Kreatywne zbiegi okoliczności
Kasia Zimnoch i Paweł Kleszczewski, para w życiu jako małżeństwo, duet w pracy jako Konik Studio. Twórcy filmowi, artyści wizualni, kuratorzy. To przez nich od niemal pół roku fragment ulicy Koński Kierat na szczecińskim Starym Mieście tętni życiem artystycznym i towarzyskim. To tu prowadzą niewielką galerię STAR, udostępniając jej powierzchnię twórcom nietuzinkowym, wyrażającym się poprzez różne formy ekspresji, nie bojącym się podejmować tematów o różnym natężeniu emocjonalnym czy społecznym. W STAR mogliśmy obejrzeć fragment fallicznej i skandalicznej (dla niektórych) pracy Kajetana Wójcika, dzieła legendarnej Leoni Chmielnik, położyć się pod palmą mistrza Artura Malewskiego. Nawet Prestiż trafił jako eksponat na jedną z wystaw, a dokładnie artykuł Daniela Źródlewskiego z fotografią Maliny Majewskiej, będący pochwałą nagości.

– To miejsce jest wynikiem zbiegu okoliczności. Szczecin jest małym miastem pod kątem towarzyskim. Znamy się tu niemal wszyscy a z dużą częścią również się przyjaźnimy – mówi Paweł. – Kiedy zakończyliśmy naszą działalność w klubie Delta, gdzie organizowaliśmy wystawy i różnego rodzaju zajścia artystyczne, zaraz na drugi dzień zadzwoniła do nas nasza przyjaciółka, rzeźbiarka Ela Blanka z propozycją poprowadzenia galerii i bycia częścią Stowarzyszenia Twórczego Artystów Rzeźbiarzy STAR. Ela postanowiła odmłodzić stowarzyszenie i zaprosiła do współpracy artystów z różnych dziedzin. Nie tylko z rzeźby.
Galeria od początku miała dać przestrzeń różnym twórcom. – Stowarzyszenie i ludzie z nim związani to historia tego miasta. My w naszej działalności chcemy to dziedzictwo w jakiś sposób wytłumaczyć na dzisiaj. Żeby ono żyło – mówi Paweł. – Na ekspozycji, którą zrobiliśmy na inaugurację, pojawiły się międzypokoleniowe zestawienia, np. Leonia Chmielnik, czyli starsza generacja stanęła obok Hani Wilk, przedstawicielki młodego pokolenia. Nasza galeria jest miejscem, które jest cały czas w tracie budowania. Artyści sami do nas przychodzą, ale też mamy zamiar organizować open call’e, czyli nabory wśród artystów.
Wernisaże, finisaże czy oprowadzenia kuratorskie u Kasi i Pawła mają luźny charakter. Uczestniczą w nich wszyscy ci którzy interesują się na co dzień sztuką, i ci którzy są ciekawi tego świata, czy pragną po prostu spędzić czas w miłym towarzystwie. – Idea tych wernisaży jest trochę zgapiona z Irlandii, w której spędziliśmy kilka lat. Oni takie eventy nazywają „artist let organization” co oznacza, że wydarzenie, ale też samą galerię prowadzą artyści – tłumaczą oboje. – Działa to w sferze niezależnej bez stałego finansowania, bardziej na zasadzie potencjału ludzkiego. Zaprzyjaźnieni ludzie poprzez swoją działalność i umiejętności są częścią galerii. Widzowie są blisko wystawy, a nawet żywo w niej uczestniczą i ją współtworzą.
Do Irlandii Kasia i Paweł wyjechali w 2012 roku. Trochę za przygodą, trochę za możliwościami, których wtedy brakowało w Szczecinie. W Irlandii mieszkał też ojciec Pawła. – Po przyjeździe od razu założyliśmy firmę, a w pierwszym tygodniu spotkaliśmy fajnych ludzi – mówi Paweł. – Dyrektorka lokalnego muzeum w hrabstwie Cavan wraz z koleżanką zaopiekowała się nami. Podobały im się moje obrazy, a jak się dowiedziały, że oprócz tego robię animacje a Kasia także jest artystką, stwierdziły, że musimy zostać duetem. Zleciły nam zrobienie filmu animowanego o wyprawie Brendana Żeglarza do Ziemi Obiecanej. To była nasza pierwsza wspólna produkcja.
I tak narodziło się Konik Studio. – Założenie firmy w tamtych warunkach okazało się proste, pozbawione zbędnej biurokracji i łatwe w prowadzeniu. System jest tak stworzony by sprzyjać człowiekowi. Dostajesz realne wsparcie – podkreśla Kasia. – Mieliśmy dwie pracownie i działaliśmy z organizacjami artystycznymi, m.in. w bardzo fajnej galerii 61 College Street. Cały czas braliśmy też czynny udział w wystawach jako artyści. Nazwa firmy została wymyślona prawie w biegu, według zasady, że jak nie wiesz, jak coś nazwać to bierzesz jakieś zwierzątko (śmiech). Irlandia dała nam dużo przestrzeni, ale też zmieniła nasz sposób myślenia.
– W Irlandii ludzie twórczo bardzo dużo robią. Nie są ukierunkowani czy wykwalifikowani w jednej linii jak ma to często miejsce w Polsce, gdzie np. jak zajmujesz się malarstwem to tylko tym – mówi Paweł. – Pamiętam, że sam po ukończeniu malarstwa w Toruniu byłem przekonany, że nie wolno mi robić innych rzeczy. Jestem wykształconym malarzem oraz witrażystą i koniec. Przebywając na wyspie pozbyliśmy się kompleksów i zaczęliśmy robić dokładne to samo co Irlandczycy, czyli to na co mieliśmy ochotę.
W 2018 z powodów rodzinnych, ale też artystycznych Kasia i Paweł wrócili do kraju. Aplikowali do programu Młoda Polska i otrzymali spory grant na projekty. – Mieliśmy już doświadczenie w zdobywaniu funduszy, byliśmy na rezydencjach artystycznych. Pomogła nam w tym też Monika Sapielak z Centre For Creative Practices, która była naszą mentorką. Ona razem Ianem Oliverem zajmowali się sztuką migrantów i prowadzili program, do którego idealnie pasowaliśmy. Dało nam to sporą wiedzę i pomogło pod kątem rozwojowym.
Tę wiedzę i umiejętności teraz praktykują w galerii STAR. – Nie zastanawiamy się która dziedzina sztuki uprawianej przez nas jest najważniejsza. Staramy się wszystkie te umiejętności i zainteresowania spinać w całość, czy będzie to malarstwo film, rysunek czy kuratorska zabawa z innymi artystami.
Konik Studio to nie tylko dobra współpraca i świetne projekty na kanwie zawodowej. To także zgrany duet prywatnie. – Wydaje mi się, że dobraliśmy się z Pawłem idealnie. Na polu pracy czy sztuki nie musimy sobie niczego nawzajem tłumaczyć. Wszystko opiera się na rozmowie, na przedstawieniu sobie swojej koncepcji, wizji i szukania kompromisu. Są tarcia, ale kreatywne – mówi Kasia. – Przy tworzeniu na przykład filmu podział jest bardzo jasny: ja zaczynam a Paweł kończy. Ja sobie coś zaprojektuję, rozrysuję, naszkicuję a Paweł przychodzi i zaczyna robić korektę.
– Przy filmie pracujemy w bardzo małym zespole. I tu trzeba nauczyć się kompromisów – dodaje Paweł. – Zaraz po szkole pracowałem w teatrach jako scenograf. I w ten sposób nauczyłem się, że przy budowaniu spektaklu te kompromisy muszą być. Pomysł powinien być trochę obiektywizowany.
Sukcesy na polu zawodowym, bardziej nowoczesne podejście do pracy i zachodni luz w postrzeganiu rzeczywistości, może by tego nie było, gdyby nie pewna szczecińska pracownia, gdzie losy Pawła i Kasi się skrzyżowały. – Poznaliśmy się u Jarka Eysymonta w pracowni. Ja przychodziłam, żeby rysować i przygotowywać się do egzaminu do Liceum Plastycznego, a Paweł przygotowywał się na studia. Czasami też pozowałam, a Paweł rysował – mówi Kasia. – Paweł mi się podobał, ale też innym dziewczynom, które przychodziły na zajęcia. Byłyśmy nim zafascynowane śledziłyśmy go nawet (śmiech). Ale on niespecjalnie zwracał na nas uwagę. Ponownie spotkaliśmy się nieco później.
– Nie do końca było tak, że nie zwracałem uwagi. Byłem po prostu nieśmiały (śmiech) – dodaje na koniec Paweł. – Poszedłem na studia do Torunia, a Kasia pojawiła się na uczelni dwa lata później tyko na muzealnictwie. Los tak chciał, że ponownie się spotkaliśmy. Zaiskrzyło i jesteśmy tu, gdzie teraz.