Giuseppe Verdi „Trubadur”

Opera na Zamku w Szczecinie

Autor

Daniel Źródlewski

Skomplikowana, mroczna i drastyczna fabuła „Trubadura” Giuseppe Verdiego dziś bywa wyszydzana i porównywana do filmów, co najmniej, klasy „B”. Jest tu faktycznie sporo infantylności, naiwności (jak inaczej nazwać przypadkowe spalenie własnego dziecka?) i trudnej do określenia toporności. Jest miłość, zdrada, tajemnica, przemoc i oczywiście śmierć. Nie sposób jednak odmówić jej znaczenia, bo… stanowi pretekst do wysłuchania jednej z najlepszych oper w historii gatunku, a z grubej krechy, jaką narysowano tu postaci i sytuacje, rzęsiście wylewają się… gęste emocje. Reżyserka Barbara Wiśniewska „Trubadura” doskonale usłyszała, ale także… zobaczyła. Jej spektakl zachwyca nie tylko wirtuozerią muzyczną, ale także wizualną.

Nie ma tu typowego dla opery kiczowatego blichtru. Jest niemal pusta scena, z płytko ustanowionym horyzontem, ograniczonym czarną kotarą. Na jej tle malować się będą intensywne czerwienie. W tę surową, ascetyczną przestrzeń wlewają się (tak, to dobre określenie) tancerze baletu oraz członkowie chórów – operowego i ZUT-u. To bez mała kilkadziesiąt osób, które szczelnie wypełniają scenę, stając się organiczną scenografią wydobywaną z mroku dzięki misternie wyreżyserowanemu światłu (notabene autorstwa scenografki – Magdaleny Musiał). Są jak rozlewająca się kropla barwnika wrzuconego do szklanki wody. Bezszelestnie wlewają się na scenę, by za chwilę w niemal niezauważony sposób znów wtopić się w czerń horyzontu i z niej zniknąć. Autor choreografii, Tomasz Jan Wygoda, każdemu nadał indywidulany ruch, gest czy rytm. Powstał eklektyczny pulsujący organizm. Scenografia i światło Musiał oraz ruch Wygody tworzą olśniewające wizualne dzieło.

„Trubadur” to muzyczne arcydzieło, w którym bez reszty zatraci się każdy słuchacz. Zachwyca skala różnorodności poszczególnych fragmentów, zaskakują nieustanne zmiany rytmu, tempa, a nawet stylu poszczególnych partii. To wyzwanie dla muzyków, ale przede wszystkim solistów, którzy porównują utwór Verdiego do najtrudniejszych cyrkowych akrobacji. Rzadko zdarza się, by rozbudowane solowe partie, wybrzmiewały jedna po drugiej, a pauzą między nimi był aplauz publiczności. W tym przypadku absolutnie zasłużony dla sopranistki Joanny Tylkowskiej-Drożdż, która w tym repertuarze potwierdziła wykonawczą klasę oraz w pełni wykorzystała skalę głosu. Przejmującą kreację, dopełnioną wspaniałym śpiewem, stworzyła Ewa Zeuner (Azucena). Aktorską i śpiewaczą charyzmą imponował Dominik Sutowicz (tytułowy Trubadur, czyli Manrico), w jego cieniu pozostał, mniej wyrazisty, Bartłomiej Misiuda (Hrabia di Luna). Formalna struktura opery Verdiego wysuwa na pierwszy plan czwórkę głównych bohaterów, czyniąc z pozostałych właściwie tło, także muzyczne. Jednak, za piątego bohatera szczecińskiego „Trubadura” należy uznać połączone siły chórów Opery na Zamku oraz Akademickiego ZUT im. prof. Jana Szyrockiego. To obok wspominanej już znakomitej choreografii, wirtuozeria – zarówno kompozytorska Verdiego, jak wokalna obu zespołów.

Prestiżowe 6/6.