Zachodniopomorskie kulinarnie
Śledź nasz powszedni i
powszechny
Zachodniopomorskie kulinarnie
Śledź nasz powszedni i powszechny

Śledź jest popularny na polskich stołach od setek lat. Bogaczy i tych mniej zamożnych. Był tani i łatwo dostępny. Nazywano go nawet „rybą biedaków”. Szczególną popularnością cieszył się w czasie postów. Śledzie były wtedy kulinarnym wybawieniem od głodu dla przestrzegających zasad wiary katolików. A poszczono np. w średniowieczu bardzo ostro – trzy dni w tygodniu (najostrzej w piątek, wtedy nawet ówczesne „córy Koryntu” miały zakaz prowadzenia swojej działalności). Śledź był nie tylko pożywieniem. Stanowił także np. element sadystycznych tortur – karmiono nimi kogoś podejrzewanego o niecne czyny a następnie nie dawano mu nic do picia. Można o tej rybie opowiadać długo, barwnie i smakowicie. My skupimy się na związkach śledzia ze Szczecinem i Pomorzem Zachodnim.
Ryba pełna historii
Pomorze Zachodnie jest od wieków kojarzone z tą rybą. Potwierdzają to np. wykopaliska archeologiczne w okolicach Wolina oraz Kołobrzegu i zapiski m.in. kronikarza żywota św. Ottona z Bambergu (biskupa, który miał dokonać chrystianizacji Pomorza Zachodniego). Szczecin natomiast najmocniej zaczął być kojarzony ze śledziami i handlarzami tą rybą w czasach Związku Hanzeatyckiego, czyli w drugiej połowie XIII wieku.
Szczecin doskonale, pod tym względem, wykorzystywał swoje położenie geograficzne. Położony blisko morza, ale jednak nie na tyle blisko, aby być narażonym na napaści piratów. Jak bardzo śledź był popularny w stolicy Pomorza Zachodniego niech świadczy wiszące w Katedrze Św. Jakuba – w Kaplicy Portowców – godło cechu kupców rybnych – płaskorzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem, u stóp której leżą trzy odgardlone śledzie. Na handlu śledziami wzbogaciła się m.in. słynna szczecińska rodzina kupiecka Loitzów. Przez Szczecin drogą wodną – Odrą transportowano śledzie na południe. Szczecin był prawdziwym śledziowym El Dorado. Na archiwalnych fotografiach z końca XIX i pierwszej połowy XX wieku widać na szczecińskich nabrzeżach stosy beczek ze śledziami. Funkcjonował nawet tzw. Mistrz Śledziowy, który, zawsze w obowiązkowym surducie i meloniku, osobiście sprawdzał jakość śledzi. Z losowy wybranych beczek wybierał kilka sztuk tej ryby, odgryzał jej kawałek, przeżuwał i zjadał. I tak kilka razy dziennie i praktycznie codziennie – opowiada Bolesław Sobolewski, znany szczeciński restaurator i współzałożyciel słynnego już Klubu Śledziożerców.
Śledzie kupowano bardzo często na targach oraz „prosto z burty” łowiącego je kutra. Przede wszystkim w postaci solonej. Ale jedzono je też marynowane z cebulą i przyprawami, do tego często razem z ugotowanymi ziemniakami „w mundurkach”, czyli ze skórką oraz śledzie smażone i w zalewie octowej.




