Niektórzy ludzie, jak to mówi młodzież, „mają coś z garem”. Najpierw sprowadzają jakieś dziwne zwierzaki – węże, pająki, piranie, kameleony czy też inne smoki z Komodo, a potem, jak się znudzą, wywalają je na zbity pysk. Nic dziwnego, że potem jakiś pyton wynurza się w najmniej spodziewanym momencie z muszli klozetowej, człowiek włoży nogę na chwilę do Odry, a wyciągnie ogryziony kikut, bo akurat przepływała obok nienajedzona pirania, a inna tarantula uśmiecha się złośliwie, forsując kratkę wentylacyjną. Ale to, to już prawdziwe przegięcie! Ktoś podrzucił na działki w Kamieniu Pomorskim… skunksa. Biedak ledwo przeżył, bo to ani jego okolice, ani klimat. W ostatniej chwili uratowała go szczecińska Fundacja na rzecz zwierząt „Dzika Ostoja”. Nazwano go „Kamyk”. Ma ok. 1,5 roku. Okazuje się, że skunksy można łatwo kupić przez internet. Ale jak podrosną, to mogą być uciążliwe. I tak pewnie było w tym przypadku. Komuś się znudził, to go wywalił. Ale według nieoficjalnych informacji, po cichu, w fundacji pojawił się lokalny Dr Dolittle (tak, tak, podobno jest taki w Zachodniopomorskiem) i nawiązał kontakt ze skunksem. „Kamyk” odgraża się, że zemści się w sposób sobie właściwy na złoczyńcy, który porzucił go na działkach. I to niejednokrotnie. Pamięta jego dane, adres oraz wizerunek. Jak tylko dojdzie do zdrowia, zrealizuje swoje groźby. O, ta sprawa brzydko śmierdzi na kilometr! 

Okazuje się, że sławne hasło z „Seksmisji”: „nasi tu byli!” ciągle może zaskakiwać, np. archeologów i etnologów. Ostatnio do Szczecina wrócili naukowcy, którzy w górach Maroka szukali… zaginionej twierdzy średniowiecznych Słowian. Chodzi o legendarną „Qarjat as-Saqaliba”. Jedynym śladem jest przekaz arabskiego historyka z XI wieku, który krótko, niestety, opisał historię buntu słowiańskich niewolników. Mieli oni bronić się we własnej ufortyfikowanej wsi zamienionej w twierdzę. Archeologom udało się w Maroku zidentyfikować kilka naczyń glinianych podobnych do tych, jakie są znane z polskich terenów. Nie ma się co dziwić. Polacy byli, są i będą wszędzie. I zawsze gotowi „do bitki i do wypitki”. Także na obcej ziemi – wystarczy zobaczyć naszych np. na wakacjach all inclusive w Egipcie czy też kiboli w Hiszpanii. Chodzą słuchy, że rozwiązaniem zagadki ma się zająć detektyw Rutkowski. I na Marokańczyków padł blady strach. Już grzebią w rodzinnych dokumentach, czy czasem jakiś ich praszczur nie miał czegoś wspólnego z prześladowaniem Słowian. Bo jak to mówią: wpaść w ręce Rutkowskiego, to mogiła gotowa, kolego.

 I jeszcze raz o zwierzętach. Pewnej czwartkowej, listopadowej nocy na ulicy Światowida w Szczecinie policjanci patrolujący miasto nagle przed maską swojego radiowozu zobaczyli… konia. Prawie jak u Wajdy w „Popiele i diamencie” – nagle nie wiadomo skąd pojawia się koń. Spłoszony zwierzak biegał po alei Wojska Polskiego w okolicy jeziora Głębokiego. Funkcjonariusze (za socjalizmu milicjanci to by pewnie w meldunku napisali, że „po długotrwałym pościgu osobnik został zatrzymany, obezwładniony, a wobec stawianego oporu użyto środki przymusu bezpośredniego – pałkę milicyjną, gaz oraz kajdanki”) przytrzymali go i wezwali policjantów z referatu konnego z przyczepą. Okazuje się, że koń został kupiony kilka dni wcześniej, przewieziono go do Szczecina i tu uciekł właścicielom. Ot, po prostu wybrał się na spacer poznać miasto. Dobrze, że nie tramwajem. W latach 80 ubiegłego wieku znana była historia, jak to na szczecińskim Pogodnie pewnej nocy osobnik wracający pod wpływem C2H5OH nagle na środku ulicy zobaczył… świnię. Podobno od razu rzucił picie, bo myślał, że to już początek delirki. A potem okazało się, że to jeden z właścicieli okolicznych willi hodował świnię w ogródku. Na mięso, którego brakowało w sklepach. Takie dziwy. Bo spotkać w Szczecinie świnię w ludzkim wydaniu, to żadna sztuka. 

A przed nami święta Bożego Narodzenia. No to Mikołaja hojnego, worka z prezentami ciężkiego i wigilijnego stołu obfitego. A w Nowym Roku niech nas nie boli ani w boku, ani w kroku!

Prestiż  
Grudzień 2016