Biało-czerwone szaleństwo
Taki czerwiec zdarza się raz na cztery lata, a w przypadku polskich piłkarzy nawet rzadziej. Euro we Francji było dopiero trzecim turniejem finałowym, w którym wystąpili biało-czerwoni. Wreszcie zagrali tak, że byliśmy z nich dumni. Pierwsze zwycięstwo, pierwszy awans do fazy pucharowej i na koniec miejsce wśród ośmiu najlepszych drużyn w Europie.

A
kcje i gole Błaszczykowskiego, parady Fabiańskiego i udane wślizgi Pazdana sprawiły, że mniej mówiło się o polityce, nie narzekaliśmy na pogodę. Osoby wiedzące do tej pory o futbolu niewiele więcej ponad to, że piłka jest okrągła a bramki są dwie, po kilku meczach drużyny Adama Nawałki potrafiły wyrecytować jej skład.
Z każdym udanym meczem euforia w narodzie była coraz większa, zarówno w kraju, jak i nad Sekwaną, gdzie tysiące Polaków wspomagało naszych piłkarzy z trybun. Wśród nich nie zabrakło szczecinian.
Irlandia na dobry początek
– Jechałem z nadzieją, że możemy być nawet mistrzami Europy – mówi urodzony optymista, Sławomir Piński, dyrektor Binowo Park Golf Club a, kibic piłkarski od dziecka. Pan Sławek spędzał z żoną wakacje we Włoszech, więc na pierwszy mecz Polaków w Nicei miał blisko. – Żonie podobało się wszystko, co zobaczyła na boisku i poza nim, bo mieliśmy okazję również znaleźć się w loży VIP – opowiada Piński. – Dlaczego ten mecz był taki krótki, spytała mnie, będąc pod wrażeniem samej gry, jak i spotkania kilku znanych osób, chociażby piłkarza Sebastiana Mili czy aktora Piotra Adamczyka. Pani Iwonie mecz wydał się krótki, ale dla nas wszystkich najważniejsze było zwycięstwo w nim. – Wygrana z Irlandią Północną dała naszym piłkarzom spokój w następnych meczach, bo stworzyła świetną sytuację do wyjścia z grupy – uważa Bartosz Kasznia, kibic ze Szczecina, na co dzień organizator eventów i konferencji. Podczas Euro zadowolił całą rodzinę, bo na dwa pierwsze mecze zabrał synów, a na ćwierćfinał z Portugalią, żonę i córkę.
– Kibicowanie podczas takiej długiej imprezy ma walor edukacyjny – mówi pan Bartosz – Pokazałem synom, że można kibicować własnej drużynie, okazując szacunek dla piłkarzy i kibiców rywali. Podczas meczu z Niemcami w polskim sektorze siedział kibic rywali i mógł się czuć całkowicie bezpiecznie. Oglądaliśmy mecz razem z nim w świetnej atmosferze, oklaskując i doceniając akcje jednej i drugiej drużyny. Na koniec życzyliśmy sobie powtórki meczu Polska – Niemcy w finale. Kibice innych drużyn spotykali się w jakichś kafejkach, gdzie wspólnie dzielili się wrażeniami z meczu – dodaje. Przed Euro francuskie media ostrzegały przed atakami terrorystycznymi i ...polskimi kibicami
„Aux Champs- Elysses” w polskim wykonaniu
– Właśnie znakomite zachowanie naszych kibiców zapamiętam najbardziej – mówi Artur Bańko pracownik biura prasowego w Pogoni Szczecin, na Euro całkowicie prywatnie, wspólnie z kolegami z czasów szkoły średniej.
– Już znalezienie się w tej armii polskich kibiców na trybunach stadionu, gdzie z każdej strony otaczali mnie ludzie w fantazyjnych biało-czerwonych strojach i nakryciach głowy było dużym przeżyciem – opowiada Artur.
– Poza stadionem kibice też spisali się na medal. – Gdy jadąc metrem na stadion w St. Denis, z głośnika rozległa się zapowiedź stacji Champs-Elysses, to ponad 100 osobowa grupa polskich kibiców – przy wsparciu niektórych Francuzów – zaczęła śpiewać utwór pod tym samym tytułem (w oryginale wykonuje go Joe Dassin). Pozostali pasażerowie w metrze mieli uśmiechy od ucha do ucha, podobnie jak wszyscy, którzy dosiadali na następnych stacjach. Chyba nie tak wyobrażali sobie kibiców z Polski, mających zdaniem tamtejszych mediów, wszczynać bójki i rozbijać sklepy – dodaje pół żartem.
O bezpieczeństwie i możliwości zamachów mówiło się przed turniejem tyle samo, co o faworytach turnieju. Na szczęście obawy były płonne. – Przed wejściem na trybuny byłem sprawdzany dwa razy – mówi Bańko. – Choć przyznam, że spodziewałem się bardziej szczegółowej kontroli – dodaje.
– Na stadionach i poza nimi czuliśmy się bezpieczni – ocenia Bartosz Kasznia. – Było dużo policji, ale i my przestrzegaliśmy wszystkich zasad, chociażby tej, żeby przychodzić na stadion 2 godziny przed meczem. Do organizacji mógłbym się trochę przyczepić, bo w Nicei trzeba było zostawić własne auto daleko od stadionu, ale transport publiczny nas zawiódł i musieliśmy korzystać z taksówki. Bańko oglądał Euro również pod kątem organizacji i oprawy meczu. – Dzieciaki tańczące przed meczem, mierzenie głośności dopingu kibiców decybelomierzem, to fajne pomysły – ocenia. – Poprawiały nastrój i skracały oczekiwanie przed meczem. Szkoda tylko, że mecz z Niemcami był podwyższonego ryzyka i na stadionie sprzedawano wyłącznie piwo o zawartości 0,5 %, a więc prawie bezalkoholowe. Dopiero po kupnie zorientowaliśmy się, że za pół litra takiego piwa musieliśmy zapłacić 7 euro – śmieje się Artur. Dla porównania 0,5 litra coli albo wody mineralnej kosztował 4 euro i tylko malowanie twarzy farbkami w barwach narodowych było całkiem gratis.
W końcu się stało
Drugą rzeczą, której żałował Artur był fakt, że nie zobaczył żadnego gola na żywo podczas Euro, bo w meczu z Niemcami ich zabrakło. Bartosz Kasznia po zwycięstwach Polaków w meczach z Ukrainą i Szwajcarią wracał do Francji na finałową fazę turnieju. Wylosował bowiem voucher uprawniający do obejrzenia trzech decydujących meczów, jeśli znalazłaby się w nich Polska.
Przygoda z Euro skończyła się dla nas w ćwierćfinale, po porażce z nowym mistrzem Europy – Portugalią, po rzutach karnych.
– Długo po meczu zostaliśmy na stadionie, podobnie jak wielu Polaków – opowiada. – Nie wierzyliśmy, że to się już skończyło. Byliśmy wpatrzeni w murawę, przeżywający to, co się stało, ale nie byliśmy smutni. Byłem na czterech turniejach z udziałem naszej drużyny, ale pierwszy raz na tym we Francji nikt nie zaśpiewał – „Polacy, nic się nie stało”. Stało się dużo dobrego. Były niesamowite emocje, które będziemy przeżywać jeszcze długo, długo – kończy szczeciński kibic polskiej drużyny narodowej.