Catz ‘n Dogz: faktor x muzyki klubowej

Od grania w witrynie nie istniejącej już klubokawiarni Mezzoforte w Szczecinie po największe imprezy z muzyką klubową na całym świecie, remiksy dla wielu artystów, takich jak chociażby Shakira i własną wytwórnię Pets Recordings. Duet Catz ‘n Dogz, czyli Grzegorz Demiańczuk (Greg) i Wojciech Tarańczuk (Voitek) przebyli niezwykłą drogę w swej dotychczasowej 20-letniej karierze.

Autor

Aneta Dolega

Na początku występowali jako 3 Channels grając coś, co można określić hipnotycznym minimalem. Bardzo szybko europejskie wytwórnie zwróciły uwagę na nich. Jako Catz ‘n Dogz muzycznie ewoulowali, ciągle poszukując jak to sami mówią „faktora x w muzyce elektronicznej”. Grają pełnokrwistą muzykę klubową, której trudno się oprzeć, co jakiś czas zaskakując jak z albumem pt. „Punkt”, za który w tym roku otrzymali nominacje do Fryderyka w kategorii „Album Roku Elektronika”. Mają bardzo duże szanse na statuetkę o czym się przekonamy już 22 kwietnia. Wcześniej, bo 14 kwietna zagrali w Hali Odra, zaczynając urodzinową trasę od rodzinnego miasta.

W rym roku obchodzicie 20-lecie swojej twórczości. Bardzo ładna okrągła rocznica, ale też ważny fragment historii muzyki klubowej. Zaczynaliście od grania w witrynie klubu Mezzoforte, dosłownie za pizzę by występować na największych imprezach klubowych na świecie. Jak to do tego doszło?

Wojtek: To czym się zajmujemy było wcześniej bardzo niszowe. W przypadku osób ze Szczecina, którzy interesowali się tym samym było tylko kwestią czasu, żeby się spotkać. I tak było ze mną i z Grzegorzem. Obaj wywodzimy się z podobnych rodzin niespecjalnie zamożnych, gdzie na zakup płyty czy wejścia na imprezę, oszczędzaliśmy pieniądze. Od samego początku mieliśmy takie samo podejście, pod kątem muzyki inspirowaliśmy siebie nawzajem, pomimo tego, że nie zawsze podobało nam się to samo. Ale te różnice potrafiliśmy wykorzystać w kreatywny sposób.

Grzegorz: Oprócz tych różnić, które okazały się bardzo pozytywne, bowiem nas wzajemnie inspirowały, obydwoje mieliśmy podobne cele. Różnica charakterów spowodowała, że się uzupełnialiśmy i dzięki temu stworzyliśmy coś takiego, dzięki czemu udało nam się przebić i dalej się cieszyć naszą pasją nie idąc na kompromisy. We dwójkę zawsze jest raźniej.

A skąd u was zamiłowanie akurat do muzyki elektronicznej klubowej. Mogliście przecież założyć kapelę albo robić zupełnie coś innego, niezwiązanego z muzyką.

Grzegorz: Pierwszą kasetę kupił mi tata i były to piosenki dla dzieci Krzysztofa Antkowiaka. Później kupił mi Black Box i Technotronic. Słuchając tego pomyślałem: O, to jest bardzo fajne. To były czasy, kiedy tylko w Szczecinie można było odbierać niemiecką telewizję. Podczas transmisji z jakiejś imprezy mówili o techno. Zainteresowany tematem, w roku 92 poszedłem do EMPiKU znajdującym się wtedy przy ulicy Krzywoustego i poprosiłem o kasetę właśnie z muzyką techno. To co na niej odnalazłem tak bardzo mi się spodobało, że zacząłem szukać dalej. Nie było to łatwe, gdyż były to czasy, kiedy Internet dopiero raczkował. Dużą rolę w muzycznej edukacji odegrało radio. Można było na przykład złapać niemieckie stacje muzyczne z Berlina, które w weekendy grały sety didżejskie z różnych klubów. Słuchałem radia PSR, szczecińskiego radia ABC… Wokół tego tworzyła się grupa osób, która później chodziła na imprezy. Przyjeżdżali też bardzo ciekawi didżeje. To ukształtowało nasz gust muzyczny.

Wojtek: Zawsze podobało mi się w muzyce elektronicznej, klubowej, że jest ona taka nieokreślona, trudna do zdefiniowania, wymykająca się wszelkim ramom, zaskakująca i przez to też uniwersalna. Poza tym największa różnica pomiędzy dyskoteką a klubem jest taka, że ludzie w dyskotece najlepiej się bawią przy tym co dobrze znają a w klubie wolą usłyszeć coś czego nie znają, czyli udać się w swego rodzaju, często przyjemną podróż w nieznane. To też ma wpływ na to, że my jako artyści nieustająco się rozwijamy. Cały czas szukamy takiego faktora x w muzyce elektronicznej. Wiadomo, że muzyka teraz się bardziej skomercjalizowała, ale myślę, że dalej można znaleźć coś wyjątkowego, coś dla siebie.

Kiedy już stwierdziliście, że oprócz słuchania, pragniecie też tworzyć? Jak się do tego zabraliście?

Wojtek: Nie było czegoś takiego, że piszemy business plan. Po prostu żyliśmy tym, robiliśmy wszystko, żeby mieć komputer, programy do tworzenia muzyki. Często bywało tak, że nie wychodziliśmy na imprezę, czy chociażby na pizzę ze znajomymi, tylko dlatego żeby zaoszczędzić na kupno następnej płyty. Z Grzegorzem przebyliśmy bardzo długą drogę od poświęcania wszystkiego, łącznie z czasem. Nie zakładaliśmy z góry, że chcemy być sławni. Wszystko przyszło naturalnie. Mieliśmy szczęście, że bardzo wcześnie odkryliśmy to co nam się podoba. Jakiś czas temu czytałem, że 20 procent całej ludzkości rano woli umrzeć niż pójść do swojej pracy, bo jej nienawidzi. Łatwiej się realizować w jakimś zajęciu, jeśli się to uwielbia.

Grzegorz: Na samym początku nakręcała nas pasja. Nie mieliśmy profesjonalnego sprzętu do grania, nie było nas na niego stać. Wojtek miał jakieś Unitry z lombardu.

Wojtek: Moja mama kupiła mojej babci na Dzień Matki kupon w totolotka. Babcia za to wygrała „piątkę”. Wtedy było to bodajże 7 tysięcy złotych. Za część z tych pieniędzy kupiła mi pierwszy mikser. A ty Grzegorz skąd miałeś gramofony?

Grzegorz: Poszedłem do kolegi, który miał gramofony i mówię: dobra, to spróbuję. Zagrałem raz i pojechałem od razu na swoją pierwszą imprezę do Zielonej Góry. W torbie miałem tylko osiem płyt. Nie za bardzo wiedziałem, jak się gra, ale bardzo chciałem to robić.

Wojtek: Przez to, że wtedy to było niszowe, ludzie przychodząc na imprezę, na której grał Grzegorz z ośmioma płytami, nie mieli się do czego odnieść. Nie było Internetu, nie było, gdzie tego posłuchać wcześniej, to było nie do odtworzenia. I taki Grzegorz był trochę dla nich jak przybysz z Marsa, a to czy dobrze miksował czy nie, miało drugorzędne znaczenie (śmiech).

Kiedy wyszliście szerzej ze swoją muzyką do ludzi?

Grzegorz: Zaczęliśmy razem grać, jak powstał klub Mezzoforte. Dowiedzieliśmy się, że potrzebują didżeja. Swoją pierwszą imprezę zagraliśmy tam w 2003 roku. Wtedy nie graliśmy jako duet, ale graliśmy razem na jednej imprezie. Tak bardzo nam się to spodobało, że postanowiliśmy, że zrobimy kolejną imprezę, a później następną. I tak z imprezy na imprezę zaczęło przychodzić co raz więcej ludzi. Dostaliśmy także możliwość zapraszania gości z Berlina. Jeżdżąc tam po płyty poznawaliśmy innych didżejów. To były świetne rozmowy, które zaowocowały tym, że zapraszaliśmy ich do siebie a później oni zaprosili nas do zagrania imprezy w Berlinie. To był okres, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej. Pamiętam, że graliśmy dużą imprezę w jednym z tamtejszych legendarnych klubów. W tym samym czasie reaktywowało się radio ABC w swojej nowej undergroundowej odsłonie. W niedziele prowadziliśmy autorskie audycje i cały czas robiliśmy muzykę. I tak na jednej z imprez, nasz gość – Dj z Berlina słysząc jak gramy, zaproponował, że wyda nam pytę. I tak też się stało – jeden z naszych numerów ukazał się na winylu. Po tym wydarzeniu dostaliśmy potężny zastrzyk energii i zaczęliśmy z Wojtkiem nagrywać muzykę, zamykając się na kilka dni w domu. Wysłaliśmy pocztą nasze rzeczy do jednej z ulubionych wytwórni i po jakimś czasie otrzymaliśmy odpowiedź z propozycją nagrania albumu. I tak to się wszystko zaczęło. Na początku graliśmy w Polsce, a później co raz częściej zagranicą.

Teraz jest chyba łatwiej wypromować swoją twórczość, mamy Internet, który dociera wszędzie i przekracza granice.

Grzegorz: Z jednej strony tak, ale z drugiej jest o wiele ciężej. Wychodzi taka ogromna ilość muzyki, że osobom, które dopiero teraz zaczynają jest po prostu trudniej się przebić. My na początku walczyliśmy z kompleksami. Teraz, to nowe pokolenie ma ich o wiele mniej albo w ogóle ich nie ma. Kiedy my zaczynaliśmy z naszą wytwórnią, musieliśmy tłumaczyć w urzędzie, gdzie się zrobiło konkretny remiks albo utwór, żeby go opodatkować. Nikt w ogóle nie wiedział jak opodatkować wytwórnię muzyczną. Z wieloma prozaicznymi problemami musieliśmy się zmagać. Do wielu rzeczy doszliśmy sami, nie mając w tym zakresie żadnego supportu. Nie było też w tamtym okresie zbyt wielu didżejów z Polski, którzy grali po całym świecie. Także w pewnym sensie przecieraliśmy szlaki.

Wojtek: Ja z tamtego okresu mam trochę zamglone wspomnienia, ale nie przez alkohol czy inne rzeczy (śmiech). Byłem po prostu bardzo skupiony na tym co robię. Fajnie się czułem, jak ktoś podchodził i mówił, że podoba mu się nasza muzyka. Zresztą do tej pory towarzyszy mi ten wręcz dziecięcy entuzjazm podczas tworzenia czy grania muzyki, a kontakt z ludźmi jest dla mnie bardzo ważny. Osoby, które z nami pracują określają to jako naszą zaletę. Były oczywiście takie momenty, że próbowano nas zniechęcić, że będziemy grać dla nikogo. Nie przejęliśmy się tym i robiliśmy swoje. Bez pieniędzy zrobiliśmy imprezę na Tarasie. Skrzyknęliśmy znajomych, spaliliśmy jointa i poszliśmy w miasto rozklejać plakaty. Nigdy też nie oglądaliśmy się na konkurencję. Mieliśmy grupę, która nas wspierała. Pamiętam, jak zagrałem seta w Powiększeniu. Grał tam nasz kolega Dj Scott. Nie bałem się dać mu CD z naszą muzyką. Na drugi dzień zadzwonił na domowy telefon i moja mama mówi: jakiś kolega do ciebie dzwoni, bo spodobała mu się płyta. I jeszcze w tym samym tygodniu musiałem szybko sobie wymyślić pseudonim. Nie mam czegoś takiego jak „Catz n Dogz historycznie”. Byłem wtedy za młody, byłem ignorantem, jeszcze „siedziałem w szafie”. Najważniejsza była dla mnie muzyka, podobnie jak dla Grzegorza. Nie było problemem przejechać 13 godzin w PKP, żeby zagrać imprezę i to bez komputera, ale za to z torbą pełną płyt.

Grzegorz: Support lokalny była dla nas bardzo ważny. Byliśmy bardzo dumni z tego, jak to się w Szczecinie rozwinęło. Z tego, że możemy robić fajne imprezy, zapraszać świetnych gości. Mieliśmy szczęście, że zaczynaliśmy właśnie tutaj, w mieście pełnych fajnych artystów jak chociażby Family Groove którzy nas bardzo inspirowali.

A kiedy zauważyliście, że muzyka, granie to nie jest już wyłącznie pasja, ale praca?

Wojtek: To się powoli zmieniało. Grzegorz na przykład prosto z grania afteru w warszawskich Lustrach, wsiadał w pociąg i jechał do pracy w urzędzie miejskim. Jednak zaczęliśmy zauważać, że muzyka staje się naszym zawodem.

Grzegorz: Co raz częściej zastanawialiśmy się nad tym, gdzie chcemy wydawać nasze płyty, jaką chcemy robić muzykę, gdzie chcemy grać. Trafiliśmy do agencji bookingowej w Berlinie, która załatwiała nam co wraz więcej imprez na świecie, wydawaliśmy też coraz więcej płyt. Wszystko szło do przodu.

To musiało być przyjemne tak się rozwijać, być coraz bardziej rozpoznawalnym i popularnym…

Wojtek: Niby tak, ale im stajesz się bardziej sławny tym więcej pojawia się problemów. Na przykład nasza pierwsza agentka wzięła nas, żebyśmy zagrali na imprezie związanej z wejściem Polski do UE. Chłopaki z Polski więc pewnie zagrają za 300 euro. Później nie chcieliśmy grać już za 300, tylko za więcej, więc nagle okazało się, że mamy mniej bookingów. Wydaliśmy płytę to jednak mamy więcej bookingów. Trzy lata później zmienia się styl muzyczny i słyszymy, że gramy za wolno i że mamy grać szybciej a po kilku latach następna osoba mówi nam, że gramy za szybko i mamy grać wolniej. Mija kolejnych parę lat i dowiadujemy się, że teraz niemodne są duety i dwóch gości grających razem się słabo sprzeda. Zawsze jest problem a im bardziej jesteś popularny i znany to zaczyna ich być osiemset razy więcej.

Grzegorz: Z wiekiem staramy się też być co raz bardziej odporni na takie uwagi. Staramy się z tym walczyć. Na początku baliśmy się zdania, że osiągnęliśmy sukces, trochę się tego wstydziliśmy. Jednak wykonaliśmy dużą pracę i ta siła przetrwania, robienia tego co chcemy nas napędza.

Grając po całym świecie spotykacie w pracy innych artystów, pewnie też takich których samych prywatnie podziwiacie. Ich zdanie na temat tego co robicie ma dla Was znaczenie?

Wojtek: Jakiś czas temu, po imprezie, spotkaliśmy na backstagu Skream’a, ojca dub stepu, który powiedział nam, że jesteśmy jednymi z najbardziej konsekwentnych producentów jakich zna. Przez to, że potrafimy przez tyle lat dalej robić muzykę na bardzo wysokim poziomie, bardzo nas szanuje. Taki komplement od osoby, która wyprzedaje festiwale i wykreowała jeden z bardzo ważnych gatunków muzyki elektronicznej, jest ogromnie cenny.

Grzegorz: Sporo takich osób spotkaliśmy na swej zawodowej drodze. Niektórzy z tych artystów byli fajni, inni mniej, ale zawsze było to dla nas inspirujące i zwyczajnie się tym jaraliśmy.

Wasza muzyka przez lata się zmieniała, trudno ją jednoznacznie określić. Często zaskakujecie, tak jak to było z płytą „Punkt”, pierwszą w Waszej karierze, nagraną w języku polskim. Album w tym roku otrzymał nominację do Fryderyka. Pojawił się na nim bardzo ciekawy zestaw gości. Od Łony, przez Krzysztofa Zalewskiego, Rosalie, Baaasha, a skończywszy na Kayah.

Grzegorz: Polska muzyka przez ostatni czas bardzo się zmieniła. Zarówno pod kątem brzmienia jak i pod kątem tekstów – ewoluowało to na bardzo wysoki poziom. Zaczęło się od tego, że najpierw zrobiliśmy remiks dla Baasha, a później dla Krzysztofa Zalewskiego. Na płytę, oprócz nich, zaprosiliśmy artystów, których cenimy, którzy nas inspirują i których słuchamy. Na trasę, która promowała ten album przygotowaliśmy stricte klubowe wersje tych utworów. Ta nominacja bardzo nas cieszy i jest dla nas samych zaskoczeniem.

Minęło 20 lat od słynnej witryny w Mezzoforte. To dużo czy mało? I jaki będzie kolejny etap w Waszej karierze?

Grzegorz: To był ciekawy czas, ale też bywały trudniejsze momenty jak chociażby ostatnie dwa lata, kiedy wybuchła pandemia i nagle tego grania na żywo zrobiło się bardzo mało. Za to mieliśmy więcej czasu na tworzenie nowych rzeczy. Dalej się rozwijamy. Dalej rozmawiamy o tym co robimy i wciąż mamy w sobie ten sam entuzjazm. Podróżujemy po świecie, spotykamy ludzi, nieustannie się inspirujemy. Teraz przygotowujemy kolejne płyty, zdecydowanie bardziej klubowe.

Wojtek: Chciałbym trochę oddać z tego co udało nam się do tej pory zyskać. Wykorzystać moją pozycję znanego artysty do zabrania głosu w ważnych również dla mnie tematach społecznych. Przez to, że teraz jest nagonka na osoby niebinarne, transpłciowe, wesprzeć to środowisko ludzi. W Madrycie, gdzie mieszkam, razem z mężem organizujemy imprezy queerowe. Z Grzegorzem w tym roku będziemy mieć platformę na Paradzie Równości w Warszawie. Zależy nam, żeby pokazać ludziom skąd muzyka klubowa się wywodzi i przez to wyjść również do tych osób, które jeszcze tego nie rozumieją, pomóc im się otworzyć na nowe rzeczy. Muzyka potrafi zmienić życie. Jesteśmy tego przykładem.

Dziękuję za rozmowę.

 

Prestiż  
Kwiecień 2023