Kolaż sklejony z emocji

Graficzka z wykształcenia, z zawodu i zamiłowania. Absolwentka Wyższej Szkoły Sztuki Użytkowej w Szczecinie. Ewa Kaziszko zdobywała doświadczanie w redakcji jednego z dzienników, później przyszedł czas na agencję reklamową. Aktualnie prowadzi własną firmę – Motif Studio, kreatywne studio, które m.in. stoi za kampaniami reklamowymi różnych marek, firm i produktów. Poza pracą zawodową, pod pseudonimem Eve Collage tworzy kolaże (można je oglądać na Instagramowym koncie artystki) oraz ilustracje, które pozwalają jej bez ograniczeń wyżyć się kreatywnie. Przyszedł czas, aby Ewy kolaże pokazać miastu i światu - już dzisiaj zapraszamy na wiosenny wernisaż.

Artystyczna część jej działalności jeszcze w tym roku zostanie zmaterializowana pod postacią indywidualnej wystawy. Ekspozycja ta była także pretekstem do naszego spotkania. Jak się okazało, a znam Ewę od blisko 10 lat, tematów do rozmowy pojawiło się więcej. Moja rozmówczyni na co dzień niechętnie się uzewnętrznia, rzadko się też pojawia, choć mogłaby częściej, gdyż stoi za wieloma znanymi projektami. Wystawa to pewnego rodzaju podsumowanie jej dotychczasowej twórczości, ale też wyjście do większej publiczności.

Zacznijmy od tego, że kryjesz się za swoimi pracami, czy się mylę?

To prawda. Jest to dla mnie bezpieczne i komfortowe. Lubię, kiedy prace mówią za mnie. Nie lubię za to takiego podejścia, kiedy to artysta staje się ważniejszy od tego co robi. Ktoś ma niewiele do powiedzenia jako twórca i próbuje to nadrobić robieniem zamieszania wokół własnej osoby. To nie w moim stylu.

Na studiach na WSSU w Szczecinie poznałam wielu fantastycznych ludzi, artystów, naprawdę mocne nazwiska. Po nich było widać, że znają swoją wartość i nikomu nie muszą niczego udowadniać. Mieli w sobie pokorę, o której często mówię, jako o towarze deficytowym naszych czasów. Rozumiem, że fajnie być odważnym i nie mieć problemu z otwarciem się na pochwały, ale warto najpierw mieć się czym pochwalić jako twórca.

A nie do razu pozować do zdjęć na tle ścianki bądź robić „wernisaże” złożone z 5 prac.

Na przykład. (śmiech)

Jako formę swojej twórczości wybrałaś kolaż. Zawsze o tym wiedziałaś, czy to po drodze ewoluowało?

Zawsze mnie kręciła ilustracja jako forma graficzna, niezależnie od tego jaką przybierała formę. To pewnie zabrzmi banalnie, ale w trakcie pandemii postanowiłam, że to jest moment zrobienia czegoś dla siebie. I jakoś naturalnie wybrałam kolaż. Był to też powrót do źródeł, gdyż w międzyczasie ze względów zawodowych, na całe lata, zarzuciłam artystyczną ścieżkę. Pandemia, paradoksalnie, mi to umożliwiła.

Te dzieła są bardzo spójne, posiadają własny styl. Od razu widać, że to Twoje. W Twoich kolażach w centralnym punkcie zawsze znajduje się kobieta.

Temat kobiety jako muzy zawsze był mi bliski. Od zawsze lubiłam rysować i malować, ale nie planowałam iść do szkoły plastycznej, tak naprawdę chciałam iść na psychologię. Zdarzyło się jednak, że poznałam chłopaka i zaczęłam interesować się grafiką. Pomyślałam wtedy, że zostanę w Szczecinie i pójdę na studia do Wyższej Szkoły Sztuki Użytkowej. Pamiętam, że pierwsza praca jaką wykonałam „do teczki” przedstawiała akt kobiety.

Postać kobiety jest mi bardzo bliska. Związane jest to trochę z poszukiwaniem własnej kobiecości. Kobiecości, którą eksponuję w swoich pracach. Jest to też wyraz moich wewnętrznych emocji i tego co się we mnie dzieje. Moje prace są mocno refleksyjne. Są próbą zbadania tego poprzez przelanie tego na formę graficzną. Myślę, że po części jest to też forma terapii.

Kolaże, które tworzysz, odzwierciedlają różne emocje, ale dominuje tu pewien rodzaj melancholii. Przynajmniej tak ja to odbieram.

Dobrze to odbierasz. Robię to nieświadomie. Czasem siadam i mówię do siebie: Zrobiłaś ostatnio parę „ciemnych” kolaży, które można uznać za smutne. Może czas zrobić coś wesołego? I zaczynam kleić coś wesołego, ale i tak finalnie wychodzi coś mojego (śmiech). Nie potrafię stworzyć czegoś co nie będzie się ze mną zgrywało.

Oczywiście zdarza mi się robić prace komercyjne, one mają nieco innych charakter – nie wkładam w nie aż tylu emocji. Nie chcę, aby to źle nie zabrzmiało, ale prace, które robię dla klientów, to są takie do których zwyczajnie dopuszczam korekty, tak aby osoba zamawiająca mogła tam też odnaleźć siebie. Wkładam w nie oczywiście całe serce, bo wewnętrznie zawsze dążę do perfekcji – nawet jeśli praca jest „na zamówienie” oddaję jej cząstkę siebie. Ale oddzielam od siebie te dwie sfery: zawodową i artystyczną.

Pozostając jeszcze w sferze artystycznej to jak wygląda Twój warsztat pracy? Jak kleisz kolaże, że tworzą konkretną całość i próbują nam coś opowiedzieć?

Hmm… to po prostu się dzieje. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Na pewno niczego nie planuję, że teraz wkleję to konkretne zdjęcie a obok następne. To się u mnie nie sprawdza. Po prostu płynę.

Tworzę głównie w komputerze, gdyż jest to dla mnie bardziej naturalne narzędzie z uwagi na to, czym zajmuję się zawodowo. Oczywiście zdarza mi się pracować manualnie, bo to też sprawia mi dużo frajdy. Wycinanie, układnie i klejenie. W tym przypadku główną przeszkodą są moje koty, które również kochają brać w tym udział, szczególnie kiedy mam pracę na ukończeniu (śmiech).

Pamiętasz swój dyplom? Co to było?

To były formy wydawnicze a dokładnie szczeciński magazyn, który nazwałam „2Go”. Były w nim rów-nież formy kolażowe. Zawierał przedruki, m.in. z Gazety Wyborczej poświęcone Szczecinowi, które poskładałam po swojemu, tworząc pod to własne ilustracje. Otrzymałam za niego Nagrodę Marszałka Województwa Zachodniopomorskiego. Recenzentką mojego dyplomu była Danuta Dąbrowska-Wojciechowska – osoba, która we mnie bardzo wierzyła, gdyż mi tej wiary brakowało, kiedy poszłam na studia. Dzięki niej otworzyłam się bardzo, dodała mi pewności siebie.

Jak jest z odbiorem Twojej twórczości? Jesteś aktywna w Internecie, szczególnie na Instagramie, gdzie regularnie publikujesz swoje dzieła.

Najmilsze słowa są takie, jak te, które powiedziałaś na początku naszej rozmowy, że patrzysz na moje prace i widzisz emocje. To jest bardzo cenne. Nie jest chyba aż tak wielką sztuką stworzyć coś, co będzie ładne i ładnie się będzie prezentowało na ścianie. Sztuką jest stworzyć coś, co jeszcze wzbudza emocje i zachęca do myślenia. Dla mnie jest to wartość najwyższa.

Odbiór i wiadomości, które otrzymuję dotyczące mojej twórczości, są bardzo pozytywne. Nie spotkałam się jeszcze z hejtem. Za to osobą, która jest pierwszym recenzentem i krytykiem tego co tworzę jest mój mąż. Jest to trochę dla mnie trudne, gdyż nie przyjmuję korekt (śmiech). Jednak szanuję jego opinię, ponieważ razem kończyliśmy studia. Jemu również podoba się to co robię… chociaż pewnie by widział w moich pracach więcej pierwiastka męskiego. (śmiech) Zachęca mnie też, abym bardziej skupiła się właśnie na kolażach tradycyjnych, co mam nadzieję, uda mi się zrealizować.

A co z wyjściem do większej grupy ludzi, poza wirtualną strefę? Mam na myśli przestrzeń galeryjną. Będzie wystawa?

W tym roku na pewno się odbędzie. Mam to szczęście, że otocza mnie wspaniałe grono życzliwych ludzi, którzy od dłuższego czasu mnie na to namawiają. Mocno kibicują i wspierają. Chyba trochę sabotowałam to, żeby to się nie odbyło wcześniej. Wystawa wiąże się jednak z pokazaniem się, z wyjściem z ukrycia, a ja nie lubię się zbytnio eksponować. Jest jednak nieodłączną częścią tworzenia, więc w końcu trzeba to zrobić. I to zrobię. Właśnie niedawno znalazłam miejsce, choć chyba bardziej trafnym stwierdzeniem będzie, że to miejsce znalazło mnie – jest ono wyjątkowe dla mnie z wielu względów.

Jakiś czas temu dwa moje kolaże wzięły udział w zbiorowej wystawie „Mistrz i Morze” organizowanej przez Jolę Szczepańską, właścicielkę Art Galle. Było to bardzo miłe doświadczenie. Jestem wdzięczna za zaproszenie do tego projektu. Jola dodała mi wiary w siebie, bowiem tak jak jestem pewna swych komercyjnych prac, które robię na co dzień, tak nie wiem na ile moje intymne kolaże zasługują na miano sztuki.

Nie każdy wie, że stoisz za wizualną stroną wielu firm, wydawnictw, książek, magazynów, ale też odpowiadasz za estetyczną stronę znanej marki kosmetyków. Jesteś, jak to mówią moi koledzy na temat takich osób – „mocnym zawodnikiem”. I również charakterystycznym, gdyż w pracy komercyjnej również pozostawiasz swój ślad.

Kiedy jesteś twórcą raczej nie da się tego uniknąć. Nawet jeśli dopasowujesz się do kanonu – identyfikacji, który przedstawia tobie klient, zawsze przemycisz coś od siebie. To jest twój styl, twoja wizytówka, tym też przyciągasz ludzi. Nieskromnie stwierdzę, że ja to posiadam.

I mam chyba jeszcze jakieś spektrum zaburzenia, gdyż warstwa wizualna i kompozycja zawsze były dla mnie szalenie ważne. Pamiętam, że w szkole średniej na języku polskim nie potrafiłam oddać żadnej pracy pisemnej, jeśli ona nie była dopracowana także pod tym kątem. To mi zajmowało czasem sporo czasu. (śmiech)

Kiedy zaczęłaś się tym zawodowo zajmować?

Jeszcze w liceum. Przez chłopaka, który zajmował się grafiką. Ogólnie jestem samoukiem, praktycznie wszystkiego nauczyłam się metodą prób i błędów. Na początku robiłam to hobbystycznie – pierwsze zlecenie, które wykonałam to była ulotka sklepu. Wykonałam ją w wieku bodajże 16-17 lat. Sprawiło mi to dużo frajdy. W międzyczasie, kiedy przygotowywałam się do matury, a miałam już wtedy mini portfolio, jakoś w marcu czy kwietniu, moja mama mówi do mnie: Ewa, zobacz, w Głosie Szczecińskim szukają grafika. No i się do nich zgłosiłam – choć bez większej wiary, że cokolwiek z tego będzie (śmiech). Wysłałam CV i portfolio jako zaledwie 19-letnia dziewczyna i dzień przed moją ustną maturą z historii, zadzwonili do mnie, że zapraszają mnie na rozmowę. Dostałam tę pracę. I tak, od razu po maturze, bez żadnych wakacji, zaczęłam swoją przygodę (śmiech). Do swojej pierwszej roboty szłam dumna jak paw. W Głosie pracowałam ponad dwa lata, po czym nasze drogi się rozeszły. Cieszyłam się, że będę miała więcej czasu na życie studenckie, chociaż przez jakiś czas. Tymczasem po miesiącu, przez rekomendację mojego kolegi z Głosu, trafiłam do agencji Ani Turkiewicz. Fajne i miłe było to, że poszli mi na rękę, bo byłam jeszcze studentką, więc moje godziny pracy były ułożone pod zajęcia na uczelni. Po jakimś czasie z grafika awansowałam na Art Directora. Jestem pani Ani za wszystko wdzięczna, za to, że we mnie uwierzyła i dała mi szansę. To było wspaniałe i ważne doświadczenie.

I nadszedł kolejny etap, czyli własna firma.

Jeszcze w trakcie pracy w agencji miałam już paru swoich klientów. Zgłaszały się też do mnie nowe osoby. Kiedy opuściłam agencję, mimo wszystko poczułam lęk, bo nie byłam pewna czy to się w ogóle uda i czy nie będę musiała szukać nowej pracy. Okazało się jednak, że jest inaczej. Klienci zaczęli przychodzić sami. Byli zadowoleni ze współpracy. Pojawiali się nowi. Firma się w międzyczasie powiększyła. Współtworzę ją z Agatą Tarką, która prywatnie jest moją przyjaciółką. Mamy cudowny zespół. I jestem za to wdzięczna.

W temacie Twojej pracy zawodowej. Marka kosmetyków o której wcześniej wspomniałam to Clochee. Jesteś autorką całej wizualnej, estetycznej strony tego przedsięwzięcia.

Brałam z dziewczynami w udział w procesie tworzeniu marki – poprosiły mnie o stworzenie identyfikacji i całego „looku”. Pamiętam, jak zaprosiły mnie na spotkanie i powiedziały, że zakładają markę kosmetyczną, a ja chyba pobladłam jak to usłyszałam (śmiech). Z jednej strony był to bardzo fajny pomysł, ale z drugiej było to także ryzykowne, ponieważ jest to bardzo trudny rynek. Po roku przygotowań Clochee zadebiutowało i jest na runku już 11 lat, a my przez cały ten czas współpracujmy.

Co Ciebie fascynuje w tej pracy?

Chyba to, że pracuję z bardzo różnymi markami i tematami, z bardzo różnych dziedzin. To też wiąże się z ciągłym dokształcaniem, poznawaniem. To jest bardzo interesujące i fajne, gdyż zdobywasz wiedzę z różnych dziedzin. Dzięki temu nie popadasz w rutynę i monotonię.

No właśnie. Lubisz też pracować przy niszowych projektach. Tak było np. z OFF Mariną, gdzie miałam przyjemność z Tobą współpracować przy takim właśnie przedsięwzięciu.

Nigdy nie zrezygnuję z rzeczy, które są niszowe, często robione albo za darmo, czy półdarmo. Z tego względu, że z jednej strony pozwala mi to na odskocznię, z drugiej pozwala na poznanie cudownych ludzi. Przy takich projektach mam też więcej swobody w tworzeniu. Poza tym lubię pomagać i kiedy widzę potencjał w jakimś temacie to wtedy działam. Liczy się satysfakcja, możliwość stworzenia cze-goś wyjątkowego. Pamiętam pierwsze spotkanie z Marcinem Raubo w OFF Marinie (choć wtedy nawet nie miała jeszcze nazwy). Pamiętam pustą przestrzeń i wielką otwartość zarówno Marcina jak i całej ekipy, aby zrobić z tego miejsca coś wyjątkowego. Patrząc na to miejsce dziś widać, że cały wysiłek i wkład był tego warty. Właśnie dla tego uczucia warto takie tematy podejmować – to jest bezcenne.

Posiadając takie umiejętności, wyobraźnię i doświadczenie, nie kusiło Ciebie by wyjechać np. do Warszawy, gdzie działają największe agencje reklamowe i jest prawdopodobnie więcej klientów?

Były takie pytania już wcześniej, ale powiem szczerze, że nigdy nie miałam na to ochoty. Wiem, że bym się tam totalnie męczyła, to miasto nie jest dla mnie – lubię Szczecin. A to i tak jest szybka branża. Tutaj asap’y i deadline’y gonią wiecznie i jest to odczuwalne coraz bardziej, a Warszawa ma „to”, tylko razy dziesięć. To, że jesteśmy w Szczecinie nie ma właściwie znaczenia, bo mamy także klientów spoza miasta, w tym z Warszawy.

A jakie masz marzenia, czego byś najbardziej chciała zawodowo, artystycznie?

Zawodowo – chciałabym dojść do takiego momentu, w którym będę mogła ze spokojem zająć się pracą stricte kreatywną, bo to kocham najbardziej.

Z marzeń artystycznych – może publikacja w Vogue – lubię modę, więc taki edytorial kolażowy to byłoby coś? (śmiech). A tak całkiem na serio. Uznaję metodę małych kroków. Będę bardzo szczęśliwa jak uda mi się zorganizować pierwszą wystawę – a potem, wierzę, że dalsza ścieżka zwyczajnie się objawi. Może nawet niejedna?

Dziękuję za rozmowę i tego Ci życzę.

 

"Postać kobiety jest mi bardzo bliska. Związane jest to trochę z poszukiwaniem własnej kobiecości. Kobiecości, którą eksponuję w swoich pracach. Jest to też wyraz moich wewnętrznych emocji i tego co się we mnie dzieje. Moje prace są mocno refleksyjne. Są próbą zbadania tego poprzez przelanie tego na formę graficzną."