma potrzebę dbać o bliskich. Oni tworzyli jego wartość. Kiedy mąż wracał z pracy do domu, zawsze starałam się ładnie dla niego wyglądać. Miałam tysiące domowych obowiązków, byłam zmęczona, to prawda, ale on przecież nie był na wczasach. Zawsze stawałam u drzwi, kiedy tylko zazgrzytał klucz w zamku. Chciałam go przywitać, przytulić się do niego, tak właśnie ucieszyć, że już wrócił.
Podawałam mu kapcie i usadzałam w fotelu, przy którym stała już nie za gorąca mięta.
Tak lubił przed obiadem. Nakrywałam
do stołu i po pół godziny siadaliśmy do obiadu
Cudowne chwile. Rozmawialiśmy. Opowiadał, co wydarzyło się w pracy, a ja o swoim dniu. Co w szkole u dzieci. Kiedy zbliżały się wakacje, planowaliśmy wyjazdy. Wszystko przy tym stole, na którym zawsze był obecny święty chleb naszego życia. – Mówiła ze wzruszeniem, z mokrymi oczami. Wiedziałam, że na chwilę przeniosła się w czasy, kiedy pan Kazimierz siedział przy ich stole…
Do przemyślenia, znalezione w sieci: poradnik dobrej gospodyni z 1955 r.: powitaj Go ciepłym uśmiechem, wysłuchaj, spraw, aby dom był miejscem spokoju i porządku, niech się na chwilę położy po powrocie z pracy. Ułóż Mu poduszki i zdejmij buty. Mów do Niego ciepłym i kojącym głosem…. I co Panie na to? A Panowie?
Do zobaczenia w następnej podróży…
Joanna Osińska