Teatr wariatów

Wilhelm Jakoby, Carl Laufs, „Pensjonat Pana Bielańskiego”, reż. Marek Gierszał, Teatr Polski w Szczecinie

Autor

Daniel Źródlewski

Dziwne, że dopiero teraz ten tekst trafia na polskie sceny. Napisany w 1890 roku przez duet Wilhelma Jacoby oraz Carla Laufsa (w oryginale „Pension Schöller“) poraża uniwersalnością, zaraża poczuciem humoru i przede wszystkim zachwyca pomysłem na intrygę. A ta na dzisiejsze czasy jak znalazł, szczególnie w kontekście politycznym, i podziału społeczeństwa ową polityką spowodowany. A pomysł jest taki: prowincjonalny ziemianin z Bronowic (Szlacheckich, co na każdym kroku podkreśla) pragnie przeżyć w wielkim mieście na tyle oryginalną przygodę, by po powrocie do domu móc zaimponować znajomym. Chce spędzić wieczór w… domu wariatów. Łasy na względy (i pieniądze wuja) jego bratanek Alfred, przy pomocy swego przyjaciela Kazimierza Czereśniaka zapraszają Stolnika do zaprzyjaźnionego Pensjonatu, ale wmawiają mu, że to ekskluzywny szpital dla psychicznie chorych. Ekscentryczni goście i ich dziwactwa „pomagają” ten ryzykowny plan zrealizować. Jeśli dodać do tego perspektywę głównego bohatera, będącego pewnym, że ma do czynienia z wariatami, należy spodziewać się wybornej zabawy. A ta jest jeszcze lepsza, kiedy rzekomi wariaci składają mu rewizytę… 

Nie ma w tym spektaklu słabych ról. Aktorzy Teatru Polskiego w farsie czują się jak ryby w wodzie, i przyznać trzeba, że „pływają” po scenie brawurowo, co skrzętnie wykorzystał reżyser Marek Gierszał. Michał Janicki jako Maurycy Stolnik jest bezapelacyjnie fantastyczny, zdaje się, że to rola napisana wprost dla niego. Aktor daje z siebie absolutnie wszystko, jego komiczny potencjał wystrzeliwuje w każdej scenie niczym kilogramy prochu w finale pokazu fajerwerków. Brawo! Nie ustępuje mu Olga Adamska jako Baronowa Sołowiejczyk, pisarka powieści z wydźwiękiem. O tak, wydźwięk jej frywolnych popisów aktorskich pozostaje na długo w pamięci. Klasa! Kolejny raz zachwycił Piotr Bumaj, mimo, że jego postać jest epizodyczna – jako niespełniony aktor Adam Łopatowicz (swoisty hołd twórców prapremierowego spektaklu dla szefa sceny Adama Opatowicza) z wadą wymowy – mówiący „p” zamiast „l” (za mistrzów ma Bogusława Pindę i Jerzego Trepę) – cóż za konsekwencja i dystans. Brawura! Świetny jest Sławomir Kołakowski, jako Apolinary Feigenbaum – człowiek światowy, ekscentryczny podróżnik. Mistrzostwo! Należy także wspomnieć debiutującego w dramatycznej formie, lidera zespołu Chorzy Olka Różanka. Choć jego postać nie posiada aż takiej farsowej dynamiki jak pozostałe, muzyk wpisał się w konwencje bez zarzutu. Tak trzymać! Do tego świetne kostiumy, adekwatna oprawa muzyczna, funkcjonalna nawiązująca do epoki scenografia w trzech planach – krakowskiej kawiarni, wnętrz Pensjonatu oraz salonu Stolnika. Na uwagę zasługuję tłumaczenie reżysera, Herberta Kaluzy przy udziale całego zespołu – adekwatne uwspółcześnienia i uproszczenia, pozwalające na pełną adaptację tekstu w polskich warunkach. Tylko czekać, na „marsz” tekstu przez kolejne sceny w kraju. 

Spektakl bezpośrednio po premierze został okrzyknięty hitem i przebojem. Nie zaprzeczę, że to w swoim gatunku majstersztyk, jestem też pewien, że przez kilka sezonów będzie przyciągał tłumy, a bilety rezerwować będzie trzeba z co najmniej kwartalnym wyprzedzeniem. Jeśli jednak spróbować spojrzeć na spektakl Gierszała krytycznie, to wskazałbym na brak swoistej odwagi w śmielszym wykorzystaniu zawartej w nim intrygi w odniesieniu do „tu i teraz”. Chciałbym by teatr był zaangażowany w gorące spory, nawet bez mniej lub bardziej tendencyjnego opowiadania się po którejś ze stron. Jednak pomysł by na niektórych patrzeć jak na wariatów wydaje się zbyt pyszny, by nie zgotować czegoś więcej. A polityczne aluzje w piosenkach ze słowami Artura Andrusa (świetne wykonanie Katarzyny Sadowskiej) to zbyt mało, czuję niedosyt…