Adrianna Szymańska

Uśmiecham się do siebie

 

Pamiętam, że z Adrianną Szymańską pierwszy raz spotkałyśmy się, poza teatralną sceną, 9 lat temu, przy okazji sesji fotograficznej w Hotelu Dana. Wcieliła się wtedy w rolę gwiazdy filmowej, zimnej blondynki z filmów Alfreda Hitchcocka. Autorkami tych zdjęć były Dagna Drążkowska- Majchrowicz i Agnieszka Ogrodniczak.

Po latach nasze drogi, w bardzo podobnych okolicznościach, zeszły się dwukrotnie. Sześć lat temu i teraz. Spotykamy się ponownie w tym samym składzie, gdyż zdjęcia, które towarzyszą naszej rozmowie, są również autorstwa Dagny i Agnieszki. Adrianna z powodzeniem kontynuuje swoją aktorską karierę a jej rola w spektaklu Teatru Polskiego - "Kora — dziecko słońca" staje się artystycznym wydarzeniem i przynosi jej nagrodę Bursztynowego Pierścienia. Ale to nie wszystko.

Ada, od naszych ostatnich spotkań sporo się u Ciebie działo. Wyszłaś za mąż, urodziłaś syna… rozwiodłaś się. W Twojej karierze teatralnej pojawiła się przełomowa rola — zagrałaś Korę, którą skradłaś serca nam wszystkim.

Ta rola dała mi niesamowitą moc. Kora mnie trochę uratowała. Jak czytałam o jej życiu, jak pracowałam nad jej tekstami, nad jej piosenkami, to odkrywając ją, widziałam w niej cząstkę siebie.

Przez ten czas faktycznie sporo się zmieniło w moim życiu. Zakorzeniłam się w tym mieście. Mam wspaniałego syna, co zmieniło moje życiowe priorytety. Wyszłam za mąż z miłości, z totalnego szaleństwa. Rozwiodłam się w wyniku pewnych konsekwencji życiowych.

Nie bałaś się tej nagłej samotności?

Bałam się, cholernie… ale radzę sobie.

Jestem w terapii od dwóch lat. Dało mi to dużą wiedzę na swój temat, na temat mojego dzieciństwa, rodziny. Co ciekawe wcześniej byłam przeciwna wszelkim terapiom – uważałam, że to jest bez sensu. Zmieniłam zdanie. Dla mnie terapia to jest jak wprowadzanie diety do swojego życia. A dieta wiąże się ze zmianą nawyków żywieniowych. Tylko że tych nawyków nie da się zmienić z dnia na dzień. To jest ciągła praca.

 

A teatr w ciągu tych lat? Co tu się u Ciebie zmieniło?

I tu wracam ponownie do Kory. Ona pomogła mi nie tylko w życiu prywatnym czy raczej w przejściu przez pewne jego etapy, ale również sprawiła, że ludzie zaczęli patrzeć na mnie jak na aktorkę i to dramatyczną. Zobaczyli, że nie jestem kolejną dziewczyną, która coś zaśpiewa, coś zagra i jest jak letnia zupa. Tylko że potrafi znacznie więcej, że jest w tym dobra. I tu ukłon w stronę dyrektora Opatowicza, który mi zaufał. Zaufał mojej osobowości, mojej charyzmie, mojemu temperamentowi, mojej kobiecości. Ja mu zaufałam jako reżyserowi. Z tego powstało coś magicznego i fajnego Dzięki niemu też rozwinęłam skrzydła. Monodram to bardzo trudna forma. Do tej pory w naszym teatrze zrobiła to Olga Adamska, zrobił to Michał Janicki, a teraz ja w to weszłam.

Jestem obecnie w innym miejscu. Bardziej mi się ufa, mogę więcej, potrafię więcej. Zobacz, musiałam przekroczyć magiczne 40 lat, żeby to się wydarzyło (śmiech).

Przynosisz pracę do domu? Postacie, które odgrywasz?

Pamiętam jak świętej pamięci reżyser Andrzej Rozhin powiedział mi, że aktor powinien z rolą chodzić po mieście, kłaść się spać, zobaczyć jak ta postać myje naczynia, jak się zachowuje, np. jadąc pociągiem. Być nią, tą postacią. Mnie się to nie spodobało, nie chciałam tak. I tego się trzymam cały czas. Nie wiem, jak to mi się udaje, że oddzielam scenę od prywatnego życia. Jedyne co robię w tym temacie, to przed premierą przychodzę do teatru dość wcześnie. To jest mój czas. Wtedy się skupiam, powtarzam tekst. Jestem wyłącznie dla siebie. Natomiast po wszystkim, wychodząc z garderoby, zrzucam z siebie postać, którą grałam. Idę do domu.

Czyli nie grasz też w życiu... a może jednak wykorzystujesz swoje umiejętności w codziennych sytuacjach? Zdarza Ci się przyaktorzyć?

Tak. Przede wszystkim potrafię się rozpłakać na tzw. zawołanie. Szczególnie przed policją, kiedy mnie łapie za przekroczenie prędkości (śmiech). Jako aktorka masz bujną wyobraźnię, możesz zmyślać historie. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto tego nie zrobił! (śmiech). Poza tym, kiedy mówisz, że jesteś aktorką i pracujesz w teatrze, to na innych robi to wrażenie. Są takie sytuacje, kiedy np. pani w przedszkolu była na spektaklu i po wszystkim zaczyna zupełnie inaczej na ciebie patrzeć i na tego twojego małego brzdąca. Okazuje się, że jego donośny i mocny głos to oczywiście po mamie, to, że jest zawsze chętny do występów to dlatego, że mama pracuje w teatrze.

My aktorzy często wykorzystujemy te umiejętności. Potrafimy „przyaktorzyć” na imprezie. Bardzo często, kiedy wchodzę do nowego towarzystwa, mam opinię osoby silnej, wręcz zimnej suki. A przy bliższym spotkaniu ta aura gdzieś ucieka. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam takie oczy, taką twarz i przede wszystkim głos i czasem sprawdzam, jak inni na to reagują (śmiech).

Kiedy drugi raz się spotkałyśmy, 6 lat temu przy okazji kolejnej sesji fotograficznej, byłaś w ciąży. Rola, którą odgrywasz od tych kilku lat, rola matki — jaka ona jest według Ciebie?

Codziennie jest inna. Staram się być mamą wyrozumiałą, kolorową. Dobrze mieć zdrowe relacje ze swoim dzieckiem, ale zdrowo jest też umieć postawić granice. I tego się uczę cały czas. Ten mały człowiek, rozbraja mnie codziennie. On ma prawo mieć zły dzień, tak samo, jak ja. Staram się go nie oceniać. Sama jestem wystawiana na ocenę codziennie, czy to w życiu, czy w teatrze. Macierzyństwo przyszło do mnie późno. Ono nie było wyczekiwane nie wiadomo ile lat. Po prostu się pojawiło. Ale to był trudny czas, ponieważ rodziłam w pandemii. Nie było wtedy czegoś takiego jak poród rodzinny. Nie było nikogo przy mnie. Poza tym małym człowieczkiem.

Staram się tak wychowywać mojego syna, żeby go później „oddać” w ręce fajnej kobiety czy takiego samego faceta. Żeby sam stał się dobrym, wrażliwym chłopakiem. Myślę, że mój zawód też trochę w tym pomaga, gdyż Olek jest zdecydowanie dzieckiem teatru.

Co Tobie daje bycie aktorką?

Aktorstwo pozwala mi na byciu, kim chcę i próbowaniu wszystkiego. Nikt mi nie powie, że czegoś mi nie wypada. Mnie jako aktorce wypada wszystko. Mogę się wcielić w taką postać, jaką chcę, mogę schudnąć, mogę przytyć do roli. Mogę pokazać cycki, mogę być w gorsecie i odgrywać wielką damę. Natomiast poza sceną jestem normalną, zwykłą osobą. I przeklnę i zapalę papierosa i napiję się wódki i pójdę potańczyć i pojadę na Woodstock i jeszcze wyskoczę na imprezę techno. Mnie to również inspiruje jako aktorkę – to życie.

Które role, ale na scenie, są Ci bliższe?

Te poważne, gdyż dla mnie to, co jest wesołe jest banalne. Nie jestem jakimś komediowym zwierzęciem, chociaż Michał Janicki twierdzi inaczej (śmiech). Natomiast dramatyczne role są bardziej sexy, tam możesz się wyżyć.

Na scenie czujesz się pewnie a poza nią, jako kobieta?

Zdaję sobie sprawę z tego, co mam dobre, co warto pokazać, a co warto schować. Mam świadomość swojego ciała. Miewam okresy, że zajebiście się czuję w swojej seksualności. Ale miewam też takie momenty, że chcę to zakryć. To jest naturalne. Świat nie polega na tym, że musimy być ciągle doskonałe, zawsze pięknie ubrane, w idealnych proporcjach. Widzę jak reagują na mnie mężczyźni, jak przyciągam ich uwagę. Lubię flirtować, chociaż ostatnio nie mam na to za bardzo czasu.

A randkowanie przez Internet?

Koleżanki namawiają mnie na Tindera, ale to nie jest dla mnie. Ja jestem analogowa. Wszystkie moje związki zaczynały się klasycznie, w tzw. realnym życiu. To się bardzo jednak niestety zmieniło. Wchodzisz do knajpy i nikt na ciebie nie zwraca uwagi, bo wszyscy siedzą w telefonach.

Ale jak już się uda to, jak reagują na to, czym się zajmujesz?

Zazwyczaj na samym początku, kiedy pada pytanie o zawód, mówię, że pracuję w teatrze, ale wiesz, mogę pracować jako inspicjentka, w administracji, mogę być nawet zastępcą dyrektora. I kiedy mówię, że jestem aktorką, to zazwyczaj następuje takie „wow”. Niestety widzę deficyt dojrzałych mentalnie mężczyzn. Jest sporo niezdecydowania albo braku podejmowanie decyzji, którego później żałują. W wielu sytuacjach musimy ich wyręczać, czy robić coś za nich. Nie odpowiada mi to ale też aktualnie nikogo nie szukam. Pojawi się ktoś w moim życiu odpowiedni – fajnie. Nie pojawi się – żaden dramat. Mam takie życie, a nie inne. Potrzebuję kogoś, kto będzie moim partnerem, kogoś zaradnego życiowo, po prostu dojrzałego. Nie ma w tym nic złego.

Jak się czujesz po tych ostatnich dwóch latach?

Dobrze, chociaż jeszcze długa droga przede mną. Co prawda uśmiecham się do siebie częściej, ale chciałabym te zęby bardziej rozszerzyć. Cieszę się, że jestem kobietą, że mam skrzydła kobiety. To jest dobre, to jest moje.

Dziękuję za rozmowę.

Prestiż  
Październik 2025