Ośmiornica ma wielkie oczy
Andrew Zimmer, włóczący się po świecie kulinarny desperat, powtarza: "Jeśli coś dobrze wygląda, zjedz to" i kosztuje najbardziej nieprawdopodobne wynalazki. Wspomniany świat różnorodnością swą przyprawia o zawrót głowy. Zwłaszcza różnorodnością kulinarną. Już choćby taka podstawa każdej kuchni jak tłuszcz do smażenia, potrafi zmienić smak najprostszego dania. W jednym regionie podstawą jest tłuszcz zwierzęcy, w innym roślinny, a i te dzielą się jeszcze drobniej i wymyślniej. Olej słonecznikowy, rzepakowy, palmowy, z orzeszków ziemnych… kto by tam je zliczył? A tłuszcze zwierzęce? Poczynając od tranu z wielorybów, przez smalce z foki, wieprzowiny, prawdziwa cholesterolowa wieża Babel. Jajecznica inaczej smakuje w Kenii, inaczej w Indiach, a jeszcze inaczej w domu u Mamy.
Wakacyjne wojaże sprzyjają nowym wyzwaniom kulinarnym. Do odważnych świat należy, a coraz częściej odwiedzamy kraje w których odwaga przy jedzeniu jest jak najbardziej pożądana. Nie ma zbyt wielu poradników objaśniających jak powinniśmy zachować się w ekstremalnych sytuacjach konsumpcyjnych. Kto z odważnych poradzi mi czy gotowane oko barana, którym poczęstuje mnie gospodarz domu w Azji Centralnej lepiej rozgryźć, czy starać się połknąć w całości? Czy żywotnie wyginające swoje ciało larwy palmowe należy jeść nożem i widelcem, czy paluchami? Czy do przysmaku rdzennych mieszkańców Kanady - zupy gotowanej na sfermentowanych rybich łbach, potrzebna jest sól, czy więcej pieprzu?
Co kraj to obyczaj, także kulinarny. Jeśli odwiedzi Was mieszkaniec Chin, raczej nie częstujcie go twarogiem. Może być to gwałtowny koniec znajomości. Co dla nas przysmakiem, dla innych może być nie do połknięcia. Jedzenie regionalnych specjałów w egzotycznych krainach może być pasjonującym doświadczeniem. Zazwyczaj jednak bywa chodzeniem po polu gęsto nadzianym minami. W swoich kulinarnych podróżach, kierując się zazwyczaj nosem, nie sprostałem próbie skosztowania duriana - najsmrodliwszego owocu świata, który ma jednak wielu swoich zwolenników. Nie żałuję. Jego zapach można porównać do zapachu... bo ja wiem? Chyba tylko duriana. Innym razem, mazistej konsystencji paćka w kolorze brudnej wody w zlewie, serwowana prosto z niewielkiego paleniska rozłożonego na ulicy, przyprawiła mnie o zawrót głowy. Czegoś tak pysznego nie jadłem już nigdy w życiu. Zapytacie mnie co to za cudo? Ależ nie wiem. Bariera językowa była nie do przełamania, więc nawet nie powiem czy to mięso, czy warzywo. Pozostaje tylko wspomnienie smakowej rozkoszy i błoga niewiedza. Być może, gdybym znał składniki tego dania, nie miałbym dosyć odwagi na kosztowanie?
Oczywiście, że namawiam Was do eksperymentów i odwagi. Smażone owady tylko źle wyglądają, a większość owoców morza, nawet te z oczkami, są niezwykle smaczne. A po to by zostać wystraszonym przy stole nie trzeba jechać daleko. Często zdarza się to i w naszej Ojczyźnie. Najczęściej w knajpach, a już permanentnie, tych w zatłoczonych wakacyjnymi gośćmi w kurortach.
Od wielu lat wystrzegam się jak ognia nadmorskich smażalni ryb. Doświadczenie z jednym z takich punktów w Międzyzdrojach położyło mnie na kilka dni do łóżka. Od tego czasu, niezwykle ostrożnie podchodzę do wszechobecnych nad Bałtykiem napisów: "świeża ryba z porannego połowu". Nie ze mną takie numery! Ale turyści ze Śląska, czy Wielkopolski stają w kolejce, płacą krocie i za bajońską sumę dostają skrawek kluchowatego ciasta pachnącego jak stare frytki. Czasami to nawet i jakieś śladowe kawałeczki ryby w tym znajdują! Tej z porannego rozmrażania. Są oczywiście i smażalnie uczciwie karmiące smaczną rybką, ale jak je wyłowić w zalewie byle jakiej, niesmacznej oferty? Chyba tylko eksperymentując na żywym organizmie...
Nie bójmy się eksperymentować, próbować nowych kulinarnych wyzwań. Ale też nie obawiajmy się powiedzieć: "Nie, dziękuję. Nie smakuje mi". Trzymam się sztywno tej zasady od lat i wiem z własnego doświadczenia, że nawet najdelikatniejsza Gospodyni zrozumie i uszanuje naszą wolę. Wystarczy odrobina tolerancji i zrozumienia. Skoro mamy je dla dietetyków, lub wegetarian, dlaczego nie mieć i dla tych co nie lubią jak jedzenie patrzy im prosto w oczy?
Na koniec anegdota z tych prawdziwych: małżeństwo na kolacji u znajomych. On zajada małże, ona pochylona nad zimnymi nóżkami. "Ty wiesz Wojtuś co w tej wodzie pływało gdzie te małże rosły? W życiu bym ich do ust nie wzięła!" On ze stoickim spokojem: "A ty Madziu wiesz w czym te nóżki wieprzowe biegały?"
Słonecznych i smacznych wakacji!