Upór w orkiestrze

Nie mają najpiękniejszej siedziby w Europie (bo nie mają jej w ogóle), ale są muzyczną wizytówką Szczecina i Pomorza Zachodniego. Samodzielny, samorządny i piekielnie zdolny artystyczny twór zdaje się działać wbrew wszystkiemu i wszystkim. Niczym Pendolino mkną po muzycznych torach, zdobywając po drodze nową publiczność, środki finansowe, wybitnych współpracowników i nowe umiejętności. Z Emilią Goch, szefową Baltic Neopolis Orchestra, której tytułowy upór wydaje się być źródłem sukcesu, rozmawia Daniel Źródlewski.

Autor

Daniel Źródlewski
Projekt Baltic Neopolis Orchestra to dziś wymagający nieustannego zaangażowania wielki artystyczny kombinat. Znajdujesz jeszcze czas by ćwiczyć, w końcu jesteś nie tylko szefową orkiestry, ale przede wszystkim jej muzykiem. Altowiolistką.
Czasu faktycznie mam bardzo mało – jak nie na próbach, to w podróży, na spotkaniach lub przy komputerze... Nauczyłam się ćwiczyć w dziwnych godzinach i różnych, często nawet mnie zaskakujących miejscach (śmiech). Czasem w ciągu dnia uciekam do małego pokoju w INKU (Szczeciński Inkubator Kultury - przyp. red.), w którym trzymamy pulpity, płyty i rozmaite sprzęty i tam ćwiczę, pewnie przeszkadzając wszystkim innym pracownikom. Śmieję się, że wtedy cały personel pracuje w rytm mojej muzyki, a uwielbiam „ćwiczyć” na przykład Pendereckim. A tak serio, to nie mogłabym żyć bez muzyki, więc robię wszystko, co w mojej mocy, by altówka zawsze była na pierwszym miejscu.
 
Zostanę przy osobistej „próżności”. Jak godzisz swoje artystyczne ambicje z byciem jednocześnie szefem orkiestry, w rozumieniu zespołu? Mogłabyś zostać wielką altowiolistką, grać solo koncerty na całym świecie. Dziś, owszem, je grasz, ale pod zespołowym szyldem.
Moje ambicje i priorytety przez lata się nie zmieniły – zawsze dążyłam do tego, by ludzie, którzy słuchają – i tu niezależnie „mnie” czy „nas” – pokochali muzykę. By pokochali ją tak, jak ja ją kocham, by mogli poznawać jej różne oblicza i przede wszystkim emocje temu towarzyszące. Uwielbiam grać w rożnych formacjach, z nowymi osobami, w nowych miejscach, ale wciąż największą radość przynosi mi granie z Baltic Neopolis Orchestra, z orkiestrą czy kwartetem.
 
Kim są zatem muzycy Baltic Neopolis Orchestra?
Po pierwsze: przyjaciółmi! Po drugie: to grupa niezwykle utalentowanych młodych ludzi. Nie każdy, kto „przewinie się” przez nasz zespół do nas pasuje. Zazwyczaj już pierwsza próba to weryfikuje. Przez te wszystkie lata grało z nami wiele osób, niektórzy czasem na chwilę wyjeżdżali, wracali, inni są z nami od początku. Trzon to na pewno członkowie kwartetu: Emanuel Salvador, Łukasz Górewicz i Tomasz Szczęsny, ale także tacy wyborni artyści, jak Joanna Wójtowicz, Izabela Milewska, Bartosz Luka czy Wojciech Mazur.
 
BNO to nie tylko muzyczna klasa, ale także marka sama w sobie i wytężona praca… marketingowa.
Na markę orkiestry ciężko pracowało wiele osób, nie tylko z orkiestry. Mamy wielkie szczęście do ludzi, którymi BNO jest otoczone. To właśnie oni, wykraczając poza przyjęte normy promocji tego rodzaju zespołów, jakim jest orkiestra kameralna, wymyślili innowacyjne kampanie promocyjne oraz taką codzienną pracę związaną ze sprzedażą koncertów. A te osoby to między innymi Bartosz Bączkowski, Katarzyna Orzyłowska, Marika Gołda czy Radek Kurzaj. Na pewno zaskoczą Was i pewnie nas jeszcze nie jeden raz.
 
Pamiętam początki BNO, jak walczyłaś, jak nikt nie wierzył w Twój projekt, wiele osób, szczególnie urzędników nie wyobrażało sobie, że to może się udać...
Pamiętam jak wiele osób mi pomagało przy pierwszym koncercie, nie miałam nawet pojęcia gdzie wydrukować plakaty... (śmiech). Bardzo im za to dziękuję! Wiara w projekt jest podstawą do działania, potem upór, a z biegiem lat… jeszcze większy upór.
 
Szczecin stać na kilka orkiestr? Myślę tu o Filharmonii, ale nie tylko w kontekście finansowym, lecz choćby frekwencyjnym.
Mało tego! Szczecin stać na co najmniej trzy orkiestry…
 
No tak! Baltic Neopolis Orchestra, Filharmonia Szczecińska i orkiestra Opery na Zamku!
Wszystkie zespoły na swoich koncertach i spektaklach mają komplety publiczności, zatem wnioskuję, że wszystkie trzy są potrzebne, ale… spełniają inne oczekiwania melomanów. Tak zresztą jest na całym świecie: wielka symfonika, opery i muzyka kameralna to zupełnie inne dziedziny, każda ma swoich fanów i pełni inne zadania. Nam fanów przybywa, wciąż obserwujemy nowe twarze na koncertach i to bardzo, bardzo, bardzo cieszy. Gramy w różnych miejscach, zdobywamy nowych słuchaczy nawet w dalekim świecie.
 
BNO cierpi na braki lokalowe. Podobno macie coś na oku?
Cierpimy bardzo, nie tylko my, ale przede wszystkim nasza publiczność i nasi wspaniali goście, których zapraszamy do wspólnych występów. Nie wyobrażam sobie kolejnego sezonu w Inkubatorze Kultury, choć oczywiście jest nam tam przyjemnie… Mamy na oku dawny Cielętnik w kompleksie zabytkowej rzeźni na Łasztowni, tuż obok pięknie wyremontowanej siedziby firmy CLS. Obiekt ten spełnia nasze wszelkie oczekiwania i marzenia – może być miejscem prób, koncertów, działań edukacyjnych, a także służyć innym, którzy borykają się z podobnymi problemami. Prowadzimy wstępne, lecz intensywne rozmowy z Prezydentem Piotrem Krzystkiem i radnymi. Mam nadzieję, że wspólnymi siłami przekonamy ich do tego pomysłu.
 
Siedziba to melodia nieodległej, ale jednak przyszłości. Ostatnio na spotkaniu z dziennikarzami głośno i wyraźnie wskazałaś codzienne problemy, które należy rozwiązać praktycznie od zaraz…
Brakuje nam wielu rzeczy – od pulpitów do etatów dla muzyków. Już czas na ważne decyzje: co dalej? Baltic Neopolis Orchestra nie może efektywnie funkcjonować w obecnej strukturze. Formuła organizacji pozarządowej zwyczajnie się nie sprawdza, a nawet zaczyna nas w pewnych obszarach ograniczać. Mamy co raz więcej koncertów w Polsce i za granicą, a muzycy BNO będąc związanymi etatem w innych miejscach, często nie mogą z nami grać… To powoduje, że zaczynamy rezygnować z występów, a to chyba droga donikąd...
 
Podjęcie współpracy ze znaczącymi artystami wymaga użycia mocnego ARGUMENTU! Czym zdobywacie sobie ich przychylność i chęć podjęcia współpracy?
Jesteśmy prawdziwi i prawdziwie zakochani w muzyce – myślę, że to jest najsilniejszy argument! Mało tego: każdy, kto był tu u nas, w Szczecinie, chce wrócić. Wraz z muzykami budujemy bardzo bliskie relacje, mogę powiedzieć, że grono przyjaciół BNO na świecie rośnie... to taka forma marketingu szeptanego (śmiech).
 
Który z gości wywarł na Tobie i Twoich muzykach największe wrażenie?
Pewnie na każdym z nas inny… Na mnie, przez te wszystkie lata, największe wrażenie zrobił Vasko Vassilew z Covent Garden z Londynu oraz Daniel Rowland z Brodsky String Quartet. Do dziś jesteśmy w stałym kontakcie, planujemy nowe koncerty. Na pewno wrócą do Szczecina!
 
Współpracujecie z wieloma MUZYKAMI, podkreślam MUZYKAMI, bo wiele osób dziwi się „jak oni tak grają bez dyrygenta”?
Granie bez dyrygenta jest większą frajdą, ale też wyzwaniem… Choć w muzyce kameralnej dyrygent nie jest aż tak bardzo potrzebny (śmiech). Wyjątkowość naszej pracy polega na wspólnym muzykowaniu – nikt tu niczego nie nakazuje, nie narzuca, każdy jest ważny i może podzielić się własnymi uwagami wykonawczymi, a to z kolei powoduje, że każdy z nas bardziej się angażuje. W mojej ocenie to największa wartość artystyczna naszych koncertów i naszego zespołu.
 
Jesteście laureatami Fryderyka, nagraliście kilka płyt. Czy grając muzykę klasyczną, kameralną można myśleć o zespole w kategoriach komercyjnej kariery?
Fryderyk był dla nas wielkim wyróżnieniem, jesteśmy szczęśliwi i dumni, że zespół ze Szczecina taką nagrodę otrzymał, ale nie sposób myśleć o naszych krążkach komercyjnie – są chyba zbyt ambitne. Zawierają współczesne kompozycje polskich twórców. Nie planujemy lżejszych nagrań, wręcz przeciwnie, podążając za pasją, planujemy płytę z największymi dziełami Krzysztofa Pendereckiego i Andrzeja Panufnika.
 
Za Wami wielkie wydarzenie – koncert w Radialsystem V Berlin. Zdradź szczegóły tego projektu i co tak doniosłe wydarzenie oznaczało dla zespołu?
To było niezwykle ważne i prestiżowe wydarzenie nie tylko dla muzyków BNO, ale również innych wykonawców, którzy zaprezentowali się tego wieczoru – kwartetu Deutsche Oper, laureatów konkursu im. Ludwiga Van Beethovena w Lusławicach oraz Adama Bałdycha i jego zespołu. Nad całością projektu honorowy patronat objął Maestro Krzysztof Penderecki oraz Ambasada Polski w Berlinie. Orkiestra BNO pierwszy raz zorganizowała tak duży koncert w Berlinie, przygotowania trwały ponad rok. Głównym celem była promocja Szczecina w Berlinie oraz promocja orkiestry wśród tamtejszej publiczności. Misja spełniona. Wypatrujemy berlińczyków na naszych koncertach w Szczecinie (śmiech).
 
Macie już sprecyzowane plany na ten sezon?
O tak! Wszystko już dawno dopięte. Oprócz regularnych koncertów planujemy drugą edycję Baltic Neopolis Festival, czyli letniego festiwalu muzycznego, który odbędzie się w Szczecinie i kilku miastach Pomorza Zachodniego. Festiwal rozpocznie się 9 czerwca w Szczecinie, a finał28 sierpnia w Koszalinie. Intensywnie pracujemy nad produkcją muzyczną „The Red Priest”, opowiadającą o życiu i twórczości Antonio Vivaldiego. Premiera zaplanowana jest na koniec listopada. Jesienią czeka nas też trasa koncertowa po Azji. Dziesięć koncertów w dziesięciu krajach, m.in.: Singapur, Malezja, Brunea, Filipiny, Laos, Kambodża, Wietnam, Indonezja.
 
Stylizacja: Maja Holcman-Lasota
Sesja dla CHR GALAXY

Prestiż  
Kwiecień 2016