Złota kraina

Kostaryka zajmuje zaledwie 0,03% powierzchni Ziemi, a mimo to na jej terenie znajduje się blisko 5% światowej różnorodności biologicznej. Położona między kontynentami, miliony lat temu stanowiła most dla niezliczonych gatunków roślin i zwierząt, które mieszając się między sobą stworzyły jeden z najbogatszych ekosystemów na świecie. Jest to również kraj ludzi niezwykle pogodnych, gdzie walutą jest nie tylko Colón, ale także uśmiech. Zapraszam w podróż do Kostaryki kraju, w którym urodziła się Matka Natura.

Kostaryka to ziemia zrodzona z wulkanów. Przez jej terytorium przebiega pacyficzny pierścień ognia, a między porośniętymi gęstą dżunglą pasmami górskimi oraz rozległymi płaskowyżami kryje się ich prawie 200. Na szczęście tylko 5 z nich – Arenal, Turrialba, Rincón de la Vieja, Poás i Irazú jest aktywnych. Najbardziej rozpoznawalnym wulkanem Kostaryki jest Arenal, który wznosi się dumnie nad prowincją Guanacaste i góruje nad jednym z najpiękniejszych lasów deszczowych w kraju. Odbija się w lustrze jeziora leżącego u jego stóp, lecz chowa się za chmurami każdego poranka, jakby nie chciał pokazać się bez słońca. Jego szczyt jest niedostępny dla turystów, za to u podnóży można chodzić z głową w chmurach. Decyduję się na wędrówkę przez park Mistico słynący z mostów wiszących wśród bujnej roślinności, gdzie wita mnie zimny i wietrzny poranek. O godzinie 6 nad ranem temperatura powietrza wynosi zaledwie 15 stopni, a silny wiatr nie daje złudzeń – w Ameryce Środkowej też można zmarznąć. Wejście w las deszczowy sprawia, że przenikliwy wiatr i wszystkie nieistotne sprawy gdzieś nagle znikają. Pozostają jedynie gęste chmury, które otaczając korony tropikalnych drzew, tworzą nieprawdopodobnie piękną scenerię. Niezwykłą ciszę przerywają na zmianę nieznane mi odgłosy życia oraz skrzypienie potężnych, stalowych lin podtrzymujących mosty wiszące 30 metrów nad ziemią. Wędrówka w zupełnej samotności w tak wyjątkowym otoczeniu to najlepsze rozpoczęcie dnia, jakie mogłam sobie wymarzyć. Zasłużony odpoczynek czeka na mnie w gorących źródłach znajdujących się pod niepozornym wiaduktem, którego większość ludzi zdaje się nie zauważać. Podgrzewana przez wulkan woda przepływa również przez kilka resortów wybudowanych tuż obok, jednak nie ma tam dzikich zwierząt bawiących się na brzegu, kawałków lawy płynących z nurtem rzeki czy małych zatoczek uformowanych przez napływające kamienie oraz powalone wiatrem drzewa. Woda pędząca z wielką siłą przez poszarpane tunele stworzone z czarnych, wulkanicznych skał to jedno z najbardziej wyjątkowych połączeń w świecie natury. Gdy po kilku godzinach jazdy udało mi się pokonać górską drogę pełną ubytków w asfalcie i zwierząt przechodzących dziarsko z łąki na łąkę w najmniej odpowiednim momencie, dotarłam do Catarata del Toro – jednego z najpiękniejszych wodospadów w kraju, którego wysoka na blisko 90 metrów ściana wody kończy swoją podróż w małej lagunie ukrytej w sercu dżungli. Dawno temu rdzenna ludność tego obszaru miała zbudować ogromnego, złotego byka i wrzucić go do wodospadu jako ofiarę dla swoich bogów, a legenda mówi, że podczas pełni księżyca można go zobaczyć leżącego na dnie laguny. Na cześć tego wydarzenia obszar otaczający wodospad nosi nazwę Toro Amarillo - Żółty Byk. Jednymi z najbardziej wyjątkowych mieszkańców tutejszego lasu są kolibry, które jako jedyne ptaki na świecie potrafią zawisnąć nieruchomo w powietrzu, by posilić się nektarem ukrytym w kielichach kwiatów. Zawisanie jest najbardziej wymagającym ruchem znanym w całym świecie przyrody, dlatego aby zaspokoić olbrzymie wymagania energetyczne, kolibry przyjmują w ciągu dnia pięciokrotność swojej wagi w nektarze oraz chwytają mnóstwo niewielkich owadów i pajęczaków, które są głównym źródłem protein i składników odżywczych w ptasiej diecie. Te maleńkie ptaki, często niewiele większe od przeciętnej, środkowoamerykańskiej ćmy, toczą ze sobą zacięte boje w walce o terytorium lub partnerkę, wykazując się niezwykłą brutalnością i agresją. Niektóre z nich oddają się walce tak bardzo, że w trakcie starcia przebijają ciała swoich przeciwników dziobami, umierając wraz z nimi z wycieńczenia. Gdy przechodzę przez skąpaną w zieleni łąkę, słuchając odgłosu skrzydeł kolibrów, które poruszając się blisko 80 razy na sekundę wydają dźwięk tak złowrogi, że nie da się go pomylić z niczym innym, docieram do kolejnych wodospadów. Te są o wiele niższe, jednak urokiem nie ustępują większemu koledze. Są dwa, a ich woda ma niezwykły, błękitny kolor. Jest też przeraźliwie zimna, przez co kąpiel w maleńkich lagunach nie jest aż tak przyjemna, jak mi się początkowo wydawało. Temperatura powietrza sięga 35 stopni, a mimo to mam wrażenie, że pod wodą w moje ciało wbijają się setki lodowych igieł. Trudno znaleźć argument, by zostać w tej lodowatej wodzie kilka minut, ale przekonuje mnie, że to jedyna okazja, aby wykąpać się w wodospadzie o kolorze nieba, gdy nad moją głową fruną ku słońcu bajeczne motyle blue morpho. Więc zostałam. Plaże Kostaryki mają piasek biały jak śnieg, czarny jak smoła oraz pomieszany, który chociaż nie jest najbardziej urodziwy, pokrywa większość wybrzeża pacyficznego. Obawiałam się, że w szczycie pory suchej będę zmuszona walczyć o miejsce na plaży, ale tak się nie dzieje. Przez cały czas jestem sama na drodze i sama w przydrożnych barach z lokalnym jedzeniem. Gdy odkrywam kolejne bezludne plaże pełne małych krabów i papug skrzeczących nad moją głową zastanawiam się, czy przypadkiem nie łamię jakichś przepisów. W końcu znajduję turystów – są ściśnięci w Puntarenas, Jacó, Quepos i Dominical. Kostaryka to jeden z niewielu krajów, gdzie bez problemu można odnaleźć długie, puste plaże i mieć kawałek świata wyłącznie dla siebie. Wystarczy tylko wyjechać z miejscowości.

Na brzegu jednej z rzek każdego dnia leniwie wylegują się krokodyle, wygrzewając swoje ogromne ciała w promieniach słońca. Stan wody, w której przebywają pozostawia jednak wiele do życzenia, gdyż Tárcoles jest najbardziej zanieczyszczoną rzeką w kraju. Ma to negatywny wpływ na zdrowie olbrzymich gadów, podobnie jak ich regularne dokarmianie przez nieodpowiedzialnych turystów. Dzielenie się posiłkiem z takim stworzeniem jak krokodyl nie jest najlepszym pomysłem, gdyż takie działanie modyfikuje jego zachowanie, a poprzez skojarzenie człowieka z jedzeniem zwierzęta te stają się jeszcze bardziej agresywne i niebezpieczne. Kostaryka od 1948 roku nie posiada armii i wszystkie wydatki związane z uzbrojeniem czy obroną kraju poświęca na ochronę przyrody, rozwój szkolnictwa oraz kultury. Różne organizacje walczą z agencjami turystycznymi, których główną ofertą jest wabienie krokodyli ku uciesze gawiedzi i uczą, że ingerencja człowieka w przyrodę powinna mieć wyraźne granice. Prowincja Guanacaste ze swoim klimatem tropikalnej sawanny od zawsze sprzyjała hodowli bydła. Zanim miasto Liberia stało się stolicą owej prowincji, do 1821 roku należało do Nikaragui i składało się z zaledwie pięciu hacjend. Stały one w cieniu rozłożystych drzew, a wokół ich bram pasły się dziko byki. Raz w roku właściciele gospodarstw zapraszali lokalnych, nieustraszonych kowbojów znanych jako Sabaneros, by dosiadali oni nieokiełznanych osobników. Całe miasto przyjeżdżało wtedy oglądać ich zmagania, a tradycja ta jest kultywowana po dziś dzień. Mam niezwykłe szczęście i kilka godzin spędzam w Liberii, gdzie głównymi ulicami miasta przejeżdżają Sabaneros dosiadający swoich pięknie przystrojonych koni. Ubrani w białe koszule, spodnie khaki i kapelusze, dumnie prezentują się na swoich rumakach, których liczba przekracza tysiąc. Między końmi spokojnie przechadzają się byki, do których co chwila podbiegają dzieci, by dotknąć ich pięknych rogów. Od 2013 roku przemarsz kowbojów ulicami miasta i wszystkie wydarzenia temu towarzyszące są uznane za niematerialne dziedzictwo kulturowe Kostaryki. Nazwa kraju została nadana przez Krzysztofa Kolumba w 1502 roku, który przekonany o odnalezieniu krainy płynącej złotem, nazwał ją Costa Rica – bogate wybrzeże. Pomylił się, bo to nie cenny kruszec jest największym skarbem kraju, a życie zamieszkujące jego gęste lasy, kręte rzeki oraz zbocza wulkanów – złoto w najpiękniejszej postaci. Mieszkańcy kraju powtarzają nieustannie Pura Vida co oznacza cieszenie się życiem i docenianie każdego nowego dnia. A więc, Pura Vida!

 

Prestiż  
Kwiecień 2025