Przerwany bieg Ewy Kłobukowskiej
Najnowsza książka szczecińskiego pisarza i naszego redakcyjnego kolegi Rafała Podrazy pt. „Kłobukowska. Przerwany bieg”, wydana dzięki dofinansowaniu ze strony Urzędu Miasta, to nie biografia ani próba wywołania skandalu, to bardziej próba ocalenia od zapomnnienia jednej z najszybszych kobiet świata XX wieku.

Jest 21 października 1964 roku. Kłobukowska przejmuje pałeczkę od Haliny Góreckiej i rusza do przodu. Z ogromną siłą, pewnością siebie, niesłychaną stanowczością w dążeniu do zwycięstwa. Po minięciu linii mety siłą rozpędu robi jeszcze kilka kroków i ogląda się za siebie. W jej oczach jest niepohamowana energia. Uśmiecha się i ginie w ramionach koleżanek. Nigdy wcześniej i nigdy później polska sztafeta 4×100 metrów nie zdobyła złotego medalu olimpijskiego. A wszystko zaczęło się w Warszawie dwa lata wcześniej. Gdyby tę historię opowiedzieć w wielkim skrócie, nikt by w nią nie uwierzył. Oto w ciągu dwóch lat nieśmiała dziewczynka, która przyszła z panią nauczycielką na swój pierwszy trening, staje się rekordzistką świata na 100 metrów, światowej sławy sprinterką, gwiazdą. Niemożliwe? A jednak.
Właściwy człowiek we właściwym czasie
Kłobukowska miała trochę szczęścia, bo jesienią 1962 roku w Warszawie powstaje elitarna grupa sprinterek i płotkarek. PKOL uznał bowiem, że należy dać szansę Andrzejowi Piotrowskiemu. To jego dwie podopieczne zdobyły medale na mistrzostwach Europy w Belgradzie. Trener dostał więc trzy tysiące złotych i grupę wspaniałych dziewczyn. Cała Warszawa wiedziała, że u Piotrowskiego trenują gwiazdy. Zarekomendowano więc Kłobukowską.
W maju 1963 roku Kłobukowska pokonywała 100 metrów w 12,3. Dziennikarze utyskiwali, że ma słabą technikę, że nieporadnie się rusza. Słowem, brzydkie kaczątko koło klasycznie sunących do przodu łabędzi. Tyle, że w jakiś zaskakujący sposób owo brzydkie kaczątko biegało na czele. W czerwcu potwierdziło to podczas mistrzostw Warszawy. Na 100 metrów było drugie, przegrało tylko z Ireną Kirszenstein (późniejszą Szewińską).
Wkrótce brzydkie kaczątko musiało ruszyć na szersze wody, czyli Memoriał Janusza Kusocińskiego. W 1963 roku bieg memoriałowy przeniesiono na zawody do Bydgoszczy. Kłobukowska pierwszy raz w życiu wzięła udział w wydarzeniu sportowym wysokiej rangi. W sprincie triumfowała Elżbieta Szyroka, która ustanowiła rekord Polski. Przed Kłobukowską była jeszcze Kirszenstein. Jednak siedemnastolatka pokazała trenerom jak duże ma możliwości. Niestety, radość z dobrych wyników nie trwała długo. W biegu sztafetowym Ewa zerwała mięsień podudzia. Dramat, tym bardziej że Piotrowski wystawił Kłobukowską do sztafety, by sprawdzić, czy jest z niej materiał na dziewczynę, która pobiegnie w sztafecie na igrzyskach w Tokio. Został do nich rok, a tu – poważna kontuzja! Na szczęście Piotrowski wierzył w ludzi i nie zapomniał o Ewie. Zabrał ją więc na grudniowe zgrupowanie do Zakopanego.
Sól w oku
W 1967 roku naukowcy wpadli na pomysł, by opracować „paszporty płci”. – W ten sposób można było pozbyć się konkurencji. Sport był wtedy wielką polityką. Gdy Polacy zaczynali za mocno dokazywać, kłuło to w oczy działaczy innych krajów – wspomina Andrzej Lewandowski, dziennikarz sportowy.
IAAF miał świadomość, że wydawanie paszportów płci jest moralnie wątpliwe. Lekarze alarmowali. Gdyby kierować się pomysłami naukowców z lat sześćdziesiątych, aż osiem z badanych kobiet zostałoby napiętnowanych, wyrzuconych poza nawias zawodowego sportu i obdartych z godności.
Okrutni jak internetowi trole
W 1996 roku (krótko przed igrzyskami w Atlancie) wszystkie osiem przypadków po wnikliwej analizie zostało uznanych za fałszywie dodatnie. W 1967 roku IAAF miała jednak narzędzie do usuwania kobiet ze sportowej mapy. Sposób postępowania ówczesnych władz był obrzydliwy. Tajemnicza komisja zbierała się, wydawała wyrok, a potem… Ruszali panowie od załatwiania spraw w nieco gangsterskim stylu. Zawodniczka i federacja krajowa dostawali informację, że IAAF ma na nich „papiery” i nie zawaha się ich użyć – chyba że skazana sama wymierzy sobie karę, rezygnując z dalszej kariery. Wtedy IAAF mógł rozważyć jakieś ustępstwa. Warunek był jeden: „wszyscy mają milczeć”. Prawie wszyscy, bo z reguły IAAF upubliczniał informację i robił z kobiety mężczyznę. Z tabel wycofywał rekordy, choć napiętnowanej, zniszczonej dziewczynie pozwalał (łaskawie) zachowywać medale. Część prawników już wtedy twierdziła, że międzynarodowe władze (IAAF i MKOL) robią to nie z dobroci serca, ale dlatego, że metoda określania płci była na tyle kaleka, że zdeterminowana i posiadająca dobrego adwokata zawodniczka mogłaby wygrać proces. O Ewę nikt w siermiężnej Polsce nie chciał walczyć…
Podróż z hormonami
Dla Ewy Kłobukowskiej mógł być to jeden z najpiękniejszych okresów w życiu. Była kochana przez kibiców, noszona na rękach przez działaczy. Na kilka tygodni przed dyskwalifikacją pobiła jeszcze rekord Polski na 200 metrów, a we wrześniu miała startować z reprezentacją na finałowych zawodach Pucharu Europy w Kijowie. Polki liczyły tam na podium. Dwa lata wcześniej zajęły trzecie miejsce. W Kijowie Kłobukowskiej nie wpuszczono na bieżnię. Powód? Nieokreślony status płci. To, co działo się potem, należy do najbardziej wstydliwych kart w historii polskiej lekkoatletyki. Kłobukowska została sama ze swoim problemem. Stała się ofiarą polityki i układów.
Naga parada
W 1966 roku Max Danz, lekarz i szef niemieckiego związku lekkoatletycznego, naciskał na badania ginekologiczne zawodniczek. Naszą reprezentację postanowiono poniżyć. – To było ohydne. Zostałyśmy powiadomione, że mamy przejść badania ginekologiczne. Tylko my! – Teresa Sukniewicz, znakomita płotkarka, nie kryje po latach oburzenia. Już sama procedura była wstrętna. Młode dziewczyny musiały udowadniać swoją kobiecość przed kilkunastoosobową komisją. Po kolei, jedna po drugiej, wchodziły do pokoju, gdzie odzierano je z intymności. Jednak to nie badanie zakończyło się wyrokiem dla Kłobukowskiej, ale werdykt kijowskiej komisji. Duńczyk Georg Facius opisuje wyniki jej ustaleń: „Sześcioosobowa komisja stwierdziła mozaikowatość chromosomów, czyli pewne grupy komórek miały o jeden chromosom za dużo (układ XXY), a inne były prawidłowe (układ XX)”. Georg Facius wydanie wyroku na Polkę po takim badaniu uważa za jedną z największych pomyłek medycyny sportowej XX wieku.
A kto to była Kłobukowska?
Z powszechnie dostępnych materiałów historycznych wynika, że polska strona się poddała. Według dziennikarza tygodnika „Der Spiegel” dla towarzyszy radzieckich pozbycie się Kłobukowskiej to było nawet za mało. Rosyjski dziennikarz przekazał zachodnim mediom szczegóły ustaleń medycznych.
– Pamiętam te wstrętne artykuły w zagranicznych gazetach. Pokazały się jeszcze podczas finału Pucharu Europy. Ewy nikt z władz publicznie nie bronił. To byli nędzni ludzie – zżyma się Teresa Sukniewicz. W 1970 roku rekordy Ewy Kłobukowskiej zostały usunięte przez IAAF z oficjalnych tabel. Pozostawiono jej medale. Zniszczona, poniżona, chciała ukryć się przed światem. Skończyła studia. Wyjechała za granicę. Odcięła się od polskiego piekiełka. Teraz stroni od mediów, nie udziela wywiadów. Etap sportowej kariery w swoim życiu uważa za zamknięty i nie chce do niego wracać.