Marzena Rogalska ambasadorką SANPROBI
Marzena Rogalska – jedna z najpopularniejszych polskich dziennikarek telewizyjnych i radiowych, pisarka, aktorka, coach, autorka szkoleń dziennikarskich a nawet piosenkarka. Osoba niezwykle charyzmatyczna, autentyczna i energiczna, nie bojąca się wyzwań, otwarta na ludzi i potrafiąca ich słuchać. W maju tego roku została ambasadorką znanej szczecińskiej firmy SANPROBI. Z Prestiżem rozmawia o swoim powrocie do TVP, miłości do tenisa, polskim dziennikarstwie, sztucznej inteligencji oraz dlaczego została ambasadorką probiotyków.

Poniedziałek, 18 sierpnia – to był dla Pani dzień szczególny. Po ponad czterech latach powróciła Pani do TVP i porannego programu Pytanie na śniadanie. Rozmawiamy kilka dni po tym wydarzeniu. To zapewne nie tylko ważny, ale i wymagający moment?
Tak, zdecydowanie. Wciąż próbuję ułożyć sobie nowy rytm dnia, co nie jest łatwe, zwłaszcza że jestem ogromną fanką tenisa. Dopiero co zakończył się turniej w Cincinnati i oglądałam właściwie wszystkie mecze – nie tylko Igi Świątek, której bardzo kibicuję. Mam także swoich ulubionych graczy z innych krajów, więc spałam po kilka godzin, a resztę zawdzięczałam adrenalinie i radości z powrotu do pracy. A tuż przed nami US Open! Oczywiście zmęczenie daje się we znaki, ale wraz z Łukaszem Nowickim czuliśmy, że z każdym dniem program daje nam coraz więcej frajdy i że tworzymy duet z prawdziwą energią.
Już 8 września rusza 32. edycja Invest in Szczecin Open. Czy zobaczymy Panią na trybunach?
Bardzo bym chciała! Od lat przyjaźnię się z organizatorami, Agnieszką i Krzysztofem Bobalami. Byłam w tym roku na ich Turnieju Gwiazd w Świnoujściu, a wcześniej prowadziłam Wakacyjne Miasto Kobiet, również przez nich organizowane. Heniu Sawka, wspaniały rysownik, którego niezwykle cenię, nas ze sobą poznał. Na szczecińskim turnieju bywałam już kilkukrotnie i naprawdę bardzo Wam tego wydarzenia zazdroszczę. Jest świetnie zorganizowane, z fantastyczną atmosferą i wierną publicznością. A sam Szczecin – niezwykle przyjazny i pełen uroku.
Nie obawiała się Pani powrotu do TVP i do „śniadaniówki”? Heraklit twierdził, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Heraklita bardzo cenię, ale rzeka nieustannie płynie – nigdy nie jest taka sama. Nie bałam się, bo wiedziałam, że to potrafię. Przyznam jednak, że im bliżej było dnia powrotu, tym częściej zadawałam sobie pytanie: „czy ja jeszcze pamiętam, jak to się robi?” Podczas pewnej leniwej niedzieli, kiedy to jadłam pierogi z jagodami u mamy Ewy Drzyzgi, wypaliłam do Ewy: „Ewcia, a jeśli zapomniałam?”. A ona, z właściwą sobie serdecznością, ale i stanowczością, odparła: „Po prostu wejdziesz tam i poprowadzisz program. Tego się nie zapomina”. Podobnie mówiła moja przyjaciółka z dawnej ekipy PnŚ – że mam to w DNA, jak jazdę na rowerze. I rzeczywiście – już pierwszego dnia poczułam, że wróciłam do domu. Łukasz Nowicki i ja znamy się od ponad 30 lat. Chichramy się jak dzieci, a między wejściami antenowymi prowadzimy nasze „drugie życie”. Zażartowałam nawet, że wyszłam po mleko do kawy i wróciłam po czterech i pół roku – jakby nic się nie zmieniło. Najbardziej wzruszający moment? Kiedy w studiu Łukasz powiedział: „Na Marzenkę proszę kamerę”, a chwilę później wręczył mi ogromny bukiet róż i dodał: „Cieszę się, że wróciłaś”. To było niezwykle emocjonalne. Poleciała mi łezka. Cała ekipa przyjęła mnie serdecznie, niemal rodzinnie. Owszem, fizycznie jestem zmęczona, bo piąta rano to dla mnie wyzwanie, ale psychicznie – absolutnie uskrzydlona.

