Historie Sukcesu

Daria Salamon – serce i ręce Fanfaronady

Projektantka, artystka, kobieta z pasją. Ukończyła prestiżowy Uniwersytet Sztuki w Berlinie, gdzie nauczyła się myśleć o modzie jak o formie sztuki użytkowej. Po latach spędzonych za granicą wróciła do Polski, by stworzyć własną markę – legendarną już Fanfaronadę.

Dziś jej projekty łączą elegancję z lekkością, a klasyczną formę z odrobiną fantazji. Każda rzecz powstaje lokalnie, w szczecińskiej pracowni, z troską o detal i kobiecość w jej najpiękniejszej, różnorodnej formie. W świecie, w którym coraz częściej kupujemy szybko i bezrefleksyjnie, ona proponuje coś zupełnie innego: ubrania tworzone na zamówienie, z myślą o konkretnej kobiecie i jej indywidualnych potrzebach. Nic nie trafia tu z gotowej półki — każda suknia, marynarka czy bluzka powstaje dopiero po rozmowie, przymiarce i wspólnym ustaleniu szczegółów. To właśnie ten proces czyni każdą kreację wyjątkową.

Daria nie goni za trendami – tworzy ubrania, które pozwalają kobietom czuć się sobą. Jej pokazy mody to celebracja prawdziwego piękna – z modelkami w różnym wieku i o różnych sylwetkach, które pokazują, że styl nie zna metryki ani rozmiaru..

Daria, chciałam zapytać Cię o sam początek. Pamiętam, że studiowałaś w Berlinie – wtedy to miasto było dla nas takim symbolem Zachodu, miejscem, do którego się jeździło po ubrania, styl, inspirację. Kiedy zaczęło się Twoje zainteresowanie modą?

Ubraniami interesowałam się od zawsze. Wychowałam się na Mazurach, w domu, gdzie moja babcia miała pracownię krawiecką. Jako dziecko spędzałam tam mnóstwo czasu – szyłam, wycinałam, haftowałam. Babcia miała żurnale, głównie niemieckie, z modą ślubną. Z siostrą przeglądałyśmy je godzinami i wybierałyśmy nasze ulubione suknie. Myślę, że to się wtedy zaczęło.

Później wyjechałaś do Niemiec – jak to wpłynęło na Twoją drogę artystyczną?

Wyjechałam jeszcze jako dziecko. Dla wszystkich wtedy Zachód był czymś wyjątkowym. Po maturze zrobiłam rok przerwy – pracowałam jako au-pair w Nowym Jorku. To był czas, kiedy myślałam, co dalej. Wiedziałam, że chcę robić coś kreatywnego, ale niekoniecznie „sztukę” w tym klasycznym znaczeniu. Pociągała mnie twórczość użytkowa – coś, co ma sens praktyczny.

W Nowym Jorku przygotowałam teczkę do szkół artystycznych w Berlinie. Wtedy dopiero zaczynały tam powstawać kierunki projektowania mody. Dostałam się do Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych (dziś Uniwersytet Sztuki w Berlinie) – i to było coś niesamowitego. Egzaminy były bardzo kreatywne, czułam, że jestem na właściwym miejscu

Jak wspominasz Berlin i studia tam?

Berlin był moim domem przez wiele lat. To miasto uczyło otwartości – miks kultur, stylów, osobowości. To był ogromny zastrzyk inspiracji. Tam naprawdę czułam się jak ryba w wodzie. Studia dały mi solidne podstawy do myślenia o projektowaniu, koncepcyjnie, świadomie.

A jednak wróciłaś do Polski. Dlaczego?

Po studiach pojechałam na praktyki do Monachium, do działu projektowego dużej sieci odzieżowej – takiej niemieckiej wersji Zary. Po pół roku dostałam ofertę pracy, ale szybko zrozumiałam, że to nie dla mnie. Tam było bardzo mało kreatywności, wszystko podporządkowane trendom, masowej sprzedaży. Czułam, że to zabija ducha twórczości. Wtedy postanowiłam wrócić do Polski. Chciałam stworzyć coś własnego – coś bardziej osobistego, autentycznego. Wróciłam do Szczecina i zaczęłam działać na swoim.

Jak wyglądały te początki?

Na początku współpracowałam z Gosią Czerwińską i Agnieszką Palczewską. Poznałyśmy się w U-Studio – miejscu, które skupiało młodych projektantów w Szczecinie. To tam narodziła się marka Fanfaronada. Na początku nie myślałyśmy o biznesie – bardziej o zabawie formą. Finalnie otworzyłyśmy z Gosią sklep. Eksperymentowałyśmy: farby, wycinanki, usztywnienia, laserowe cięcia. Dla wielu klientów to było szokujące – ludzie wchodzili do sklepu i pytali, dlaczego spódnica jest sztywna od farby. (śmiech), Ale były też osoby, które rozumiały, że to coś świeżego.

Z czasem Gosia poszła inną drogą, a ja zostałam z marką sama. To, co robię, nigdy nie było czysto biznesowe – to zawsze była pasja.

Dla wielu osób symbolem Fanfaronady stała się tiulowa spódnica. Jak powstała?

Początkowo zaprojektowałam ją jako halkę do sukienki – taki petticoat. Była różowo-pomarańczowa. Sprzedawałam wtedy rzeczy przez Internet – byłam jedną z pierwszych osób w Polsce na platformie Pakamera. Jedna klientka napisała do mnie, czy mogłabym uszyć tę halkę z zamkiem, bo chciałaby ją nosić jako spódnicę. Tak powstała pierwsza „tiulówka”. I nagle okazało się, że to hit – bo można ją nosić na różne sposoby: elegancko, codziennie, do trampek, na zakupy. Do dziś uważam ją za symbol Fanfaronady.

Z biegiem lat Twoja marka zaczęła być kojarzona z elegancją i ponadczasowym stylem. Jak to się stało?

To wyszło naturalnie – słuchałam klientek. Zrozumiałam, że chcą rzeczy wyjątkowych, na specjalne okazje. Więc zaczęłyśmy szyć z lepszych materiałów, z większą dbałością o detale. Dziś tworzymy eleganckie sukienki, gorsetowe kreacje, garnitury. Wszystko szyjemy lokalnie, w naszej pracowni w Szczecinie. To daje nam pełną kontrolę nad jakością.

Twoje pokazy mody zawsze wyróżniają się tym, że modelkami są kobiety w różnym wieku i o różnych sylwetkach. Skąd ten pomysł?

Bo tak wygląda rzeczywistość! Ubrania są dla kobiet, nie dla wieszaków. (śmiech) Chciałyśmy, żeby nasze klientki mogły się utożsamić z modelkami, zobaczyć, że one też mogą wyglądać pięknie. Dlatego do pokazów i sesji zapraszamy prawdziwe kobiety – często nasze klientki. One to uwielbiają. Dla wielu to spełnienie marzenia, wyjątkowe doświadczenie. Daje im to ogromną radość, a nam – poczucie sensu.

Czy nigdy nie miałaś momentu zwątpienia? Nie pomyślałaś, żeby robić coś innego?

Nie. To jest moje miejsce. Nawet jeśli czasem jest trudno, to czuję, że robię coś wartościowego. Nie zamieniłabym tego na nic innego.

Masz wrażenie, że Szczecin jest trudnym miastem dla mody?

Trochę tak. Miałam wrażenie, że musimy najpierw „podbić Polskę i świat”, żeby Szczecin nas zauważył. (śmiech), Ale to się zmienia. Dziś mamy coraz więcej lokalnych klientek. Zresztą przyjeżdżają do nas kobiety z całej Polski. Nasze ubrania noszą też znane osoby, pamiętam, że nasze kreacje założyła m.in. Anna Mucha i Nastassja Kinski. Jednak ubieranie znanych osób nigdy nie traktowałam jako celu. Ważna jest dla mnie każda kobieta, która przychodzi do mnie z zaufaniem, że ten wyjątkowy ubiór, który u mnie zamówi, będzie towarzyszem w ważnych dla niej chwilach (bal, ślub, urodziny) lub będzie nosić go na co dzień i cieszyć się jego designem i jakością.

Dziękuję za rozmowę.

Prestiż  
Grudzień 2025