Sinead O’Connor

Jest takie miejsce w Szczecinie, niezwykłe, gdzie na ścianach widnieją autografy i krótkie wpisy sławnych osób, które odwiedziły w ciągu wielu ostatnich lat stolicę Pomorza Zachodniego. To restauracja „Na Kuncu Korytarza”. Każdy wpis kryje jakąś anegdotę z nim związaną, którą podzielił się z nami właściciel lokalu Bolesław Sobolewski.
***
– Sinead pojawiła się w mojej restauracji zaraz po koncercie jaki zagrała w Szczecinie, na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich, w czerwcu 2013 roku.
Przybyła razem z zespołem oraz towarzyszącym jej znanym dziennikarzem muzycznym Marcinem Kydryńskim, który prowadził konferansjerkę tego koncertu. W pewnym momencie Sinead poprosiła mnie, abym polecił jej coś z menu, takiego naszego, lokalnego, jakąś specjalność restauracji lub coś charakterystycznego dla lokalu. Oczywiście zaproponowałem śledzie. Trochę pokręciła nosem, że jeżeli chodzi o śledzie, to raczej do końca nie jest do nich przekonana. Ale chętnie by spróbowała czegoś innego. Wpadłem wtedy na taki pomysł – gwiazdy jeżdżą po świecie, są wychowane na różnych kuchniach i potrawach, często bardzo luksusowych i ekskluzywnych. Może więc niech spróbuje czegoś takiego naszego, polskiego, prostego. Zaproponowałem jej więc spróbowanie kiszki ziemniaczanej i pierogów „po lwowsku” – z kaszą gryczaną i sosem pieczarkowym. Zainteresowała ją zwłaszcza kiszka. – „Co to jest, z czego się składa” – dopytywała. Wyjaśniłem, że to taki polski „potatoes sausage”, czyli kartoflana kiełbasa bez mięsa, jedynie z niewielką ilością boczku. Zaintrygowało ją to ogromnie. Stwierdziła, że chętnie spróbuje, ale zażyczyła sobie połowę porcji. Zjadła, smakowało. Tą kiszką kupiłem ją totalnie. Wtedy zwróciła uwagę też na ścianę z autografami gwiazd. No to mówię: „Sinead, jest jeszcze tutaj dla Ciebie miejsce, jakbyś chciała zostawić nam swój autograf”. Chętnie się zgodziła. Podpisała się flamastrem w centralnym punkcie ściany. Potem skonsumowała jeszcze pół porcji pierogów lwowskich oraz trochę naszej zupy Anny Jagiellonki – na sandaczu. Niedużą porcję. Na koniec poprosiła o jakiś deser, żeby ten wieczór zakończyć na słodko. Okazało się, że ma ochotę na lody. Zaproponowałem więc nasz wyrób pt: „pieprzone mango”. Bardzo ją zainteresowało słowo „pieprzone”. Próbowałem wytłumaczyć, że to „pepper mango”. Nie chciałem tego tłumaczyć „na ostro”. Poprosiłem wtedy Marcina Kydryńskiego, znającego doskonale angielski, o przetłumaczenie „pieprzonego mango”. Zamyślił się na chwilę, potem spojrzał na nas i odparł: „to po prostu fucking mango”. W odpowiedzi salwa śmiechu ze strony Sinead oraz członków jej zespołu. Stwierdziła, że ten deser będzie się jej już zawsze kojarzyć ze Szczecinem.