Pustynia, Bajkał i mnisi

„Więcej się można nauczyć podróżując. Podróżować, podróżować jest bosko.” – trudno się nie zgodzić z Korą, która o zaletach podróżowania śpiewa w „Boskim Buenos” Maanamu. Podróżować jest wspaniale, zwiedzać świat, uczestniczyć w życiu innych kultur, innych ludzi. A im bardziej robimy to na własnych warunkach, tym więcej doświadczamy.

Autor

Aneta Dolega

Patrząc na to jakie miejsca destynacji są ostatnio popularne, można odnieść wrażenie powtarzalności. Lubimy miejsca ciepłe, bezpieczne, z wydeptanymi ścieżkami przez innych turystów. Dlatego tym bardziej podróż, taką jaką wybrali Łukasz i Piotr wydaje się szalenie egzotyczna. Panowie udali się w podróż Koleją Transsyberyjską, czyli największą trasą kolejową na świecie, która przejeżdża przez trzy państwa: Rosję, Mongolię i Chiny. – Spotkaliśmy się z Piotrkiem w Warszawie (ja mieszkałem wówczas w Krakowie) w Prima Aprilis 2011 roku – mówi Łukasz Cylejowski, który również jest autorem fotograficznej dokumentacji z wyprawy. – Pomysł na przejażdżkę koleją wyszedł od niego kilka miesięcy wcześniej, a mnie nie trzeba było specjalnie namawiać. Piotrek ogarnął bilety i wizy. Ja miałem aparat.

– Gdybyśmy mieli określić cel wyprawy – to była nim droga – wspomina Piotr Binkowski. – Zazwyczaj tę drogę traktujemy jako sposób dotarcia do celu. W naszym przypadku była celem od punktu „A” – Szczecin i Kraków do „S” – Shanghai.

Budowa Kolei Transsyberyjskiej rozpoczęła się w 1891 roku, a zakończyła w 1916 za sprawą Aleksandra III i pierwotnie chodziło o to by przecinając Syberię, połączyć europejską i azjatycką część rosyjskiego imperium. Aktualnie można nią dostać się także do Chin i Mongolii.

Łukasz i Piotr w pociąg wsiedli w Moskwie na dworcu Jarosławskim. Wybierając rodzaj podróży Koleją Transsyberyjską mamy do wyboru trzy klasy wagonów: Klasę I (Lux), Klasę II (Kupe) i Klasę III (Plackartę). Każda różni się ceną, komfortem przejazdu i dostępnością do serwisu. Nasi bohaterowie wybrali opcję najtańszą i pomimo pewnych ograniczeń najciekawszą. – Autokarem ruszyliśmy na północ do Petersburga, z przystankiem w Rydze. Następnie do Moskwy a stamtąd, plackartą aż do Irkucka – relacjonuje Łukasz. – To było prawie pięć dni, w nagrzanym do trzydziestu stopni Celsjusza, otwartym wagonie sypialnym. To był świadomy wybór i nie tylko ze względów ekonomicznych. W ten sposób można poznać ludzi, współpasażerów, którzy w ten sposób na co dzień podróżują np. do pracy czy domu. Po mimo iż brakuje tu takich wygód jakie są w pozostałych klasach, jest czysto, są toalety, gniazdka elektryczne. Nie ma tu tylko zamkniętych przedziałów i ludzi jest znacznie więcej niż w pozostałych wagonach. A tak wspomina przejazd pociągiem Piotr: – Najlepszym obrazem długości tej drogi jest przepustka. Młodzi żołnierze, często z dalekiej Syberii, a służący na zachodzie swojej ojczyzny, dostają aż po dwa tygodnie przepustki – 12 dni w drodze, 2 dni w domu. Raz poznałem swojego imiennika – Pietię – wsiadł z reklamówką Bossa z dwiema puszkami wojskowej wołowiny z kaszą i bochenkiem chleba firmowego. W podzięce za strawę i okowitę podczas podróży wręczył mi łuskę z pierwszego swojego wystrzału i odznakę komandy – wszystko zapakowane w pudełko po „spiczkach. Właśnie po to wybiera się plackarty. Bez przedziałów, bez klimatyzacji, z zabitymi oknami, żeby nie wiało. Z samowarem. Ten wagon na kilka dni staje się domem dla obcych sobie ludzi.

W Irkucku, do którego dojechali nasi bohaterowie czekało na nich skute lodem jezioro Bajkał. – Mieliśmy nocować w Irkucku, ale postanowiliśmy skorzystać z tego, że jezioro było wciąż skute lodem i przeprawiliśmy się na jego drugi brzeg – mówi Łukasz a Piotr dodaje: – Pokierowaliśmy się do Listwianki, gdzie dołączył do nas Kanadyjczyk. Po śladach terenowego BMW weszliśmy na jezioro – najgłębszy zbiornik wody słodkiej na kuli ziemskiej. Szliśmy nocą nasłuchując, czy przypadkiem coś nie pęka nam pod stopami. I tak doszliśmy do stacji kolejowej Bajkał.

Stamtąd, przed świtem Łukasza i Piotra zabrał pociąg, którym dotarli do granicy z Mongolią. – Co ciekawe granicę z Mongolią nie da się przejechać pociągiem. Trzeba ją przejść by ponownie wsiąść do tego samego pociągu – tłumaczy Łukasz. – Wraz z innymi podróżnymi wyskoczyliśmy z pociągu jeszcze po rosyjskiej stronie, żeby znaleźć auto, którego kierowca zgodzi się przewieźć nas przez granicę w sąsiedniej miejscowości. Udało się. Odstawił nas do Suche Bator, na tyle wcześnie, że przed dalszą podróżą zdążyliśmy jeszcze zobaczyć to i owo.

– Suche Bator to kilka chat, czołg radziecki na wzgórzu. Grupa dzieci w dresach o wszelakiej odmianie marki „adidas” uwieszona na lufie. I w tym wszystkim koński, odcięty łeb na środku drogi – dodaje Piotr.

Trzysta kilometrów dalej na południe panowie trafiają do Ułan Bator, gdzie tradycyjne jurty i opuszczone świątynie mieszają się ze szklanymi wieżowcami. – Ułan Bator to już metropolia – stwierdza Piotr. – W sklepach zauważamy sporo polskich marek słodyczy i przetworów warzywnych – Mongołowie uwielbiają polskie pikle i sałatkę szwedzką.

Kolejny postój wypadł w połowie drogi między stolicami Mongolii i Chińskiej Republiki Ludowej. Nasi podróżnicy trafili na pustynię Gobi. – Położona w głębi pustyni Gobi osada Sajnszajnd jest doskonałym punktem wypadowym ku świętemu Chamaryn chijd – wyjaśnia Łukasz. – Trafiamy tam busem. W świątyni mnisi rozlewają zjełczały kumys na stożki ku czci zmarłych.

Granicę z Chinami Łukasz i Piotr przekraczają już na pieszo. – Wiązało się to z wyścigiem po miejsce w jednym z czekających samochodów – śmieje się Łukasz. – I dalej, już na pace starej terenówki, po wertepach, po miejsce w kolejce do przejścia.

Po chińskiej stronie na podróżników czekają pierożki i piwo w jednorazowych opakowaniach. Znika piach a pojawiają się betonowe drogi i osiedla. Celem jest Pekin. – Po kilku godzinach dojeżdżamy do Pekinu. Nie przeraża nas wielkością. W sumie to zaskakuje niską zabudową, swobodą poruszania. Mimo 5 milionów rowerów ruch wydaje się mniejszy niż w Amsterdamie – wspomina Piotr. – Następnego dnia zaczynamy od pierożków na parze, później następne lokalne danie – kaczka. Kaczka po pekińsku to rytuał – cienko pokrojone plastry kaczki zawija się w delikatne płatki ryżowe, do tego warzywa. Na koniec przygryza się mocno przyprawione kostki. Nocny Targ? Tak, byliśmy i widzieliśmy grillowane jaszczurki, węże i larwy.

Pekin kończy podróż Koleją Transsyberyjską, ale to jeszcze nie koniec drogi. Przed naszymi bohaterami jeszcze Mur Chiński, Xi-an z Armią Terakotową i legendarny klasztor Shaolin. – To mekka wyznawców buddyzmu i ważny ośrodek treningowy – wspomina Piotr. – Przebrani w pomarańczowo-żółte szaty, ogoleni chłopcy wykorzystują każdy metr, każdy murek i każde drzewo na terenie klasztoru, aby wykonać popisowe odbicie. Walki na różnych poziomach wtajemniczenia, pokazy za zapłatą, kapliczki. I oczywiście stragany z metalowymi gwiazdami ninja, których nie sposób zakupu było odmówić.

Ostatni przystanek na drodze przed powrotem do Europy to Shanghai – miasto ogrodów i biznesu. – Jeśli szukacie jakiejkolwiek metki dla swoich spodni – to tam ją dostaniecie. Z ciekawostek przed samym wylotem na lotnisku Shanghai Pudong Airport pierwszy raz skusiliśmy się na najbardziej znane danie eksportowe Chińskiej Republiki Ludowej – na wszystkim znaną lokalną zupkę chińską. I tak zakończyliśmy tę podróż.