Pawła Bartnika 42 km i 195 m

Cóż się takiego wydarzyło, że zacząłeś uprawiać właśnie tę dyscyplinę sportu?
Całe życie, praktycznie już od młodego chłopaka, chciałem być sportowcem, najlepiej wybitnym (śmiech). Ale Pan Bóg, niestety, nie obdarzył mnie takimi talentami. W związku z tym jakoś amatorsko próbowałem uprawiać różne sporty np. piłkę nożną, koszykówkę, tenis. I nawet w tych amatorskich sportach też nie byłem wybitny. Już się wydawało, że przede mną nie ma żadnych szans. I wtedy, zupełnie przypadkowo, na mojej drodze stanął znakomity kiedyś biegacz na trzy tysiące metrów z przeszkodami, czyli Bogusław Mamiński. Postanowił mnie namówić, żebym został prezesem Zachodniopomorskiego Związku Lekkiej Atletyki. No i ja się zgodziłem na tę propozycję. To był chyba 2001 rok. Potem zostałem także prezesem Miejskiego Klubu Lekkoatletycznego. Znalazłem się więc w tym środowisku lekkoatletycznym. Wtedy paliłem po 40 papierosów dziennie.
I nagle przychodzą ci moi koledzy, którzy działali i w klubie,
i w związku i mówią tak: „wie Pan co, niech Pan pobiegnie maraton. Maraton jest fajnym biegiem (śmiech), są z nim związane różne przygody, można po całym świecie jeździć, każdy jest zwycięzcą, bo dostaje medal itd.”. To ostatnie zwłaszcza mnie najbardziej zainteresowało. No to im odpowiadam: „chyba upadliście na głowę, ja przecież palę papierosy, gdzie ja do jakiegoś maratonu!”. Ale namówili. Wtedy, pamiętam, to był 2002 rok, pobiegłem w pierwszym biegu. To były zawody w Międzyzdrojach o puchar burmistrza tej miejscowości. Bieg po plaży, pod wiatr. Myślałem, że umrę…
To był maraton?
Nie, pięć kilometrów tylko. Ale te pięć kilometrów tak mi dało
w kość, że myślałem, że już skończę na tym karierę (śmiech).
Ale zaparłem się. I rok potem pobiegłem już pierwszy prawdziwy maraton – w Dębnie. Nie uzyskałem jakiegoś najlepszego czasu, ale dobiegłem do końca tego biegu.
Cały dystans?
Cały – 42 kilometry i 195 metrów. A potem, w tym samym roku, pobiegłem pierwszy swój półmaraton w Szczecinie – 21 kilometrów z haczykiem. I to się już wtedy wszystko zaczęło kręcić.
Co ma takiego w sobie maraton, że ludzie biorą w nim udział?
Samo bieganie jest fajne. Ale jeszcze fajniejsze jest przygotowanie do maratonu. Trzeba biegać np. po lasach, trzeba robić jakieś treningi, żeby być w odpowiedniej formie, aby pojechać na zawody, wystartować i ukończyć bieg. To jest zdrowe. Bo sam maraton, to chyba nie jest taki za zdrowy. Choć przygotowanie na pewno jest zdrowe. Ale to wszystko można także połączyć z turystyką. Ci koledzy, którzy mnie namawiali i namówili na maraton mówili: „Panie, będzie Pan z nami jeździł po różnych krajach, biegał po całym świecie”. I tak rzeczywiście było, zaczęliśmy jeździć. Biegałem maraton m.in. w Berlinie pięć razy,
w Hamburgu, Rzymie, oczywiście w Warszawie i Dębnie – w polskiej stolicy tego biegu, w Poznaniu na Mistrzostwach Europy Weteranów. W końcu przebiegłem swój ostatni maraton – 13
w Nowym Jorku. Już byłem, niestety, po zawale. W związku
z tym nie osiągnąłem tam zachwycającego czasu. Ale to był najwspanialszy maraton, bo tam pobiegło 50 tysięcy osób.
To Twój najważniejszy bieg?
Tak, 50 tysięcy uczestników, kilka milionów widzów na trasie, gorący doping kibiców, zmiany dzielnic, przez które biegniesz, od tych najsławniejszych poprzez latynoskie, polskie, żydowskie. Fantastyczna sprawa.
Najlepszy maraton w życiu?
Zdecydowanie, jeśli chodzi o przeżycia. A jeśli chodzi o wyniki, to tym, którzy się tym nie interesują, to tylko powiem tak: dobry amator biega maraton w czasie poniżej czterech godzin. Kilka razy udało mi się tak pobiec te 42 kilometry 195 metrów. Teraz już nie. Już nie biegam maratonów, tylko półmaratony
i takich czasów nie jestem już w stanie osiągnąć
Jakie jest Twoje konto jako biegacza?
Ukończyłem 13 maratonów i 38 półmaratonów. Ostatni taki bieg, jesienią ubiegłego roku, zaliczyłem w hiszpańskiej Walencji.
Który bieg był najtrudniejszy?
Chyba jednak ten najwspanialszy, czyli nowojorski. Tam jest trudna trasa, tam się biega m.in. przez te ogromne mosty. One mają, niestety, podbiegi. Biegnie się mostem 1,5 mili. Najpierw do góry, potem w dół i wbrew pozorom w dół też daje w kość
a nie tylko w górę. Pracują inne mięśnie, nogi bardzo bolą.
Ale najważniejsze jest to, że każdy jest zwycięzcą, a jednak (śmiech). W związku z tym w końcu osiągnąłem to, o czym marzyłem jako nastolatek. W Nowym Jorku każdy po biegu otrzymuje medal i każdy jest bohaterem! W Nowym Jorku, zresztą w innych miastach też np. Berlinie, ale w Nowym Jorku to już szczególnie, następnego dnia po maratonie wszyscy z tymi medalami chodzą na szyi i wszyscy cię klepią po plecach, gratulują, ściskają dłoń
i mówią, że jesteś super gość (śmiech), że to w ogóle ukończyłeś (śmiech). Jesteś dla nich absolutnym zwycięzcą. To jak ktoś chce mieć takie poczucie, że jest najlepszym sportowcem świata,
to niech jedzie do Nowego Jorku na maraton. Zachęcam!
Czy ktoś ze Szczecina, oprócz Ciebie, brał udział w tym biegu?
Tak, bardzo dużo osób m.in. mój kolega Robert Szych, który mnie namówił do tego biegania. Jak biegłem w Nowym Jorku, to byli również inni biegacze ze Szczecina. Nie zabrakło także celebrytów np. był redaktor Maciej Kurzajewski oraz mistrz olimpijski w chodzie Robert Korzeniowski.
Dali radę?
Tak. Korzeniowski to po prostu zamiast chodzić musiał biegać (śmiech).
A jaki był najfajniejszy maraton?
Najfajniejsze są te najszybsze np. w Hamburgu. Pobiegłem trzy godziny z haczykiem. Ten bieg w Hamburgu dawał mi taką przyjemność, że uzyskiwałem dobre czasy. O dziwo, ja lepiej biegałem jak paliłem papierosy (śmiech). Od 11 lat nie palę i niby to jest zdrowiej. I pewnie tak jest. Ale, jak się rzuca palenie, to się, niestety, tyje. Ja przytyłem z 10 kilogramów i te 10 kilo trzeba teraz dźwigać ze sobą w trakcie biegu. Nogi cierpią, kręgosłup, prędkość cierpi, w ogóle wszystko cierpi (śmiech). Musiałem więc zwolnić trochę z bieganiem. Właśnie przez rzucenie palenia dla zdrowia. A papierosy były też pewnego rodzaju motywatorem. Ci, którzy palą, to wiedzą, że to jest taka używka, która wciąga człowieka, zakochuje się w tych papierosach. A trudno biegać i palić równocześnie. Dlatego paliło się na końcu biegu (śmiech). To był też taki motywator, żeby biec szybciej i zapalić na mecie (śmiech).
Często biegasz?
Codziennie. Zanim wyjdę do pracy. Wstaję wcześnie rano i robię sobie 40, 50 minut takiego truchtu. I potem mi się lepiej żyje
w ciągu dnia.
Jakieś wskazówki dla tych, którzy chcieliby pójść Twoim śladem?
Trzeba po prostu zacząć biegać. Najważniejsze są buty, bo one decydują m.in. o kolanach i kręgosłupie. Trzeba więc pojechać do jakiegoś specjalistycznego sklepu z butami sportowymi, profesjonalnymi. Szkoda zdrowia na byle jakie buty. Bieganie jest dobre w każdym wieku. Ja zacząłem jak miałem czterdzieści parę lat. Dziś mam prawie 65 i jeszcze staram się truchtać (śmiech). To sport, do którego nawet nie trzeba mieć kolegów, żeby go uprawiać. Daje też wielu pozasportowych korzyści np. w trakcie biegania, jak człowiek jest sam ze sobą, to po drodze może przemyśleć sobie wiele różnych rzeczy, jakieś plany poczynić, na krótszy lub dłuższy okres czasu. Bieganie jest też dobre np. dla introwertyków albo dla takich, którzy lubią posłuchać radia a w domu nie mają takiej możliwości. Same korzyści.
Chciałbyś jeszcze przebiec jakiś maraton?
Tak, w Bostonie. To najstarszy maraton na świecie. Ale chyba nie dam już rady, trochę jestem za słaby. Ale tego właśnie, bostońskiego mi zabrakło. Ostatnio jeden z kolegów przypomniał mi, że zawsze mówiłem, że nigdy nie pobiegnę w Nowym Jorku, bo w samolocie nie można palić papierosów (śmiech), że tak długo bez papierosa nie wytrzymam. Ale najpierw rzuciłem palenie, potem pobiegłem w Nowym Jorku. Tylko rzuciłem za późno i do tego Bostonu już nie doleciałem (śmiech).