Błękitny k(raj)

Wyobraź sobie miejsce, w którym możesz zobaczyć niemal jednocześnie najpiękniejsze rzeczy, jakie stworzyła Matka Natura. Z każdej strony otaczają Cię tu góry sięgające do samego nieba, okazałe lodowce, których chłód niesie się przez rozległe doliny pełne świerkowych lasów i turkusowych jezior o najczystszej wodzie na naszej planecie, soczyście zielone łąki okrywające miękko wysokie, skalne ściany oraz szumiące jednostajnie na wietrze… palmy. Woda w kranie płynie tu prosto z alpejskich strumieni, więc butelkowana niemal nie trafia do sklepowych koszyków, lokalna kuchnia przepełniona jest produktami najwyższej jakości, a łakocie wykonane z najlepszej czekolady na świecie można kupić dosłownie wszędzie. Brzmi jak raj? On istnieje i jest znacznie bliżej, niż myślisz.

Szwajcaria znajdująca się w samym sercu Europy wita mnie za każdym razem jak dobra przyjaciółka. Gdybym miała ją określić jednym słowem, byłoby to „niebieski”, bo tylko tutaj ten kolor pokazuje mi się na każdym kroku w dziesiątkach najróżniejszych odcieni. W dolinach skrytych między górskimi szczytami rozrzucone są alpejskie jeziora znane ze swojej krystalicznie czystej wody, a jedno z nich powstało 15 tysięcy lat temu na skutek osunięcia się warstw pobliskiego lodowca i przybrało kolor oczu pewnej nieszczęśliwie zakochanej niewiasty. Lokalna legenda głosi, że dawno temu jej serce zabiło mocniej do pewnego pasterza, który poniósł śmierć spadając z klifu. Zrozpaczona dziewczyna każdej nocy wypływała łódką na środek jeziora, by opłakiwać ukochanego, lecz gdy któregoś ranka nie wróciła ze swojej wyprawy, niczym niewyróżniające się jeziorko Blausee zmieniło swój kolor na intensywnie niebieski. Na południu kraju, między kantonami Uri i Valais rozciąga się malownicza przełęcz Furka, przez którą przebiega pełna serpentyn droga dostępna wyłącznie od maja do października. Kiedy pokonuję jej ostre zakręty, ciesząc się z obecności świstaków wygrzewających się na poboczu w promieniach południowego słońca, przed oczami mam widok Jamesa Bonda, który w filmie „Goldfinger” z 1964 roku przemierzał tę samą drogę swoim srebrnym Astonem Martinem DB5. Zapierająca dech w piersiach trasa mija legendarny hotel Belvédère zbudowany w 1882 roku, który przez wiele lat był jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc noclegowych w całych Alpach. Jego popularność wynikała z położenia zaledwie kilka metrów od olbrzymiego lodowca będącego źródłem rzeki Rodan, sięgającego w XIX wieku dna doliny Goms. Wraz ze stopniowym ocieplaniem się klimatu lodowiec zaczął się kurczyć, niknąc w oczach dosłownie każdego dnia. Razem z nim znikali hotelowi goście, co zmusiło właścicieli do zamknięcia obiektu w 2015 roku. Moment, w którym po raz pierwszy spotkałam się z Rhonegletsher zapisał się w mojej pamięci bardzo wyraźnie. Część ciemnoszarego lodu otulona była grubymi, białymi kocami przypominającymi z daleka ogromną kołdrę, które spowalniają topnienie pokrywy lodowej o blisko 70%. Po przedarciu się przez fragmenty tkaniny, mocno nadszarpniętej przez trudne warunki atmosferyczne, z jakich znany jest ten obszar Alp, moją skórę powitał przyjemny chłód. Na zewnątrz świeciło słońce, dzięki czemu lodowe ściany tunelu wydrążonego po raz pierwszy pod koniec XIX wieku zmieniły się we wspaniały, niebieski obraz przyozdobiony pęcherzykami powietrza uwięzionymi w lodowcu wieki temu. Otoczona ze wszystkich stron przez wielki błękit, ścierałam ze swojej głowy zbłąkane kropelki wody niespiesznie zsuwające się z ciemnogranatowego sufitu, nie mając pojęcia, że tej chwili już nigdy nie będę mogła powtórzyć. Gdy po sześciu latach ponownie znalazłam się we wnętrzu lodowca, z grubych na kilka metrów ścian pozostały jedynie cienkie fragmenty lodu, które straciły swoją charakterystyczną, intensywnie niebieską barwę. Dawniej promienie słońca nie miały siły przedrzeć się przez potężny lodowy sufit, a dziś zaglądają do wnętrza tunelu jak nieproszeni goście, oblewając go turkusową poświatą, która z roku na rok słabnie coraz bardziej. Po ścianach nieubłaganie spływają obfite strugi wody powiększające każdego dnia lagunę znajdującą się przed czołem lodowca. Rhonegletsher okryty setkami białych koców, które w żaden sposób nie są w stanie mu pomóc, przegrywa walkę z rosnącą temperaturą, a przy cofaniu się o aż 10 cm dziennie, jego życie skończy się za około 80 lat. Dużo lepiej miewa się Aletschgletscher – największy i najdłuższy lodowiec w Alpach. Wśród tłumu ludzi, jaki tego dnia również zapragnął go zobaczyć, panuje zaskakująca cisza, jakby prawo głosu miał jedynie wiatr, który przeciskając się między szczytami Eggishorn i Olmenhorn, obdarza wszystkich obserwujących kojącym chłodem olbrzymiego lodowca.

Każdy z 26 szwajcarskich kantonów, które aż do połowy XIX wieku istniały jako odrębne mini-państwa, wyróżnia się swoją unikalną tożsamością kulturową oraz osobistym urokiem. Dzień rozpoczynam od spaceru po skąpanym w porannym słońcu miasteczku Sankt Gallen, gdzie odwiedzam opactwo Świętego Galla założone przez irlandzkiego mnicha Świętego Gawła mieszczące jedną z najważniejszych klasztornych bibliotek na świecie. W barokowej sali z bogato zdobionym malowidłami sufitem znajdują się ponad 2 tysiące rękopisów datowanych między VIII a XV wiek oraz 170 tysięcy książek dostępnych do publicznego użytku, co wywołuje rumieniec na twarzy u większości zwiedzających, którzy suną cicho w filcowych kapciach chroniących przed zniszczeniem zabytkową, jodłową podłogę. Po niecałej godzinie podróży docieram do Zurychu - nowoczesnego centrum finansowego pełnego średniowiecznych kamienic i renesansowych budynków. Spacerując wzdłuż przepływającej przez miasto rzeki Limmat, jaka w letnie dni wypełnia się śmiechem osób pluskających w jej orzeźwiającej wodzie, podziwiam bryłę kościoła Grossmünster, którego bliźniacze wieże stanowią symbol miasta. Ze wspaniale udekorowanych witryn na słynnej Bahnhofstrasse spoglądają na mnie praliny stworzone przez szwajcarskich mistrzów cukiernictwa, a delektowanie się tymi małymi dziełami sztuki jest obowiązkowym punktem każdej wizyty w Zurychu. Szwajcaria kojarzona powszechnie z jednostajnym dźwiękiem dzwonków zawieszonych na krowich szyjach znana jest ze swoich produktów takich jak ser (Gruyère!) i czekolada, gdyż to właśnie lokalny wynalazca Daniel Peter w 1875 roku połączył kakao ze skondensowanym mlekiem, tworząc pierwszą tabliczkę mlecznej czekolady. Mleko pochodzące od krów wypasanych na alpejskich łąkach charakteryzuje się większą ilością składników odżywczych, niż to pozyskiwane od zwierząt hodowanych na nizinach, co stanowi jeden z sekretów globalnego sukcesu szwajcarskiej czekolady. Po kolejnej godzinie podróży moim oczom ukazuje się malownicza Lucerna otoczona alpejskimi szczytami oraz Jeziorem Czterech Kantonów o intensywnie turkusowym kolorze wody. Jest ona uznawana za najpiękniejsze miasto w kraju, a jej przeciwległe brzegi od około 1360 roku łączy Kappellbrücke - najstarszy drewniany most w Europie oraz jeden z symboli Szwajcarii, którego wnętrza przyozdobione są siedemnastowiecznymi, trójkątnymi malowidłami przedstawiającymi historię mieszkańców Lucerny. Wędruję po szerokiej promenadzie wzdłuż brzegów rzeki Reuss, podziwiając zdobione kolorowymi freskami kamienice, między którymi skrywają się gwarne uliczki i urokliwe place pełne cukierni kuszących niezliczone grupy ludzi czekoladowymi łakociami. Swój dzień kończę nad jeziorem Lugano we włoskojęzycznym regionie Ticino, gdzie ku mojemu zaskoczeniu witają mnie palmy i prawdziwie śródziemnomorski klimat. Powietrze ma w sobie ten niepowtarzalny zapach, z którego znane są włoskie miasteczka rozsiane wśród wybrzeży Morza Śródziemnego, domy do złudzenia przypominają włoskie wille, a restauracje mijane co kilka kroków serwują dania kuchni włoskiej, którym nawet nie próbuję się oprzeć. Choć mam wrażenie, że jestem w słonecznej Italii, o prawdziwym położeniu na mapie Europy przypomina mi wszechobecna punktualność, którą mieszkańcy Szwajcarii mają we krwi. Kiedy w 1541 roku reformator Jan Kalwin zakazał w Genewie noszenia jakiejkolwiek biżuterii, lokalni rzemieślnicy zaczęli rozwijać się w dziedzinie zegarmistrzostwa i przez wieki doskonalili swój warsztat, tworząc z czasem skomplikowane mechanizmy umożliwiające produkcję precyzyjnych zegarków cenionych na całym świecie.

Szwajcaria jest jednym z najbezpieczniejszych państw – i to dosłownie. Kraj ten posiada blisko 300 tysięcy schronów mogących pomieścić ponad 9 mln ludzi, a to o milion więcej, niż wynosi liczba jego obywateli! Niezwykła uprzejmość mieszkańców połączona z otwartością, różnorodnością kulturową oraz szczerym uśmiechem na twarzy sprawiają, że pobyt w tym górzystym kraju zawsze będzie udany. To również jedyne miejsce na świecie, gdzie można odnaleźć tak niezwykłe połączenie: palm, lodowców oraz czekolady.

 

Prestiż  
Sierpień 2025