Andrzej „Webber” Mikosz

Cały czas uczę się doceniać siebie

 

Znakomity musical polityczny „1989” (wspólna produkcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie) w tym roku, zdobył Fryderyka w kategorii „Album Roku Muzyka Ilustracyjna". To najważniejsze wyróżnienie w polskim przemyśle muzycznym trafiło do rąk Andrzeja „Webbera" Mikosza, znakomitego producenta hip hopowego, połowę duetu Łona i Webber, który skomponował muzykę do musicalu.

Spektakl, który opowiada o Solidarności (libretto oparto o najważniejsze fakty z tego fragmentu naszej historii, m.in. strajki z 1980 roku, porozumienia sierpniowe, stan wojenny, internowanie Lecha Wałęsy) inspirowany jest amerykańskim musicalem „Hamilton”. Podobnie jak tam, także i tutaj w warstwie muzycznej dominuje hip hop i rap.

Andrzej, z tego co wiem nie posiadasz muzycznego wykształcenia i chyba nie grasz na żadnym instrumencie. Skąd zatem się tego wszystkiego nauczyłeś?

Umiem podstawy gry na instrumentach klawiszowych, ale nie nazwałbym tego umiejętną grą. (śmiech) Moja mama jest skrzypaczką z wykształcenia i to było moje pierwsze źródło edukacji muzycznej. Bywałem dzięki temu na wielu próbach i koncertach w Filharmonii. Mama też uczyła w szkole muzycznej - najmłodsze roczniki, więc zdarzało się, że byłem obecny na lekcjach młodych i początkujących adeptów uczących się gry na skrzypcach.

Jeśli chodzi o moją edukację muzyczną, to tak naprawdę wszystko zaczęło się od początku mojej fascynacji hip hopem. Wymieniałem się płytami z innymi ludźmi ze Szczecina, i na takiej zasadzie poznałem m.in. Marcina Musielaka, który w tamtym czasie współprowadził z Joanną Tyszkiewicz audycję „Wu-doo” i grał imprezy w nie istniejącym już klubie Oszołom. Czasem go zmieniałem za konsoletą, a kiedy z przyczyn prywatnych musiał wyjechać, za jego rekomendacją zająłem jego miejsce. Miałem wtedy 15 lat, i to był początek mojej przygody muzycznej. Muzyka rap wówczas zabrała mnie kompletnie, na tyle mocno, że zacząłem się interesować tworzeniem bitów. Choć nie miałem o tym zielonego pojęcia, ani żadnego muzycznego background’u, zapragnąłem bardzo coś w tym kierunku robić. Pierwszym źródłem wiedzy było kilka osób z lokalnego podwórka – takie kompletne podstawy działania programu Fasttracker pokazał mi raper/producent o pseudonimie „Pralka”, później poprzez internet udało mi się nawiązać kontakt z innymi ludźmi zajawionymi tą muzyką, m.in.: NOON, Dj Romek, Praktik czy Oreu. W Internecie było już trochę wiedzy, ale nie było jej tak dużo i z taką dostępnością, jak jest to dzisiaj.

W międzyczasie dołączyłem do zespołu Wiele C.T., a poźniej wraz z większą współpracą z Łoną, który miał więcej wiedzy muzycznej ode mnie, wiele się nauczyłem. Muzyka rap wówczas opierała się na samplingu, czyli wykorzystywaniu fragmentów muzyki z innych utworów. Tysiące godzin przy gramofonie w poszukiwaniu ciekawego fragmentu też sporo mnie nauczyły o utworach, o muzyce. Przy każdej naszej płycie też starałem się stawiać sobie wyzwania, a to aby nauczyć się dogrywać instrumenty, tudzież później zrezygnować z sampli na rzecz instrumentów. Ta ewolucja przychodziła mi naturalnie, ja bardzo lubię wyzwania. Później zaczęliśmy działalność koncertową z zespółem The Pimps – grupą znakomitych muzyków, i przy nich nauczyłem się komponować muzykę pod instrumenty i zespół. Każde takie doświadczenie była dla mnie krokiem w przód. Z czasem zaakceptowałem to, że muzykiem nie jestem i nie będę, zaś to co mnie ekscytuje najbardziej to proces tworzenia i w tym jestem dobry – kreowanie, budowanie czegoś z jakiegoś drobnego dźwięku, poszukiwanie brzmienia.

Jak jest różnica przy tworzeniu bitów jak to ma miejsce w hip hopie, a komponowaniu muzyki ilustracyjnej?

Zależy jak na to spojrzeć. Jeżeli chodzi o przyrównanie muzyki, która powstała do musicalu „1989”, to ona tak bardzo nie różniła się od kompozycji bitu dla rapera, gdyż większość utworów stanowią w musicalu piosenki, gdzie w moim przekonaniu najważniejszym jest możliwe jest stworzenie jak najlepszej muzycznej przestrzeni dla treści utworu. W muzyce do spektakli teatralnych bywa nieco inaczej, podobnie jak w muzyce filmowej, nie zawsze komponuje się piosenki czasem tworzy się ilustrację, by pomóc nadać odpowiedni charakter konkretnej scenie, czasem służy podkreśleniu emocji, czasem ma pomóc widzowi znaleźć się w konkretnej przestrzeni, czasem ma na celu zmienić dynamikę danego momentu w spektaklu. Muzyka odgrywa tu istotną i można dzięki niej ten plastyczny obraz precyzyjniej dookreślić.

Czy łatwo było Ci przejść ze świata hip hopu do teatru?

Miałem przyjemność współpracować z Teatrem Polskim w Szczecinie przy dwóch spektaklach – sporo się nauczyłem wówczas. W sprawie musicalu „1989” ekipa twórców zwróciła się do mnie z propozycją współpracy – pomysł był tak szalony, że nie mogłem odmówić. (śmiech) Praca przy spektaklach to dużo przyjemności, zwłaszcza w procesie tworzenia.

 

Za ten musical otrzymałeś Fryderyka. Nagrodę, która jest ogromnym wyróżnieniem i wisienką na torcie, jeśli chodzi o dokonania w branży muzycznej. Jakie to uczucie zostać docenionym na takim poziomie?

Pierwsze uczucie jakie się pojawiło to niedowierzanie. Generalnie kiepsko odnajduję się na dużych imprezach, więc było to dla mnie w pewien sposób również stresujące doświadczenie. Wielką radość miałem z tego, że udało mi się zaprosić na galę przynajmniej część osób, które były dla mnie ważne w tym projekcie i miały w nim duży udział, a nie zawsze są pokazywane na pierwszej linii. Szybko przenieśliśmy się z tego wydarzenia na urodziny Julii Latosińskiej (aktorki, występującej w „1989”). Na tej imprezie była duża część obsady spektaklu, więc mogliśmy razem to wyróżnienie uczcić.

Poczułeś satysfakcję, że w końcu zostałeś doceniony?

Nie jest mi łatwo ją czuć, większość mojego życia blokowałem w sobie to poczucie. Od kilku lat, dzięki terapii, uczę się doceniać rzeczy, które zrobiłem i czuć z nich satysfakcję. Wcześniej było to dla mnie niezrozumiałe uczucie.

Pytam, bo w pierwszych doniesieniach o musicalu, pierwszych, zresztą bardzo entuzjastycznych recenzjach, postać kompozytora nie była podkreślona. Co w przypadku musicalu jest dość dziwne. Mieliśmy też sytuację, gdzie na niwie towarzyskiej podziękowałeś mi, że ciepło wyraziłam się o Twojej pracy. Zaskoczyło mnie to, bo przecież to oczywiste, że zrobiłeś coś wspaniałego.

Nie było aż tak źle, wiele recenzji entuzjastycznie odnosiło się też do kwestii muzycznych tego spektaklu. Natomiast ja już też nauczyłem się będąc przez dekady producentem w tandemie raper/producent, że tych osób z drugiego rzędu nie zawsze się dostrzega.

Swoją drogą warto nadmienić, że tego Fryderyka dokonaliśmy musicalem stworzonym w teatrze dramatycznym, a nie muzycznym. Wielkaw tym zasługa wszystkich współtwórców. Od początku prac przy tym spektaklu towarzyszyła jakaś dobra energia, każdy kto go współtworzył włożył tam swoje 120% i stworzyliśmy piękną rzecz.

A jak Twój sukces i spektaklu odebrała scena hip hopowa?

Nie wiem, czy w środowisku hip-hopowym ten spektakl zaistniał jakoś bardzo. Natomiast wielu jej reprezentantów gościło na spektaklach i otrzymywaliśmy bardzo pozytywne recenzje.

Rapu w spektaklu nie brakuje. Czy aktorzy łatwo zaadaptowali tę formę językowej ekspresji?

Na pierwszy casting jechałem pełen obaw, zwłaszcza że zadaliśmy im dwa utwory do zarapowania do nauczenia w 2 dni. Ja sam miałbym problem, żeby czegoś takiego dokonać. I choć było różnie z ich wykonaniem, to już wówczas pojawiły się tam świetne wykonania, które zrobiły na mnie wrażenie i zbudowały we mnie wiarę, że to może się udać.

Tutaj z pomocą przyszedł raper Bober, którego zaprosiłem do tego projektu. Jest autorem kilku tekstów, zajmował się redakcją tekstów Marcina Napiórkowskiego na bardziej rapowy język i przede wszystkim wziął na siebie olbrzymią pracę nauczenia aktorów rapu. Wykonał świetną pracę.

To była jedna z największych moich obaw, gdy wahałem się, czy podjąć tę współpracę. Bardzo jestem wdzięczny, że po drugiej stronie miałem bardzo uważnych współtwórców, którzy nie bagatelizowali niuansów i czułem, że mam w nich duże wsparcie. Katarzyna Szyngiera (reżyserka spektaklu) zapewniała mnie od początku, że to cholernie zdolna ekipa aktorów. I miała rację.

„1989” opowiada o bardzo ważnym momencie w naszej współczesnej historii, jeśli nie najważniejszym. Dzięki wydarzeniom z tamtego okresu odzyskaliśmy wolność.

Marcin Napiórkowski, pomysłodawca i autor większości tekstów, kiedy mi przedstawiał koncept na ten musical, nakreślał wizję, aby nieco „odczarować” ten moment w naszej historii, bo choć wiadomo, że nie wszystko poszło tak jak powinno, to jednak jako moglibyśmy spojrzeć na ten moment w historii bardziej pozytywnie, a często to ginie w narracji medialnej, i my sami chyba, jako społeczeństwo, proszę wybaczyć tę generalizację, zapominamy by doceniać pozytywne momenty w naszej historii. Drugim, też niesłychanie ważnym aspektem tego spektaklu jest pokazanie istotnej roli kobiet w tamtym przełomowym czasie, o którym też się rzadko wspomina w polityczno-historycznym dyskursie. Cieszę się, że mogłem być częścią tego projektu i chociaż w ten sposób dorzucić „cegiełkę” w postaci muzyki. W moich działaniach muzycznych istotną rolę gra zawsze chęć przekazania czegoś wartościowego, to mnie motywuje do działania.

Jesteś znanym producentem i teraz także kompozytorem. Dajesz sobie radę z „fejmem”?

Na szczęście nie jestem jakoś bardzo rozpoznawalny. Często to jest bardzo miłe, czasem bywa uciążliwe, zwłaszcza w klubie Hormon, kiedy jest się trzeźwym, a druga osoba jest w stanie zgoła odmiennym. (śmiech). Ja mam ADHD i jest mi trudno samemu siebie docenić – czasem odbieram tę rozpoznawalność jako coś przyjemnego, czasem jednak też trudno mi się w takich sytuacjach odnaleźć. Natomiast to, co otrzymuję zazwyczaj z zewnątrz jest miłe i pozytywne i jestem bardzo wdzięczny za to. W muzyce dla mnie ważny jest jej odbiorca, bo dla mnie muzyka jest formą komunikowania się ze światem, która czasem lepiej mi wychodzi niż rozmowy.

Nie czułeś nigdy, że jesteś w cieniu Adama?

Mi to przez bardzo długi czas w ogóle nie przeszkadzało, a nawet wręcz odpowiadało. Taka jest też rola producenta, który wypełnia rzadko dostrzeganą przestrzeń. Wystarczy spojrzeć na światowy rynek muzyczny. Każdy wie kim jest The Weeknd, ale niewiele osób już interesuje to, ile faktycznie osób pracowało przy każdym z jego utworów.

Lubisz Szczecin?

To miasto nie przebodźcowuje. Nie powiem tutaj chyba za wiele odkrywczego - kocham Szczecin za bliski dostęp do zieleni i wody. Nie ma tu zbyt wielu możliwości nadmiernego imprezowania - miasto w tym tygodniu zamiera po godzinie 21, więc jest to bardzo motywujące, by zająć się sobą i tworzeniem. . Tempo życia jest inne niż w większych aglomeracjach, i choć miałem świadomość, że dla mojej kariery pewnie byłoby to bardziej korzystne, to zawsze jednak na dłuższą metę stroniłem od wielkomiejskiego pędu. W branży muzycznej na pewno jest trudniej tutaj egzystować. Od czasu pandemii, i wraz z rozwojem internetu, ten świat się trochę „zbliżył” i dzisiaj można więcej rzeczy współtworzyć zdalnie. Musical „1989” tak powstawał. Podczas procesu tworzenia większość twórców rezydowała w Warszawie, lub gdzieś w rozjazdach, ja w Szczecinie, a tworzyliśmy spektakl dla teatru w Krakowie. Dzisiaj to już chyba nic nadzwyczajnego. Oczywiście w pewnym momencie musieliśmy się pojawić w Krakowie na castingach i później na próbach, natomiast twórczo-muzyczna część spektaklu powstawała właśnie w ten sposób.

 

Współtworzysz kulturę, jesteś jej częścią. Jak oceniasz to, co się dzieje w tej materii w Szczecinie?

Wydaje mi się, że z ciemniejszych punktów trochę zaniedbaliśmy kwestię kultury w naszym mieście, a na pewno nie zadbaliśmy o jej odbiorców - mieszkańców. Wydaje mi się, że zbyt często staramy się porównywać z dużymi miastami w tym aspekcie, zamiast zaakceptować to i stworzyć z tego nasz atut. Gdyby zadbać o wysoki poziom edukacji, komfort podstawowego życia – m.in infrastrukturę miejską, możliwości późniejszego rozwoju i przede wszystkim dobrze płatnej pracy, sprawiłoby to, że może łatwiej byłoby przyciągnąć tutaj więcej młodszych osób. Czy to brzmi zbyt utopijnie? Nie wiem. Cieszy mnie natomiast mnóstwo oddolnych inicjatyw, zwłaszcza tych młodszych pokoleń, od tych mniejszych – jam’ów muzycznych, małych galerii sztuki, które pojawiają się w różnych zakątkach miasta, ale też i oferta kulturalna teatrów i kin studyjnych. W szerszym obrazie trudno nie wspomnieć o Akademii Sztuki, która jest naprawdę solidnym punktem na mapie Polski. Cieszy fakt, że przyciąga coraz więcej osób z innych miast. Marzy mi się, by te osoby czuły się tutaj na tyle dobrze, by chciały pozostać.

Co poleciłbyś w Szczecinie osobom, które odwiedzają nasze miasto po raz pierwszy?

Z miejskich aspektów w słoneczny dzień, o tej porze roku, warto wybrać się na Bulwary nad Odrą, albo do parku Żeromskiego, albo na Cmentarz Centralny, który jest przepięknym parkiem. Przejść się aleją Wojską Polskiego, tudzież rejonami al. Jana Pawła II i ul. Rayskiego i Jagiellońskiej i wypić pyszną kawę w jednej z kafejek.

Warto wybadać, czy akurat nie dzieje się coś we Freedom Gallery, czy Trafostacji Sztuki. Jest też dużo mniejszych galerii, gdzie dzieją się ciekawe rzeczy, np. Kückenmühle, Obrońców Stalingradu 17. Wybrać się na spektakl do Teatru Współczesnego, czy Teatru Kana. Ja najlepiej się odnajduje w okolicznych terenach zielonych: Puszcza Wkrzańska, Rezerwat Świdwie, Las Arkoński – tutaj czuję, że żyję i odpoczywam.

A w kwestii jedzenia i knajpek?

Na pewno koniecznie trzeba odwiedzić piekarnię Andrzeja i Ewy Reczyńskich, na ul. Rayskiego, gdzie jest cudowne pieczywo.

Ostatnio nie jadam za często na mieście, więc nie jestem na bieżąco. Na pewno jednak poleciłbym tajskie jedzenie w Laai Thai na Podzamczu, restaurację U Kelnerów na Wyzwolenia i smażalnię ryb Turzyn na Turzynie. Dla miłośników kuchni wege poleciłbym – Bistro Jaglana i Korzenie. Na kawę i deser mogę polecić „To kawa” przy ul. Dubois i „Mozaikę” przy ul. Jagiellońskiej. Nie dają o sobie zapomnieć też eklery i lemon curd w „Ciastki” na Felczaka.

Na koniec musze zadać pytanie, które słyszałeś zapewne już wiele razy. Kiedy następna płyta Łony i Webbera?

Hmm… muszę zapytać naszego managera.

Ale Wy chyba nie macie managera?

Nie mamy, ale zapytam! (śmiech)