Dekada doświadczenia
Violetta Grącka-Chrzanowska, to certyfikowany lekarz medycyny estetycznej i właścicielka gabinetu Medestetic. Z racji obranej drogi zawodowej pogłębiała swoją wiedzę, zdobywając dyplom Szkoły Medycyny Estetycznej Polskiego Towarzystwa Lekarskiego w Warszawie. Znalazła chwilę, by opowiedzieć nam o swojej pracy, nowym gabinecie i zmianach, jakie zaobserwowała w medycynie estetycznej na przestrzeni ostatnich lat.

Niedawno otworzyła Pani nowy gabinet. Jak się Pani czuje w nowym miejscu?
Bardzo mi się tutaj podoba. Niebuszewo ma coś w sobie, swoją duszę i historię. To dobre miejsce zarówno pod względem klimatycznym, jak i energetycznym. Po złej sławie nie ma śladu. Wszyscy tutaj są grzeczni, mili. Jestem oczarowana tą dzielnicą.
Jak wyglądały Pani początki? Skąd pomysł na taką działalność?
Skończyłam podyplomowe studia z medycyny estetycznej przy Polskim Towarzystwie Lekarskim w Warszawie, później zaczęłam praktykę w Szczecinie. Najpierw przy ulicy Okulickiego, gdzie spędziłam 10 lat, a w tej chwili, od czerwca mam nowy gabinet na Niebuszewie. Na pomysł takiej działalności wpadłam wraz z koleżanką, lekarzem dermatologii. Wówczas, kiedy zaczynałyśmy takich gabinetów było niewiele.
Co według Pani zmieniło się w medycynie estetycznej na przestrzeni lat?
Wiedza z zakresu medycyny estetycznej wciąż się zmienia. Aby być na bieżąco trzeba śledzić nowinki, stale się dokształcać. Uczestniczę w licznych kongresach, konferencjach oraz kursach. To nie tylko konieczne, ale też odpowiedzialne. Zmieniły się też kanony piękna. Na początku były modne uwypuklone policzki, duże usta, uzupełnienia objętości twarzy. Teraz coraz częściej mówi się o naturalnym wyglądzie i jestem zdecydowanie zwolenniczką takich rozwiązań. Lubię zabiegi regeneracyjne, odbudowujące skórę. Obecnie do gabinetów przychodzą także bardzo młode osoby, przed 30 rokiem życia. Warto jednak pamiętać, że nadmierna korekcja w takim wieku jest błędem. Co ciekawe, z zabiegów medycyny estetycznej korzystają coraz chętniej mężczyźni. W tym wypadku ważne jest, by nie sfeminizować twarzy, a ich rysy nie były zbyt kobiecie.
Czy jest coś, co Panią niepokoi w związku z rozwojem medycyny estetycznej?
Stała się ona bardzo powszechna i dostępna. Coraz więcej widzę źle skorygowanych i przerysowanych twarzy. Z uwagi na wykonywany zawód, zwracam na to szczególną uwagę. Efektem końcowym zabiegu powinna być odmłodzona, upiększona twarz, ale finalnie to powinna być ciągle ta sama osoba. Zniekształcone rysy nie mają nic wspólnego z medycyną estetyczną. Niepokojące jest także to, że pojawia się coraz więcej gabinetów, w których zabiegi są wykonywane przez osoby, które nie mają do tego uprawnień. Martwi mnie to, że luki prawne umożliwiają pójście na łatwiznę, zatrudnianie niewykwalifkowanego personelu oraz niezdrową konkurencję. Skutki bywają opłakane.
Często poprawia Pani efekty nieudolnych zabiegów?
Niestety coraz częściej mam z tym do czynienia, choć my lekarze boimy się tego, ponieważ odpowiedzialność za czyjeś błędy spada na nas. Często nie wiemy np. jakie preparaty zostały użyte podczas zabiegu. Poprawek jest coraz więcej, a ich najczęstszą przyczyną jest powierzenie spraw osobom, które nie mają odpowiedniego wykształcenia i uprawnień. Należy o tym pamiętać, bo nie każdy niechciany efekt można cofnąć.
Nietrudno zgadnąć, że praca to także Pani pasja. A czym zajmuje się Pani „po godzinach”?
To fakt, bardzo kocham moją pracę. Daje mi dużo satysfakcji i sprawia przyjemność. Prywatnie jestem miłośniczką czworonogów. Chętnie pomagam chorym i zapomnianym zwierzętom. Mam w domu sporą gromadkę ze schroniska. Moje psy mają swój dom, przestały być „niczyje”, ale ja dzięki nim zyskuję znacznie więcej. Dają mi niezwykłą dawkę dobrej energii, radości, uczą miłości i pokory. Ich uśmiechnięte mordki i uruchomione ogony są balsamem na każdy, nawet najtrudniejszy dzień.
Dziękujemy za rozmowę.