Od blogera do dyrektora
Piotr Wilento zaczynał od prowadzenia bloga poświęconego szczecińskiej koszykówce. Później była praca w marketingu King Wilków Morskich, a od miesiąca jest dyrektorem generalnym klubu, jednym z najmłodszych w Polsce. Ma 32 lata, z wykształcenia jest architektem, a jego pasją oprócz projektowania domów, jest praca przy tworzeniu fundamentów pod mocny, profesjonalny klub koszykówki w Szczecinie.

foto:
Dagna Drążkowska-Majchrowicz
Jak zostaje się dyrektorem w klubie koszykówki w tak młodym wieku?
W koszykówkę grałem amatorsko. W okresie istnienia AZS Radex byłem zagorzałym kibicem tego kubu i założyłem bloga „Szczeciński basket”. Myślę, że był on dosyć nośny, bo po latach, prezes King Wilków Morskich Krzysztof Król zdradził, że czytał to co pisałem na blogu. Dwa lata temu, gdy Wilki zaczynały grać w Ekstraklasie zgłosiłem się do klubu z pomysłem na funkcjonowanie marketingu w klubie. Myślę, że przypadł do gustu panu Królowi i ówczesnemu trenerowi Krzysztof Koziorowiczowi, bo zostałem specjalistą ds. komunikacji i marketingu. Zajmowalem się akcjami marketingowymi, tworzyłem grafiki, prowadziłem facebooka. Miesiąc temu powierzono mi nową funkcję.
Co należy do pana obowiązków?
Odpowiadam za organizację meczów, pilnuję żeby zawodnicy mieli wszystko co niezbędne im do treningów, jak również do życia i mieszkania w Szczecinie. W dalszym ciągu zajmuję się sprawami promocji, marketingu i pracą nad wizerunkiem klubu. Nie robię tego sam, bo mam fantastycznych współpracowników, którzy mnie we wszystkim wspierają. Mam także dużą satysfakcję, kiedy trener Marek Łukomski przysyła mi nagrania z meczami zawodników, którzy nas interesują i prosi o opinię, zanim kogoś ściągniemy do klubu. Zaznaczam jednak, że jest to autorski zespół trenera Łukomskiego i on w pełni odpowiada za pion sportowy, za sprowadzanie i kontraktowanie koszykarzy.
Tacy zawodnicy jak Maciej Majcherek czy Łukasz Majewski są starsi od pana. To pomaga czy przeszkadza w codziennej pracy?
Z Maćkiem Majcherkiem chodziliśmy do jednego ogólniaka. W tamtym czasie większość z nas, czyli także kibiców, którzy wspierają nas z trybun, po nocach oglądała mecze ligi NBA, kiedy zaczynały je pokazywać telewizje w Polsce. W dzień wychodziliśmy grać w kosza, albo wymienialiśmy się kartami kolekcjonerskimi, i to nas łączy. Po nominacji zarówno Łukasz, Maciek jak i reszta zawodników okazała mi dużo wsparcia, więc chyba łatwo znajdziemy wspólny język.
Drużyna koszykówki to grupa ludzi z różnych krajów, a nawet kontynetów. Bywają problemy w życiu prywatnym, czy na przykład nie narzekają na jedzenie?
Na jedzenie nie, ale na pewne zwyczaje tak. W święta Bożego Narodzenia kilku chłopaków z USA grających u nas, zaplanowało sobie wyjście wieczorem do restauracji. Nie wzięli pod uwagę, że u nas - inaczej niż w Stanach - święta spędza się w domu, a restauracje są zamknięte. Amerykanie trochę spanikowali, ale koledzy z drużyny mieszkający w Szczecinie przygranęli ich do siebie. Z kolei Serba Urosa Nikolicia, który jest wyznania prawosławnego nie mogliśmy zwolnić na święta do domu, bo graliśmy ważny mecz. Na szczęście szybko okazało się, że w drużynie rywali ze Starogardu Gdańskiego jest koszykarz z Bałkanów, tego samego wyznania co Uros. Dzięki czemu, mogli dzień przed meczem spędzić wigilię swoich świąt razem.
Jesteście Wilkami Morskimi, a do tego młodymi wilkami. Pan ma 32 lata, trener Łukomski oraz jego asystent Łukasz Biela - po 36. Poradzicie sobie?
No, w końcu filmowe „Młode Wilki” mają swój rodowód w Szczecinie (śmiech). Nie jesteśmy wyjątkiem, bo jest pewna tendencja na świecie - także w NBA - stawiania na młodych ludzi w koszykówce. Może dlatego - nie chcę nikogo obrazić - że młodzi mają większą łatwość dostępu do nowych technologi. Trener Łukomski ma już bogate doświadczenie trenerskie. Przez sześć lat pełnił funkcję asytenta u bardzo dobrych trenerów, w mocnym klubie. Z kolei Łukasz Biela spędza godziny przy komputerze, wycinając fragmenty meczów i szykując materiał pod konkretnego zawodnika rywali. Oczywiście, ważne jest że Marek i Łukasz byli dobrymi koszykarzami, również - w przypadku Łukasza - z doświadczeniami za granicą. Dlatego myślę, że damy radę.