Czy konserwatywni mężczyźni umeblują nam świat?
To pytanie może rozjuszyć każdą ze stron naszego pękniętego kraju oraz zarówno nasz jing jak i jang. Rządzi polaryzacja – niemiłe słowo, oznaczające rozszczepienie. Kiedy znika miejsce na złoty środek, pojawia się radykalizm. Kiedy pojawia się radykalizm, każda rozmowa to polemika. A w polemice jesteśmy raczej kiepscy, bo kończy się srogą i nieparlamentarną pyskówą. Jednym słowem: zapowiada się awantura za awanturą.

Tym większa, że podzieliliśmy się nie tylko kandydatami i poglądami, ale i płcią.
Wybory za nami, jest, jak głosowaliśmy. Można się spodziewać, że siła konserwatywnego środowiska męskiego dostała zielone światło od subtelnej większości społeczeństwa. Oznacza to też, że niemal połowa była przeciw, w związku z czym mamy piękne równe pęknięcie na organizmie kraju. Uogólniając: część jest za „toksyczną męskością” widząc w niej siłę sprawczą, część za troską o sprawy kobiet, równość, ich wolny wybór i decydowanie o własnej biologii.
Dwa skrajne bieguny, które chyba słabo mają szansę się porozumieć. Nasz krewki, słowiański charakter popycha do obrony poglądów w sposób zapamiętały: najpierw pyskówka, potem przemoc słowna i rękoczyny. Jazda.
Prof. Dorota Piontek, politolożka opisuje tak kandydatów na prezydenta: jeden prezentuje „toksyczną męskość", co przyciąga, głównie mężczyzn. Drugi kojarzony jest przez kobiety z progresywnymi postulatami spełniania ich potrzeb.
Droga Polsko, chyba doczekałaś się wojny płci.
„Polaryzacja światopoglądowa między młodymi kobietami a mężczyznami oznacza jeszcze większą zapaść demograficzną. – Ci ludzie się ze sobą nie dogadają, będzie jeszcze mniej małżeństw i mniej dzieci” – przewiduje prof. Dorota Piontek.
Czemuż tak słabo nam prognozują? Bo w przypadku różnych rodzimych polaryzacji najboleśniej nas różni to, że ludzie zbyt blisko umieszczają swoje przekonania na temat świata, przy przekonaniach na temat swojego „ja”, traktując personalnie każde odmienne zdanie i pogląd, jako atak na siebie. Najlepszą obroną też jest atak.
Kobiety: mężczyźni są uprzywilejowani, a kobiety dyskryminowane. Kobiety są ofiarami patriarchatu. Całe wieki były. Do dziś patriarchat podnosi łeb. Jeśli mężczyzna coś niszczy, to jest to patriarchat.
Mężczyźni: polityka skupia się na kobietach. Kobiety są teraz uprzywilejowane, wszyscy dają im prawo do walki o siebie, są dostrzegane, bronione. Mężczyznami nikt się nie przejmuje, nie walczy w ich imieniu. Wsadza się ich na szczyt piramidy władzy i win, wytyka im palcem, niech mają za swoje.
„Tymczasem duża część mężczyzn nie odczuwa swoich przywilejów związanych z płcią, bo po prostu ich nie ma. Należą do prekariatu, więcej czasu spędzają w bezsensownej, rutynowej i fizycznej pracy, rzadziej zdobywają wyższe wykształcenie i częściej mieszkają na wsi.” – mówi psycholog osobowości prof. Piotr Oleś z Instytutu Psychologii KUL.
Kobiety: oddajcie mi moje, nie chcę zarabiać mniej niż koledzy, nie chcę sama ogarniać domu i dzieci, nie chcę, żeby „mój” mnie lał, rządził mną i wydzielał mi pieniądze, jeśli zarabiam mniej lub wcale, bo wychowuję dzieci.
Mężczyźni: wszyscy trąbią, że mamy lepiej niż kobiety, mamy przeprosić, ustąpić i oddać. Ale co, skoro ja nie czuję, żebym miał więcej, mógł więcej i miał co oddawać, jestem biedny i trudno mi w życiu. Nie mam. I nie mam prawa domagać się wsparcia.
Ano, jak tak chwilę pomyśleć, to nikt nie lubi być wykorzystywany, ale i taka natura ludzka, że nikt nie lubi jak mu się zabiera cokolwiek. Nawet jeśli słusznie.
Politycy umiarkowani nie proponują mężczyznom nic więcej poza ustąpieniem miejsca kobietom. Za to sprytnie grają tym polem pomocy kobietom, obiecują, że ho ho. Nie bez powodu. Strategia ta jest zrozumiała – dorosłych kobiet jest o 10% więcej niż mężczyzn, niemal półtora miliona pięknych pań. Komunikaty były kierowane do nich właśnie.
Młodzi wyborcy płci męskiej, zwłaszcza mniej wykształceni i mieszkający na prowincji mogą czuć się odrzuceni przez umiarkowanych polityków – nic dla nich nie ma. Nie wspomina się o gorszym (w porównaniu do kobiet) wykształceniu mężczyzn, a nawet słabszych umiejętnościach cyfrowych chłopców. A alkoholizm? Problemy emocjonalne i psychiczne mężczyzn? Nic, cisza? Dlatego, że to problemy, które najwygodniej jest, zamiast je rozwiązywać, wykorzystać jako argument w doganianiu mężczyzn pod względem średnich zarobków i liczebności na studiach o kierunkach ścisłych, technologii, inżynierii. Argumenty dla wsparcia kobiet, że mężczyźni to tępe, przemocowe, nieempatyczne bałwany.
Mamy lukę atencji i empatii wobec mężczyzn, a to niesie potężny zawód, bo mężczyźni potrzebują atencji nawykowo, trudno, ale tak jest. Edukujmy! Obwinianie patriarchatu i skupienie się na perspektywie kobiet to krótka meta, już nie wypaliła.
To tak, jakby za karę, za patriarchat, czekać, aż mężczyźni zmądrzeją, by poprawić swoją sytuację, aż mężczyźni zaczną się zachowywać inaczej. No naprawdę… Zaraz się skrzyknie grupa, która zbuduje męską tożsamość w kontrze do feminizmu. Ups, już jest.
My, kobiety, nie zamierzamy ustępować, bo nam się to samo należy. Trzeba dążyć do wypracowania nowej, partnerskiej równowagi społecznej.
Zasypać rów i chodzić do siebie tą górką.