Kocham Szczecin
- Proszę pani, swoje miasto trzeba kochać. Kiedy przyjechałam do Szczecina, po wojnie, bardzo tęskniłam za Lwowem, ale rodzice wytłumaczyli mi, że teraz tutaj będzie nasz dom. Nie było innego wyjścia.
Dziś to wiem, wtedy musiałam zaufać mamie i tacie. Z oczywistych względów wiele nie rozumiałam. Nie byłam wprawdzie już taką małą dziewczynką, ale mój świat zamykał się w secesyjnych kamieniczkach Lwowa. Tęskniłam za atmosferą tego niezwykłego miasta. Przed sobą widziałam też piękne kamienice oszczędzone przez wojnę, inne zniszczone, z wypalonymi oknami, zburzone do połowy albo do fundamentów. Potrafiłam jednak dostrzec niezwykłość wtedy zupełnie nowego i obcego dla mnie miasta. Dziś jestem emerytowanym architektem, zdolności w tym kierunku czułam od zawsze. Pewnie stąd u mnie ten szczególny rodzaj wrażliwości na piękno architektury, układ ulic i zieleni… Z czasem Szczecin poczułam jak głęboki oddech świeżego powietrza. Rozmach, szerokie ulice, nowoczesność subtelnie połączona z historią, Tarasy Hakena, dzisiaj Wały Chrobrego, a u stóp Odra, żurawie portowe, potężna przestrzeń. To miasto było i jest jak perła w koronie, ale niewielu ją dostrzega. Na razie.
- Dlaczego?
- Lata zaniedbań i stereotypy. Ludzie młodzi wybierali Poznań, Wrocław, Warszawę. Wszyscy zgodnie twierdzili, że tam jest przyszłość, praca, po prostu łatwiej niż w Szczecinie, w którym nic się nie dzieje. Ja jednak twierdzę, że do cierpliwych świat, to znaczy Szczecin – należy. To wciąż nieodkryte miasto, ale czuje, że już niedługo. A wtedy…
Całkiem niedawno rozmawiałam z młodym człowiekiem, który urodził się i mieszka w Łodzi. Powiedział mi coś bardzo ciekawego, że on nigdy nie wyjedzie, tak jak prawie wszyscy jego znajomi. Zakłada firmę, bo czuje się prekursorem nowej Łodzi. Skoro wszyscy wyjechali, to nie ma takiej konkurencji. Zakładając biznes można dzięki temu być pierwszym i nie jest tak trudno. Oni (koledzy) kiedyś to zrozumieją i będą chcieli wrócić, ale ja będę ustawiony, oni będą zaczynać od zera w znacznie trudniejszych warunkach mocnej już konkurencji. Nie zdradzę swojego miasta. Jestem cierpliwy i odniosę sukces.
- Zaimponował mi ten młody przede wszystkim swoją mądrością i umiejętnością przewidywania. Takich ludzi potrzeba w Szczecinie, bo ze Szczecinem jest podobnie jak z Łodzią. Reszta niech wyjeżdża. Tu zostają najlepsi i niedługą dadzą o sobie znać. Nie trzeba być uważnym obserwatorem, żeby dostrzec zmiany. Wystarczy wyjść na ulicę. Oczywiście – trzeba wziąć głęboki oddech i powiedzieć: NARESZCZIE!!! Ale właśnie, to jest ta chwila, kiedy dla Szczecina zaczyna się magiczny moment zwrotny. Nowa pływalnia, centrum Kaskada, Teatr Pleciuga. Budują się: nowa filharmonia, drogi przy Struga, biurowce na Bramie Królewskiej… Wygrywamy konkursy na świąteczne iluminacje. To wszystko są kroki, jeszcze małe, ale do przodu. Miasto ruszyło ku swojemu przeznaczeniu. WRESZCIE!!! Zawsze wiedziałam, że tak będzie. Szczecin ma w sobie coś, czego nie ma żadne inne polskie miasto. Tu najbardziej czuje się wolność i przestrzeń. Mury połączone są pięknie z naturą. Wokół przecież woda i lasy, a wszędzie blisko. To jest dopiero bogactwo. To nie jest miasto przemysłu. To jest miasto przyszłości, w którym ekologia bez zgrzytu połączy się z cybernetyką. Już cieszę, że na ten moment tryumfu. Z pewnością go nie dożyję, ale moje dzieci i wnuki na pewno tak.
- Widziała Pani ten napis, wysoko na murze kamienicy przy Placu Lotników?
- Nie, jaki napis?
- KOCHAM SZCZECIN. To piękne, ale jako stary architekt proszę, aby nie bazgrać po ścianach. Kochać Szczecin, to uczyć się dla niego, zdobywać doświadczenie. Zobaczycie, że Nasze miasto pięknie się odwdzięczy.
Naprzeciw mojego okna
W mieście Szczecinie
Złoci się w słońcu jemioła
A obłok przy niej
(Konstanty Ildefons Gałczyński SPOTKANIE W SZCZECINIE)
Przepis: „Szczecińskie paszteciki”. To nasz produkt eksportowy robiony na jedynej w swoim rodzaju, niezastąpionej, rosyjskiej maszynie. Nie ma co próbować w domu. W poczuciu lokalnego patriotyzmu i dobrego smaku kulinarnego trzeba iść do „szczecińskiego pasztecika ”. Ciekawe czy nasz prezydent też poczuwa się do lokalnego, kulinarnego dziedzictwa i czasem zajada paszteciki na Wojska?
Do zobaczenia w następnej podróży.