Michał Czernecki

Trafiło mi się dobre, aktorskie życie

Jedno z najgorętszych nazwisk w polskim świecie aktorskim. Michał Czernecki – dał się poznać szerokiej publiczności dzięki rolom w wielu popularnych obrazach m.in. w filmach „Wojna polsko-ruska”, „Kos” i „Polowanie”, czy w serialach „Skazana”, „Edukacja XD”, „Profilerka” oraz w szczecińskiej „Odwilży”. Jest również aktywnym aktorem teatralnym i często można go także zobaczyć na kabaretowej scenie. „Prestiżowi” opowiedział m.in. czym się kieruje przyjmując rolę oraz jak to jest z opiniami krytyków i widzów.

Na jakim filmie był Pan ostatnio w kinie, na jakim spektaklu w teatrze? Ma Pan w ogóle czas na takie przyjemności?

W kinie obejrzałem ostatnio „Prawdziwy ból” w reż. Jesse’go Eisenberga. Jest to film niezwykle poruszający, piękny wizualnie i biorąc pod uwagę temat, który porusza – bardzo taktowny. W teatrze zaś ostatnio ogromne wrażenie zrobił na mnie spektakl „Piękna Zośka” z Teatru Wybrzeże w reż. Marcina Wierzchowskiego. Emitował go – szczęśliwie przywrócony do dawnej świetności – Teatr Telewizji. Nadmienię, że spektakl wciąż jest do zobaczenia na platformie TVPVOD. W przedstawieniu podobało mi się tak naprawdę wszystko. Od scenariusza, przez pomysł inscenizacyjny, do wybitnego i przejmującego do szpiku kości aktorstwa. Taki teatr jest mi więcej niż bliski i taki chciałbym tworzyć. Czy mam czas na podobne przyjemności? Staram się znajdować go coraz więcej. Wyobraźnia i wrażliwość to moje narzędzia pracy. Wierzę, że w im lepszej są kondycji, tym skuteczniejszym i uważniejszym aktorem jestem. Zarówno dla widzów jak i dla partnerów, z którymi gram.

Jest Pan tytanem pracy? Na brak ofert chyba nie może Pan narzekać. Czy słyszał Pan już taką opinię na swój temat, że ludzie boją się otworzyć lodówkę, żeby z niej nie wyskoczył Czernecki?

Spotkałem się z podobną opinią w ostatnim roku. Nie jest tak, że opinie widzów są dla mnie zupełnie bez znaczenia, ale też pamiętam o tym, że są tylko opiniami, niczym więcej. Ilość „aktora” w rozmaitych mediach nie do końca zależy od mojej woli. Moją sprawczość w tej materii ograniczają daty premier poszczególnych tytułów w rozmaitych platformach streaming’owych. Najprościej mówiąc – często w tym samym czasie pojawia się w sieci kilka projektów z moim udziałem, które nakręcone zostały na przestrzeni kilku lat. Ot i cała tajemnica. Oczywiście ostatnią rzeczą, której bym chciał dla siebie i dla widzów, to zamęczenie swoją uporczywą obecnością. Obiecuję dołożyć starań, żeby do tego nie doszło. Tak jak staram się dbać o różnorodność postaci, które gram. Dotychczas ten swoisty płodozmian udaje się utrzymać, więc dum spiro, spero.

Filmy, seriale, teatr, kabaret. Jest tak dużo ciekawych propozycji, że szkoda Panu je odrzucać?

Odrzucanie propozycji jest w naszym kraju luksusem dostępnym nie aż tak szerokiemu gronu moich branżowych koleżanek i kolegów, jak można by sądzić. Poczytuję sobie za przywilej sytuację, w której wybierać mogę. I czynię to zawsze z głębokim namysłem i rozwagą.

Czym się Pan kieruje decydując o przyjęciu jakiejś roli? Reżyserem, scenariuszem, to z kim Pan zagra, miejscem akcji, a może wynagrodzeniem? Czy zdarzało się Panu przyjąć jakiś projekt wbrew sobie? Był Pan zmuszony sytuacją np. finansową, ale czuł Pan, że to nie jest dobry pomysł?

Kluczowy jest dla mnie scenariusz. To jak jest napisany determinuje wszak naszą pracę na scenie, czy na planie zdjęciowym. Jeśli są w nim mielizny, niekonsekwencje, jeśli scenarzysta nie wykonał należycie swojej pracy, to nawet najlepszy zespół twórczy nie stworzy wg mnie niczego wyjątkowego. Ważny jest oczywiście także i czynnik ludzki. Nie sądzę, żeby praca w poczuciu braku zrozumienia, w napięciu, czy nawet w otwartym konflikcie mogła dać pożądany przez wszystkich efekt w postaci udanego spektaklu, serialu, czy filmu. Oczywiście zdarzyło mi się pracować tak, jak wyżej opisałem. Przede wszystkim z powodów finansowych. Właśnie dzięki takim doświadczeniom wiem czym takie sytuacje grożą, jakie są ich koszty i co najważniejsze, dlaczego trzeba ich unikać jak ognia.

Czy jest Pan surowym krytykiem swoich dokonań aktorskich? Wielu aktorów twierdzi, że np. nie ogląda filmów ze swoim udziałem, bo wtedy widzą jakieś niedoskonałości, chcieliby coś poprawić, zagrać inaczej itp.

Staram się być dla siebie wyrozumiały i łagodny. Taka postawa jest wg mnie właściwa w świecie, gdzie każdy ma prawo do opinii i nieskrępowanego ich wyrażania, nie zawsze mając ku temu odpowiednie kompetencje. Rzemieślnicze, a także po prostu ludzkie. Zawsze robię, to co robię najlepiej jak potrafię. Nie umiem inaczej. Jestem jednak tylko człowiekiem, który ma swoje ograniczenia i słabsze momenty. Na dodatek efekt końcowy, zwłaszcza na ekranie, zależy ode mnie tylko w ograniczonym zakresie. Branie całej odpowiedzialności na siebie byłoby w tej sytuacji wobec siebie niesprawiedliwe i po prostu niemądre.

Aktorstwo, to bardzo trudny zawód, wymagający, pełen poświęceń, kapryśny, czasami niewdzięczny. Czy warto więc być aktorem? Co jest takiego w tym zawodzie, Pana zdaniem, że ciągle cieszy się wielką popularnością? Czy mając tę dzisiejszą wiedzę na temat aktorstwa wtedy, kiedy decydował się Pan na zostanie aktorem?

David Mamet w swojej książce „Prawda i fałsz. Herezja i zdrowy rozsądek w aktorstwie” bardzo wg mnie trafnie opisał dwie możliwe motywacje do wykonywania tego zawodu. Można być aktorem, dlatego, że nic innego robić się nie potrafi. Można jednak wykonywać ten zawód dlatego, że jak pisze Mamet „(...) nic innego w wystarczającym stopniu nie jest godne mojego czasu (...)”. Ta druga optyka jest mi bardzo bliska. Lubię ten zawód. Z wszystkimi jego blaskami i cieniami. Nie znalazłem dotychczas niczego, co tak dokładnie potrafiłoby zestroić się z moimi wszystkimi naturalnymi skłonnościami i temperamentem.

Pytanie „co by było gdyby” pozostawię bez odpowiedzi. Bo gdyby było „gdyby”, to by było. A nie jest. Moich synów do aktorstwa ani nigdy nie zachęcałem, ani nie próbowałem od niego odwodzić. Obaj próbowali swoich sił w tej profesji i myślę, że obaj mają kompetencje pozwalające na jej wykonywanie. A czy będą chcieli? Sądząc po ich dotychczasowych wyborach uważam to za mało prawdopodobne.

W czyim lub jakim projekcie wziąłby Pan udział za wszelką cenę?

Nie sądzę, żeby istniał projekt, który przyjąłbym bezwarunkowo i bez względu na ewentualne koszty. Natomiast jest szwedzki reżyser i scenarzysta, w którego filmie bardzo chciałbym wystąpić. Mam na myśli Roya Anderssona, twórcy m.in. „Pieśni z drugiego piętra”. Jestem niezaprzeczalnie wielbicielem jego rzemiosła, talentu i niezwykłej wrażliwości.

Czy był jakiś moment przełomowy, od którego Pana kariera zaczęła nabierać tempa? Może spotkanie kogoś, wydarzenie, rozmowa?

Myślę, że w moim przypadku wiele zdarzeń, spraw i spotkań spowodowało taki, a nie inny bieg zdarzeń. Moja droga zawodowa to suma wielu fortunnych i niefortunnych zbiegów okoliczności, wielkich porażek i małych zwycięstw, rozpaczliwych walk o siebie, głównie zresztą ze sobą samym. Rozwoju i rozkwitu oraz nagłych zwątpień i ucieczek od tego co dla mnie ważne i drogie. Na dziś jest dobrze. I gdyby miało już nie być lepiej, więcej ani efektowniej powiedziałbym, że trafiło mi się dobre aktorskie życie.

Czy było jakieś pytanie, zadane przez dziennikarze, które Pana naprawdę solidnie rozśmieszyło bądź wzburzyło?

Kiedyś dziennikarka prowadząca program w jednej z telewizji śniadaniowych (nazwiska nie wspomnę z litości) zapytała nas aktorów grających ratowników górskich, czy nie baliśmy się wody… Pikanterii może dodać fakt, że za nami na telebimie wyświetlano zwiastun serialu z helikopterem i wysokimi górami w tle, a my sami siedzieliśmy w koszulkach do złudzenia przypominających te TOPR-owskie. Było to trochę śmieszne, a trochę nie.

Czy opinie zawodowych krytyków filmowych, teatralnych mają dla Pana znaczenie?

Oczywiście, że konstruktywna krytyka, czy rzetelnie napisana przez fachowca recenzja teatralna, czy filmowa może mi dać wiele cennych wskazówek. Mogę się przekonać czy to co sobie zamierzyłem działa i w jakim stopniu, czy też nie działa w ogóle. A jeśli nie działa, to dlaczego tak się dzieje i czy coś możemy zmienić, by komunikację z widzem poprawić. Mówię oczywiście o sytuacji wymarzonej, a rzadko dziś mającej miejsce. Ale rzadko nie znaczy nigdy i cieszę się, że są jeszcze krytycy i recenzenci z krwi i kości mający kompetencje, warsztat pisarski i empatię, która pozwala poddawać ocenie pracę twórców, a nie samych twórców.

Jak Pan sobie radzi z opiniami widzów, niekiedy bardzo ostrymi? Wielu aktorów, piosenkarzy twierdzi, że po prostu przestali czytać internetowe wpisy.

Każdy ma prawo do własnej opinii na temat każdej rzeczy na świecie. Ale opinie nie stwarzają rzeczywistości. Nie mają na nią najmniejszego nawet wpływu. Nie stanę się głupszy od tego, że ktoś postanowił w momencie krytycznego naporu wewnętrznej frustracji napisać to w sieci. Takie zdarzenie świadczy tylko o piszącym. I nie jest to świadectwo najpochlebniejsze. Proponuję zachować zdrowy rozsądek i nie dać się prowokować.

Jaki będzie rok 2025 dla Michała Czerneckiego? Czy któryś z planowanych Pana projektów zahaczy o Szczecin lub Pomorze Zachodnie?

Jeśli wszystko się potwierdzi czeka mnie dość pracowity rok. Będą w nim całkiem nowe wyzwania, ale i kontynuacje projektów, które przypadły już widzom do gustu. W Teatrze Komedia w Warszawie zaczęliśmy prace nad „Snem nocy letniej” W. Shakespeare’a w reż. Michała Zadary. Premiera w marcu 2025. A na samym początku roku odwiedzę Pomorze Zachodnie. Sam Szczecin nawet. Jeśli ktoś jest wiernym widzem „Odwilży” pewnie ucieszy go wieść, że w grudniu ruszyły zdjęcia do trzeciego już sezonu serialu.

No to do zobaczenia w Szczecinie. Dziękuję za rozmowę.

 

Prestiż  
Styczeń 2025