Ile kosztuje słowo?

Inga Iwasiów, Leszek Herman, Sylwia Trojanowska, Dariusz Staniewski, Adam Zadworny

 

Czasem kilka złotych. Czasem mniej niż filiżanka kawy. Czasem tyle, ile zostanie z honorarium po przejściu przez wszystkie ręce, które nie napisały ani jednej strony. A przecież to od słowa wszystko się zaczyna. słowo buduje świadomość, zapisuje historię, tworzy wspólnotę. Czy pisarze i pisarki mogą żyć ze swojej pracy? Postanowiliśmy oddać głos szczecińskim pisarzom, którzy słowo traktują poważnie.

Czy Wasza praca w Polsce jest odpowiednio wyceniana?

– Nie da się jednoznacznie wycenić słowa, ale jedno jest pewne – pisanie rzadko bywa zawodem, który pozwala na stabilne życie. Pisanie nie jest czynnością, którą można obiektywnie wycenić. Jak każdy zawód twórczy, zależy od rynku, odbiorców i zmienia się w zależności od popularności autora – zauważa Leszek Herman, który debiutował równo dziesięć lat temu. Jak wspomina, wówczas nawet znani autorzy dorabiali gdzie indziej, a sam rynek dopiero się kształtował. – Po 2015 roku coś się zmieniło. Pojawił się rynek, na którym autorzy, którzy się „sprzedają”, mogą zarobić naprawdę duże pieniądze. Ale to nadal margines.

Dariusz Staniewski nie ma wątpliwości: – To ciężki kawałek chleba, który nie przynosi kokosów. Większość pisarzy musi dorabiać na boku – w firmach, instytucjach, redakcjach – komentuje. – Tylko nielicznym udaje się utrzymać z pisania, a pozostali – mimo ogromu pracy – nie są wynagradzani proporcjonalnie do nakładów.

Inga Iwasiów z kolei zwraca uwagę na niuanse rynku wydawniczego. – Nie ma jednej odpowiedzi. Wszystko zależy od umowy, od pozycji autora, od planu promocyjnego – czasem jest on symboliczny, czasem kosztowny. – Jak mówi, debiutanci często nie otrzymują żadnego honorarium, a książki poetyckie z definicji nie przynoszą zysku. – Pisanie to praca – i to ciężka. Ale wielu nadal sądzi, że to tylko pasja, bo autor się uśmiecha z profilu społecznościowego. Pisanie to jest praca, spotkania autorskie, promocja swoich tekstów, wywiady, nawet rodzaj wizerunku, który obieramy to praca. Warto zaznaczyć, że większość pisarzy wykonuje inny zawód.

Na nierówną sytuację zwraca uwagę także Sylwia Trojanowska, podkreślając, że problemem jest nie tylko zaniżona wycena pracy twórczej, ale też różnice w wynagrodzeniach ze względu na płeć. – Uważam, że wynagrodzenia zarówno pisarek, jak i pisarzy są niedoszacowane. To, nad czym jednak ubolewam najbardziej, to fakt, że praca pisarek jest znacznie mniej doceniana od pracy pisarzy – mówi. – Kobiety piszą wspaniale, porywająco, zdobywają uznanie czytelników i krytyków, a mimo to lepsze stawki, wyższe wynagrodzenia przypadają mężczyznom.

Głośno było o autorce książki “Chłopki” – Joannie Kuciel-Frydryszak. Czy ten przypadek coś zmieni?

– Wierzę w to, że jesteśmy w środku zmiany – mówi Iwasiów. I nie chodzi tylko o wysokość honorariów, ale o cały systemowy kontekst: składki, emerytury, stabilność zawodową. Pisarka przypomina, że w historii bywały różne formy mecenatu – dwór, państwo, rynek – ale dziś nadal pozostajemy w cieniu złudzeń liberalnego kapitalizmu. – Rynek działa, owszem, ale raczej dla hurtowników niż dla literatury – dodaje. I podkreśla: stawką jest nie tylko byt twórców, ale też demokratyczny dostęp do książek, edukacja przez literaturę i jakość debaty publicznej.

Adam Zadworny, autor „Heweliusza”, widzi w sprawie „Chłopek” wyraźny punkt zapalny. – To dobrze, że pisarki i pisarze w końcu przestali się bać i mówią wprost o tym, co ich boli – mówi. Jego zdaniem, rynek książki od lat potrzebuje rewolucji. – Joanna Kuciel-Frydryszak słusznie domaga się zmian – to jej się po prostu należy. I wygląda na to, że coś już się dzieje: jeden z wydawców obiecał nowe warunki dla autorów, procent od ceny okładkowej. – Zadworny przyznaje też, że sam miał szczęście – jego umowa z wydawnictwem Czarne była dla niego satysfakcjonująca. – Nie wszyscy wydawcy to krwiopijcy – dodaje.

Bardziej sceptycznie wypowiada się Dariusz Staniewski, choć również z nadzieją: – Oby ta sprawa nie została po cichu załatwiona. Oby nie skończyło się na zakulisowym kompromisie i uciszeniu dyskusji. Oby to był przyczynek do wprowadzenia koniecznych zmian systemowych na polskim rynku wydawniczym i likwidacji partyzantki jaka na nim panuje. – Jak podkreśla, najważniejsze jest, by nie ostygł entuzjazm. – To, co otrzymuje większość autorów, przypomina tytuł książki Newerly’ego – „Zostało z uczty bogów”.

Z czego wynika fakt, że autorzy, mimo ogromnego nakładu pracy, dostają najmniejszy kawałek „wydawniczego tortu”?

Problem jest znacznie głębszy i bardziej złożony. To efekt układu sił na rynku, tradycji, która rozmija się z rzeczywistością, i relacji, które wciąż dalekie są od partnerskich.

– Z tradycji? Że tak było, jest i… powinno zostać? Chciałabym, aby to się zmieniło, abyśmy zarabiali lepiej i tyle, by móc w pełni poświęcić się pisanemu tekstowi, nie działać na kilku frontach – mówi Sylwia Trojanowska. Wydawniczy świat to gra interesów, w której pisarz często nie ma narzędzi negocjacyjnych. – Kiedy w grę wchodzą pieniądze, jest przeciąganie liny – na ile pisarze są w stanie się zgodzić, a na ile wydawcy są w stanie się ugiąć. A może na odwrót?

Leszek Herman dodaje, że choć istnieje wąska grupa twórców, którzy mają realny wpływ na warunki, to dla większości autorów rzeczywistość bywa znacznie mniej łaskawa. – Przeważająca większość może liczyć tylko na resztki z pańskiego stołu. I choć wydawnictwa są często obwiniane, to nie one rozdają dziś wszystkie karty – zauważa. – Rynek książki to dziś przede wszystkim bardzo droga dystrybucja. Kilka firm trzyma w rękach całość kanałów sprzedaży i promocji. To zabija mniejszych graczy i ogranicza szanse autorów.

Bardziej radykalnie wypowiada się Dariusz Staniewski, który mówi wprost o „zbójeckich zasadach” rynku. – Wydawnictwa działają często z pozycji siły: Nie podoba ci się umowa? Nie musimy cię wydawać… – Jak dodaje, nawet zapisane w umowie zobowiązania wydawców bywają martwe. – To trochę jak z płaszczem z Misia Barei – „albo coś zrobimy albo nie. I co pan nam zrobi?” Staniewski podkreśla również rolę dystrybutorów, którzy wpływają na widoczność książek na półkach – często za dodatkową opłatą. – Czasem trzeba toczyć prawdziwe boje, żeby w ogóle odzyskać należności za sprzedane egzemplarze. – Natomiast Leszek Herman zauważa – Nie jest tajemnicą, że rynek dystrybucji został zdominowany przez kilka dużych podmiotów, które narzucają wydawcom bardzo wysokie marże. Aby książka mogła trafić do czytelnika, musi być odpowiednio wyeksponowana i promowana – a to z kolei generuje koszty, które najczęściej ponosi autor.

Czy słowo wciąż ma należną wartość, czy raczej coraz częściej jest deprecjonowane?

– Pisać dziś może każdy – zauważa Trojanowska – i może stąd bierze się wrażenie, że słowo traci na znaczeniu. A jednak to właśnie słowo – dobrze ułożone, pełne treści i emocji – pozwala zatrzymać się w rozpędzonym świecie, złapać oddech, pomyśleć. Jesteśmy przebodźcowani i uzależnieni od obrazu, literatura daje coś, czego coraz częściej brakuje: wytchnienie i ukojenie.

Adam Zadworny podkreśla, że wciąż wierzy w wartość słowa – mimo sztucznej inteligencji, mimo kryzysu mediów i zmiany modelu konsumpcji treści. – Część ludzi rzeczywiście przelatuje po nagłówkach, ale jest też wielu, którzy chcą czytać reportaże, pogłębioną publicystykę, słuchać opowieści. Widać to w reakcjach czytelników i sprzedaży książek non-fiction. Leszek Herman zauważa z kolei niepokojący trend. – Młodzi ludzie coraz częściej przyznają się do nieczytania – i to bez skrępowania. Dominuje obraz, film, forma szybka i powierzchowna. A jednocześnie słowo potrafi dziś zniszczyć albo wynieść na piedestał – czy to w mediach społecznościowych, czy w polityce. To tylko pokazuje, jak dużą ma siłę, choć nie zawsze dobrze wykorzystywaną.

Inga Iwasiów natomiast nie ma wątpliwości, że słowo wciąż ma moc – ale pod warunkiem, że ma przestrzeń do wybrzmienia. – Spotkania autorskie, festiwale, rozmowy o książkach – one wciąż przyciągają. Literatura daje ramy do myślenia i rozmowy. „Chłopki” odniosły sukces właśnie dlatego, że mają moc otwierania wielu historii.

Skąd czerpać motywację, aby nadal pisać?

Dla Sylwii Trojanowskiej pisanie to doświadczenie emocjonalne, intelektualne i fizyczne. – Ileż razy po napisaniu akapitu, rozdziału, nie mówiąc o skończeniu tekstu, chorowałam. Całe ciało mnie bolało — mówi, ale jednocześnie podkreśla, że nie przestaje tworzyć. Motywuje ją sam proces, radość z budowania opowieści i łączenia wątków. – Za każdym razem marzę, by nie bolało, ale piszę dalej.

Z kolei Leszek Herman mówi wprost – Nie sposób pisać, jeśli nie czerpie się z tego przyjemności. – Dla niego to akt twórczy, z którego rodzą się światy, bohaterowie, relacje — a przede wszystkim historie, które domagają się opowiedzenia. Siłą napędową są też czytelnicy: pytania o kolejne książki, rozmowy po spotkaniach, wiadomości. “To wielka i budująca siła” podkreśla.

Adam Zadworny natomiast przyznaje, że ucieka w pisanie od… codzienności dziennikarskiej. Znajduje w nim azyl, szczególnie w reportażu historycznym. - Mam potrzebę opowiadania — już jako chłopiec lubiłem snuć historie przy rodzinnym stole. W najnowszej książce wracam do dzieciństwa, do Szczecina i trzech karteczek znalezionych w nodze od stołu. Inspiracja jest wszędzie, trzeba tylko umieć ją dostrzec.

Inga Iwasiów nie potrzebuje dodatkowej motywacji — Pisanie to moja praca. Nie mam innego zawodu. – Znajduje sens w literaturze, bo pozwala mówić o sprawach, które wymykają się naukowym definicjom. – Czytelnicy, którzy dzielą się wrażeniami, są kolejnym argumentem za tym, by zostać przy biurku.

Dariusz Staniewski zamyka ten obraz – Dla jednych to potrzeba tworzenia, dla innych ucieczka, terapia, misja. A czasem po prostu chęć zaistnienia. Jedno jest pewne — jeśli w człowieku rodzi się historia, to musi ją napisać. Jak śpiewał Jerzy Stuhr: „czasami człowiek musi, inaczej się udusi.”