Zwariowałem na punkcie musicalu

Zgodnie z tytułem, nawet „Crazy for you!”. Idąc na premierę, zastanawiałem się czy w ogóle lubię tę formę. Coś mnie w niej odpychało, nie przekonywało… Sromotnie się pomyliłem i od teraz jestem ortodoksyjnym fanem tej formy narracji, pozwalającej dzięki muzyce i tańcowi na chwilę uciec od rzeczywistości. Uciec w świat piękna!   

Autor

Daniel Źródlewski

W obsadzie premierowej w głównych rolach oglądaliśmy Tomasza Bacajewskiego oraz Martę Wiejak. Oboje świetnie wywiązali się z zadań aktorskich, gorzej niestety z wokalną stroną ich ról. Nadrabiali za to tańcem i lekkością z jaką stworzyli postaci. W spektaklu, obok aktorów wyłonionych w castingu, występują także – gościnnie – aktorzy szczecińskich teatrów i nie tylko. Świetna była Anna Januszewska (Teatr Współczesny) w roli apodyktycznej matki Bobbiego oraz Sylwia Różycka (Teatr Polski) jako Irene Roth, narzeczona głównego bohatera. Różycka fenomenalnie odnalazła się w jednej z piosenek – aż szkoda, że powierzono jej tylko jedną (!) ciekawą postać, ekscentrycznego producenta Beli Zanglera stworzył znany aktor Dariusz Kordek, z kolei Mariusz Ostrowski jako Lank Hawkins bawił się swoją postacią i przy okazji publiczność. Do łez! 

Orkiestra Opery na Zamku wybornie odnalazła się w swingujących melodiach Gershwinów. Zaskakująco rozwiązano muzyczną kwestie… baletu. Nie zatrudniono śpiewających tancerzy, lecz zadanie powierzono właśnie zespołowi baletu Opery na Zamku. O tym, że ruchowo są na poziomie mistrzowskim, wiadomo od dawna, ale po obejrzeniu „Crazy for you” można ich posądzić jeszcze o mistrzostwo muzyczne. To jednak pewna sztuczka – wokalne partie śpiewa ukryty w orkiestronie chór Opery, ale synchronizacja jest wręcz idealna. Wierzę, a nawet wiem (!), że niektórzy z widzów nie mieli wątpliwości, że to balet śpiewa… Na osobne brawa zasługuję męska część baletu i chóru, którzy wcielili się w pogrążonych w nieco pijackiej stagnacji mieszkańców Dead Rock. Sceny z ich udziałem są pełne humoru, także tego wyrażonego w ruchu, a ten momentami zbliżał się do akrobatyki. W scenach barowego mordobicia świetnie spisała się pomysłowa projekcja, imitująca stary film. Znakomite były choreografie z wykorzystaniem stepowania. To zasługa mistrza tej formy – Macieja Glazy, który zresztą także wystąpił w spektaklu. Jego brawurowe popisy wywoływały owację. Wszystkie zbiorowe sceny były dopracowane w każdym detalu, każdym geście. Każda ze sekwencji stanowiła osobną, skończoną etiudę. Ich siła była na tyle wielka, że po każdej ze scen artyści nagradzani byli owacjami. I słusznie. A wszystkie przynależne dla musicalu efekty, techniki i atrybuty z zadziwiającą sprawnością i jednocześnie finezją, połączył w całość reżyser, Jerzy Połoński. Brawo!

Osobną gwiazdą widowiska jest… sceniczna technika Opery. Udało się w pełni wykorzystać możliwości technologiczne nowego teatru. Pomysłowa „rola” dla sceny obrotowej, świetnie prowadzone światło i zadziwiająca sprawnością praca sztankietów (41 podnośni!), pozwalająca na częstą i jednocześnie efektowną zmianę dekoracji. A scenografia równie brawurowa, co pozostałe aspekty widowiska. Dekoracja nawiązuje do amerykańskiego komiksu – sceny nowojorskie to „komiksowo„ pokazane światła miasta, te w Dead Rock to z kolei ich prowincjonalna (drewniana) wersja. Skoro musical, to nie mogło i zabraknąć schodów i milionów żarówek. O tak! „Crazy for you” w Operze na Zamku na szóstkę. A co!

Prestiż  
Kwiecień 2017