Gimnastyczka z dystansem do życia

Szczecinianka Marta Pihan-Kulesza jest wielokrotną mistrzynią Polski w gimnastyce sportowej i dwukrotną uczestniczką Igrzysk Olimpijskich. Przed ponad dwoma laty zawiesiła karierę, ze względu na macierzyństwo. Po urodzeniu córki wróciła jednak na gimnastyczną matę, a za kilka dni wystąpi w rozpoczynających się w Szczecinie mistrzostwach Europy. W rozmowie z Prestiżem, Marta opowiedziała o macierzyństwie, dystansie do życia po urodzeniu dziecka i planach na przyszłość.

Autor

Jerzy Chwałek

Planowała Pani powrót do sportu po urodzeniu dziecka?

Na pewno nie do sportu wyczynowego. Natomiast gimnastyka była jedyną formą sportu, jaka mi odpowiadała, żeby wrócić po ciąży do należytej formy fizycznej. Na tyle fajnie postępował mój powrót do normalności sportowej, że w ubiegłem roku postanowiłam wystartować w zawodach, najpierw w Polsce a później za granicą. Nie byłoby to możliwe, gdyby mój mąż nie zawiesił swojej kariery, i mógł zająć się dzieckiem.

Wiadomo, że mężczyźni są niezastąpieni. A czy fakt, że mistrzostwa Europy odbędą się w Pani rodzinnym mieście, miał wpływ na powrót do wyczynowego sportu?

Na pewno był czynnikiem motywującym, ale nie było tak, że zrobiłabym wszystko, żeby z tego powodu wystartować w tej imprezie. Gdy wracałam do gimnastyki po urodzeniu dziecka, nie miałam żadnych oczekiwań wobec siebie, własnej formy i osiągnięć. Pozwoliłam wielu rzeczom płynąć własnym nurtem, i cieszyć się z tego, co dostaję od życia na bieżąco. Ciąża i posiadanie dziecka sprawiły, że nabrałam dystansu do siebie i do tego co wokół mnie.

Wiele sportsmenek wznawiało karierę po macierzyństwie, i to z powodzeniem. Czy w gimnastyce jest to trudniejsze, ze względu na sylwetkę, której wymaga ta dyscyplina?

Zachowanie sylwetki nie było najtrudniejszą rzeczą. W wypadku gimnastyczek sylwetka jest efektem ubocznym, tego co robimy na treningach. Figura i wszystkie mięśnie nie zmienią się nawet po ciąży. W jej trakcie przytyłam 17 kg, a więc niemało, ale po urodzeniu Jagny szybko wróciłam do swojej wagi. Najtrudniejsza przy powrocie była tak długa przerwa od treningu, bo mięśnie się odzwyczajają od wysiłku. Głowa pamięta, co było, a mięśnie funkcjonują inaczej, bo po ciąży zmieniają swój skład i mają inne możliwości. Niestety, nie udało mi się urodzić Jagny „normalnie” i potrzebna było cesarskie cięcie. Już po urodzeniu największy problem był z mięśniami brzucha, które jak wiadomo są jednymi z najbardziej istotnych dla wszystkich gimnastyków.

Po jakim czasie wykonywała Pani pierwsze ćwiczenia? 

Po dwóch miesiącach zaczęłam przychodzić na treningi, delikatnie się ruszać i wykonywać podstawowe ćwiczenia. Po czterech miesiącach zaczęłam wykonywać poważniejsze ćwiczenia. Przyznam, że ciągnęło mnie na salę, a później coraz bardziej do występów przed publicznością, bo zawsze dawało mi to satysfakcję. Kiedyś w pierwszych latach kariery występując w zawodach przejmowałam się mocno opinią innych, a teraz robię to dla siebie i z miłości do gimnastyki.

To nabranie dystansu do siebie i wszystkiego wokół z czego wynika? 

Z natury byłam osobą dosyć nerwową. Będąc w ciąży wiedziałam, że najgorsze co mogę dziecku zafundować to stres. Dlatego nauczyłam się niczym nie przejmować. Byłam typową kobieta w ciąży, której wszystko wolno i chciałam się cieszyć tym okresem, a niczym nie przejmować. Okres macierzyństwa jest tym, co mi pasuje, i nie spodziewałam się, że będzie tak fajny. Mam wspaniałego męża i równo dzielimy się obowiązkami, a nawet Romek przejmuje większą część, bo już po wznowieniu kariery musiałam kilka razy przynajmniej na tydzień wyjechać z domu.

Ale chyba musiał to wziąć na siebie, bo jako sportowiec wie, że wyjazdy i starty są czymś normalnym. 

Wcale nie musiał, bo mógł powiedzieć, że się nie zgadza. To nie było tak, że powiedziałam: Słuchaj kochanie teraz jadę na zawody, a ty musisz się zająć dzieckiem. Sama podjęłam decyzję o wyjeździe, ale trzeba było uszanować zdanie drugiej osoby i długo rozmawialiśmy ze sobą. Wiadomo, że oprócz Jagny mamy jeszcze pracę oboje, którą musimy wykonywać, żeby się utrzymać, bo z gimnastyki żadnych pieniędzy nie mamy. Natomiast fakt, że oboje jesteśmy sportowcami pomaga, bo doskonale rozumiemy, że wyjazdy w naszej profesji są koniecznością.

Nie chcę wchodzić głęboko w temat wynagrodzeń i pieniędzy w gimnastyce sportowej nawet na wysokim poziomie. Powiedziała Pani, że z gimnastyki pieniędzy nie macie, więc pracujecie oboje jako trenerzy w „The Little Gym”. Jak to udaje się godzić z uprawianiem przez siebie gimnastyki? 

Nie jest łatwo, ale jeśli decydujemy się na jakieś kroki w sporcie, to musimy ponosić ich konsekwencje. Jeśli chciałam do czegoś dążyć i osiągnąć coś w sporcie, to wiedziałem, że muszę ciężko trenować. Ale wiem też, że z tych treningów nie zapłacę rachunków i nie wyżywię rodziny i muszę pracować. To moja sprawa, żeby to wszystko pogodzić i wziąć na barki, bo sama podjęłam decyzję, żeby łączyć sport, pracę i macierzyństwo.

Wyjazd na przyszłoroczne Igrzyska Olimpijskie do Tokio jest Pani celem?

Nie mam wobec siebie żadnych oczekiwań co do Igrzysk, i nie są celem samym w sobie. Może gdybym poświęcała na treningi po 6 godzin dzienne, to mogłabym mieć takie oczekiwania. Ale jeśli są one dodatkiem do mojej pracy zawodowej, i dają mi satysfakcję, że startuję na zawodach, to nie mogę za wszelką cenę myśleć o starcie w Igrzyskach. Jeśli się uda pojechać będę się bardzo cieszyła, a jeśli nie, to mam mnóstwo projektów na przyszłość niezwiązanych z wyczynową gimnastyką, które dadzą mi mnóstwo satysfakcji.

 

Prestiż  
Kwiecień 2019