Nadkomisarz Marek Łuczak
Szczeciński „Indiana Jones”
Nadkomisarz Marek Łuczak
Szczeciński „Indiana Jones”
Uśmiecha się kiedy nazywa się go „Szczecińskim Indiana Jonesem”. Uważa, że to bardzo przyjemne określenie, ale ma ono niewiele wspólnego z rzeczywistością, bo jego praca to przede wszystkim mozolne grzebanie w archiwach. Jest policjantem oraz historykiem, który od 1999 roku z wieloma sukcesami zajmuje się odzyskiwaniem utraconych dzieł sztuki. Poza tym jest człowiekiem pełnym licznych talentów. Jakich? O tym wszystkim dr Marek Łuczak opowiedział w rozmowie z Dariuszem Staniewskim.

„Zachodniopomorski Indiana Jones”, regionalny „Pan Samochodzik”, „Człowiek Renesansu” – to ostatnie określenie, to chyba od ilości pasji i zainteresowań jakie Cię pochłaniają?
To są takie przyjemne określenia. Wyrosłem na filmach o przygodach Indiany Jonesa oraz książkach Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku. Natomiast moja praca jest troszkę inna. To jest grzebanie w archiwach, żmudna robota, która później przekłada się w ułamku procenta na jakiś efekt. W policji sama realizacja zajmuje bardzo mało czasu w stosunku do przygotowań i ustaleń. Podobnie jest z książkami. Często jest tak, że spędzam w archiwum parę godzin. A potem z tego wszystkiego powstaje dosłownie malutki akapicik. Niektórym się wydaje, że pewne rzeczy powstają łatwo i prosto. Ale to nie jest tak do końca. Przed naszym spotkaniem spędziłem kilka godzin w szczecińskim Archiwum Państwowym, w którym szukam akt Betanii, materiałów dotyczących samego szpitala, jego budynku, poszczególnych oddziałów. Nie mogłem ich znaleźć. Okazało się, że część dołączono, przez przypadek, do innych materiałów poświęconych restauracji przy ul. Wawrzyniaka. Czasami są więc takie fajne przełomy, tylko trzeba na to poświęcić czas. Ja, niestety, dzielę go na wiele różnych rzeczy, na policję, na historię, trochę mniej na muzykę. Trzeba tym czasem umieć dobrze gospodarować, żeby osiągnąć jakiś efekt.
Twoje weekendy to najczęściej poszukiwania w terenie, wykopaliska.
Tak naprawdę to tylko kilka godzin. Więcej czasu zajmuje mi później opracowanie tego wszystkiego, co zostało znalezione. Bo najważniejsze też w tym wszystkim jest wyciągnięcie wiedzy o dawnych mieszkańcach i miejscu, w którym mieszkali. To, że znajdziemy na cmentarzu jakąś np. płytę nagrobną czy pomnik, to nie wszystko. Trzeba ustalić, dlaczego on tam trafił, z jakiego powodu powstał, do kogo należał, komu był poświęcony. Mam takie zasady, że staram się nie eksponować osób z lat 30. ubiegłego wieku związanych z ruchem nazistowskim. Opracuję taką informację, owszem, ale nigdy nie podnosimy takiego pomnika. Uważam, że o historii – nawet tej trudnej trzeba mówić, ale nie gloryfikować. Natomiast, jeżeli są osoby, które były uznane za swoją pracę, działalność i skoro już niemieccy mieszkańcy doceniali np. leśnika za wyjątkowe dokonania dla lasów, turystyki i terenów, na których mieszkamy, to czemu mamy to negować? Opracowuję życiorysy zmarłych osób. A to zajmuje trochę czasu. Trzeba więc wcześniej przygotować sobie bazę danych, akta, dokumenty. Trzeba umieć to spiąć, żeby to jakoś sensownie później opracować i pokazać ludziom po co to właściwie robimy. To nie jest tak, że szukamy jakiejś tam płyty nagrobnej. Takie prace na cmentarzach dają bardzo dużo informacji – tylko że trzeba te znaleziska opracowywać – samo odnalezienie jakieś płyty nic nie daje. A dzięki przygotowanym materiałom wiemy kim byli mieszkańcy danej miejscowości, na co zmarli, w którym domu mieszkali, czym się zajmowali. Niemcy byli dumni ze swoich prostych zawodów. Dawniej, mam wrażenie, bardziej ceniono specjalistów. Jeżeli ktoś był np. mistrzem piekarskim, rzeźniczym, no to obowiązkowo musiało to być wpisane w akt zgonu. Ciekawe informacje, których jakby wcześniej nikt nie wyciągał.
Nikogo takie dane wcześniej nie interesowały, nie było takiej potrzeby, nikt nie wpadł na ten pomysł?
Myślę, że interesowały. Tylko troszkę późno zaczęliśmy obrabiać te materiały. W latach 80. i 90. ubiegłego wieku nie było zbyt wielu publikacji poświęconych np. dziejom Szczecina. Kilka podstawowych pozycji. Opracowanych w tak naukowy sposób, że dla przeciętnego człowieka było to nie do przełknięcia. Chciałem wiedzieć więcej, szerzej. Stąd też wtedy pojawił się pomysł na serię książek opisujących poszczególne dzielnice Szczecina. W pierwszym wydaniu udało się zamknąć wszystkie dzielnice Szczecina w 28 tomach, co zajęło mi 12 lat pracy. W tej chwili liczy ona chyba 38 tomów. Ale przygotowuję kolejne wydania, poszerzone o nowe informacje, nowe ustalenia. Wcześniejsze wydanie tomu poświęconego np. Pomorzanom miało 170 stron. Teraz liczy około 400. To też jest najnowsza historia, taki rodzaj współczesnych kronik, pokazania np. co się pozmieniało, w jaki sposób. Uważam, że taka metoda opracowania pozwala naprawdę poznać miejsce, w którym mieszkasz.
Powiedziałeś, że swoim czasem trzeba umieć dobrze gospodarować, żeby osiągnąć jakiś efekt. Ale Ty znajdujesz czas na tworzenie muzyki, na pisanie książek, na wędrówki po regionie, na poszukiwania różnych artefaktów.
Wczoraj np. byłem wyjątkowo zmęczony i gdzieś o godzinie 23 poszedłem spać. Ale obudziłem się o czwartej rano, przez ptaki które rozpoczęły koncert za oknem. Usiadłem więc do pracy, popisałem, poprawiłem zdjęcia zrobione w archiwum. Potem na 20 minut do muzyki, bo chciałem zapisać pomysł, który miałem w głowie. O godzinie 6.40 wyjechałem do pracy na siódmą. Kiedy skończymy naszą rozmowę, wracam do domu i przyjeżdża mój klawiszowiec. Ma tylko pół godziny, musimy więc jedną rzecz dograć. Wieczorem natomiast muszę obrobić kolejne kilkaset zdjęć z archiwum.
Masz zdrowie. Żona już się pogodziła z tym, że praktycznie każdy weekend spędzasz poza domem m.in. na poszukiwaniach?
Ależ ja jestem domatorem.
Dobry żart!
Pracuję w domu. Czasami mówię, że żona jest obok, a ja jestem w XIX wieku (śmiech). Więcej czasu pochłaniają wyjazdy służbowe. I już wiem, że latem będę miał trochę podróży po Polsce w związku z pracą. I to jest takie, faktycznie, trochę absorbujące.
Żona akceptuje to, co robisz? Podziela Twoje zainteresowania, czy może tak po prostu myśli: „a niech się wyżyje, skoro go to kręci”.
To nie jej klimaty, nie interesuje się historią, ale myślę, że mnie wspiera, pozwala mi to robić. Jesteśmy małżeństwem od 20 lat, więc już chyba przyzwyczaiła się do mnie.

